Blog zawieszony do odwołania

Sprawy, jakie wkradły się w moje (i tak już beznadziejne) życie, totalnie zabrały mi resztki czasu, na to opowiadanie. Nie usuwam go, bo znając mnie będę miała chęć do niego powrócić. To po prostu "mały" kryzys. Czy popadłam w depresję? Nie wiem, może. Mam napisane dużo rozdziałów z dalekiej przyszłości bohaterów. Nie chcę ich porzucić, wręcz wyrzucić w kąt. Chcę by żyli dalej, ale jeszcze nie teraz. Ktoś, kto w ogóle czyta to opowiadanie (bardzo mi miło), musi się niestety na chwilę obecną zadowolić rozdziałami które już tutaj są. Może wrócę na jakieś Święta. Taki prezent xD zobaczymy... bye! Do napisania!

P.S. Póki co mogę zaprosić na bloga, który będzie funkcjonował, bloga mojego i mojej przyjaciółki, o zespole 30 Seconds To Mars (http://thirtysecondstomars-by-mary-and-alice.blogspot.com). Wiadomości, ciekawostki, głównie od roku 2002, choć starsze w odpowiedniej zakładce też się znajdują. Miło powspominać, bo jak wiadomo zespół ma teraz przerwę (oby nie długą, chcemy nowości, plotek a przede wszystkim nowej płyty) :)

sobota, 12 listopada 2011

Rozdział 17: Zakład

Mężczyźni prowadzili Gabrielle po schodach, coraz wyżej i wyżej. Serce w jej piersi biło jak oszalałe. Miała na skórze gęsią skórkę. Przyspieszony oddech nie trudno było dostrzec. 
- Boisz się? - Zapytał z uśmiechem Norton.
- Może trochę. 
- Bez ekscytacji, moja droga. Ostrzegam cię, że to mieszkanie nie jest już pierwszej młodości i potrzebny jest remont. Gdyby było więcej czasu, przyszłabyś na gotowe, gdy wszystko byłoby zapięte na ostatni guzik. O-ho! Jesteśmy! - Uśmiech na twarzy Tomo mimowolnie się poszerzył.
Cała trójka stała właśnie przed drzwiami do mieszkania o numerze '73'. Gabrielle zaśmiała się w głos. 
- Przypadek bezpodstawnego śmiechu - wtrącił Norton - hm, na psychiatrii to ciekawe zjawisko. Co cię tak śmieszy?
- Mieszkanie ma numer '73'.
- Tak, widzimy. - Odpowiedział za obu mężczyzn Tomo.
- Cyfra siedem, to dzień moich urodzin, a trzy to miesiąc - wyjaśniła.
- Zatem urodziłaś się siódmego marca? - Ciągnął dalej Chorwat.
- Tak.
- A więc to mieszkanie jest dla ciebie stworzone. - Skwitował doktor. - Gabi, masz w ręce mały pęk kluczy, na co czekasz? Śmiało otwieraj. 
- Drzwi wejściowe otwiera się tym kluczem z napisem 'Enjoy!' - Pouczył ją gitarzysta. Posłusznie i już bez słowa chwyciła za klamkę, włożyła klucz do zamka i przekręciła. Nacisnęła niepewnie na klamkę. Szła pierwsza. Na chwiejnych nogach przekroczyła próg swojego nowego domu. Myślała, że to, co teraz się dzieje to przepiękny sen, z którego nie chciałaby się w ogóle obudzić.

Kawalerka faktycznie potrzebowała remontu. Jared nie był tutaj od czasu rozstania z Cameron. Zbyt dużo tutaj mu ją przypominało, aby mógł wrócić. Nawet ściany, nawet ustawienie mebli. W powietrzu czuł jej zapach i obecność. Chwilę ciszy przerwał Tomo:
- I jak? Podoba ci się? Potrzeba re... - tutaj przerwał, bo zauważył, że dziewczyna zakrywa dłonią usta.
- Widzę w tym miejscu coś pięknego. Ba! Ono jest najpiękniejszym miejscem jakie widziałam.
- Oj Tomo, nasza koleżanka ma olbrzymią wyobraźnię. - Roześmiali się. Gabrielle mówiła przez łzy, ale były to łzy szczęścia. 
Skierowała się do maleńkiej kuchni tuż po prawej stronie mieszkania. Stare białe szafki nie dodawały jej uroku. Na podłodze popękane płytki, były łamigłówką nie do rozwiązania. Z sufitu zwisała samotna żarówka. Wilgoć od sąsiada z góry, który często zapominał zakręcić kran dała się tutaj nieźle we znaki. Był to już człowiek sędziwego wieku, cierpiał też na Alzheimera. W zeszłym roku dobrowolnie wyprowadził się do Domu Spokojnej Starości na obrzeżach LA. Gabrielle opuszkami palców dotykała każdą rzecz w tym mieszkaniu. Chciała je nie tylko zobaczyć, ale również i poczuć. Najlepiej całą sobą. 
- O Boże! Mam lodówkę! - Ujrzała w kącie kuchni małą białą skrzynkę. 
- Jared wspominał mi kiedyż, że chyba nie działa. Kupimy nową. - Skwitował krótko Tomo.
- Ale ona jest piękna! - Powtórzyła brunetka.
- A powiedz mi kochana, co tobie tutaj się podoba? - Zapytał ciekawski doktorek.
- Nic. Nie! - Wrzasnęła. - To znaczy wszystko mi się podoba. Jest niezwykłe, magiczne i... chyba moje. - Końcówkę tego zdania dodała niezwykle cichutko. 
- Gabi, to jest twoje i nie musisz się z tym ukrywać - gitarzysta objął ją ramieniem.
- Wiecie co? Kocham was obu. - Teraz to ona wtulała się w silne męskie ramiona. 
- Norton słyszysz?! Co to za wyznania! Gabi, ale wiesz, że mam narzeczoną?
- Śmieję się przecież, głuptasie!
- No to może wyjdziemy już z tej ciasnej kuchni? Pokój czeka na oględziny. - Tomo wyszedł pierwszy, reszta podążyła krok w krok za nim.
- Jest... - nie dokończyła.
- Piękny! - Odpowiedzieli chórem mężczyźni za nią.
- Wybierzesz farbę, a my nadamy tej przestrzeni trochę koloru. Jared ze względu na swoją pedantyczność wszystkie pomieszczenia pomalował na biało.
- Tak, zauważyłam. - Poparła Tomo. - Ożywimy to mieszkanie. Ach! Myślę, że to sen. Ale nie uszczypniecie mnie, niech trwa dalej. Nie chcę się z niego budzić. A to co? Wskazała ręką na parapet, na którym znajdował się uschnięty już, rzadki okaz czarnej doniczkowej róży. Długa łodyga, w której niegdyś tętniło życie, zmieniła kolor z zielonego na ciemnobrązowy. Długie listka trzymały się już ostatkiem sił. Tak samo, jak zaschnięty kwiat. Lekki jeden powiew wiatru, wywołanego na przykład ruchem ręki, sprawiał, że kolejne płatki spadały na parapet, a stamtąd na podłogę. 
- Długa jest historia tego kwiatka - dodał Tomo.
- Chcę posłuchać! - Wykrzyknęła z wielkim entuzjazmem w głosie.
- Należała do mojego kolegi... ale nic więcej ci nie powiem. To już przeszłość. Ona umarła. 
- Ten kolega, to ten cały Jared, tak?
- Tak, to on.
- Chyba poświęcał jej mało miłości.
- Oj zdziwiłabyś się.
- I tak dalej twierdzę, że odrobina uczucia ożywiłaby ten kwiatek.
- Ach, te kobiety! - Wtrącił się z uśmiechem Norton. - We wszystko pakują uczucia.
- A to coś złego? - Skrzyżowała z udawaną powagą ręce na piersi.
- Nie, oczywiście, że nie. Jak to ktoś mądrze powiedział: Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus. Może po prostu ten 'ktoś' miał rację? - Zapytał Norton.
- Może gdyby to uczucie, o którym tu mowa, byłoby dane temu kwiatkowi parę lat temu, dałoby się go uratować, ale teraz nadaje się do wyrzucenia. - Tomo chwycił doniczkę pod pachę.
- Nie! Co ty robisz? Zostaw ją. Ja ją przywrócę do życia. 
- A jesteś czarodziejką i masz nadprzyrodzone moce ożywiania martwych rzeczy? - Zaśmiał się w głos.
- Mogę się założyć. - Powiedziała stanowczo, przytupując prawą nogą. 
- O co?
- Hm, jak przegram, to pozwolę ci ją własnoręcznie wyrzucić.
- A co, jak wygrasz?
- Nie wiem. - Zrobiła słodką minkę, wypinając dolną wargę do przodu. - O, czekaj! Wiem! Jak wygram, to opowiesz mi historię związaną z tą rośliną.
- W sumie, chyba mogę się zgodzić. - Podał brunetce rękę. - Zakład. - Uścisnęli sobie dłonie. - Edward, przypieczętuj, jesteś świadkiem zakładowej porażki tej młodej damy.
- Nie bądź taki pewien. - Zaśmiał się doktor.
- Po kogo stoisz stronie? Po stronie facetów, wierzących w rzeczywistość, czy po stronie młodych kobiet-marzycielek? - Zapytał nie mogąc powstrzymać śmiechu.
- Po stronie wygranych. No dobrze. Została nam jeszcze łazienka, ale obejrzycie ją sami. Ja muszę już jechać do szpitala. Takie życie lekarza. Do zobaczenia! - Machnął ręką na pożegnanie i zniknął z prędkością światła. 
- Też możemy w sumie iść. Gabrielle? - Zapytał gitarzysta, widząc że dziewczyna odwróciła się do niego plecami.
- Jeszcze chwilkę. Chcę nacieszyć wzrok.
- Skarbie, zrobisz to jeszcze milion razy. Chodź, wybierzemy farbę, a potem zadzwonię po jakąś ekipę i ożywią to wnętrze.
- Tomo, nie - zaprotestowała.
- Słucham? - Myślał, że się przesłyszał. - Jak to nie?
- Chciałabym je sama pomalować, sama poustawiać meble. Skoro ma być ono moje, to chcę zrobić wszystko sama. 
- Hm, ok. Wybierzesz farbę, a ja ci w tym pomogę. Pomalujesz, a ja poprawię twoje niedociągnięcia - puścił jej oczko - ale meble? Sama nie zdołasz ich ustawić. Tutaj potrzeba ręki faceta. A poza tym, trzeba kupić nową kanapę. Ta szafa - wskazał na mebel - kiedyś miała lustro. Jak tylko dotkniesz ją palcem, to się rozpadnie. Jared parę razy się na niej wyżywał. W kuchni meble nie są zniszczone, ale potrzeba parę dodatków, lodówka, żyrandol, bo zbity.
- Może masz rację - przyznała smutno.
- Spokojnie, wszystkim się dziś zajmiemy. Nie chcę byś była smutna, masz się cieszyć. Całe życie przed tobą. - Wtuliła się nagle w Tomo i powiedziała ciche: 
- Dziękuję.
No, już, już, starczy tych podziękowań, nie wiem, które to już dzisiaj. - Zaśmiał się ponownie. Cały dzień był w skowronkach, wiedział, że postępuje słusznie.
- Wiesz, chyba ten twój kumpel, co tutaj mieszkał jest okropny.
- Dlaczego tak mówisz?
- Zniszczył swoje mieszkanie. Przecież ono mu nic nie zrobiło. Jakiś sadysta. Skoro wyżywa się na meblach, co by mógł zrobić żywej istocie?
- Wiesz, historia tego mieszkania jest długa.
- Pewnie taka sama, jak kwiatka na parapecie?
- Tak, dokładnie.
- Aha, czyli dowiem się później.
- Może tak, może nie. Zobaczymy, czy wygrasz zakład. A teraz chodź, nie chcemy przywitać zamkniętych drzwi w sklepach. Czekają nas małe zakupy, czyli to co Tygryski lubią najbardziej.
- Czy ty właśnie nazwałeś mnie Tygryskiem? - Zapytała pokazując szereg równych ząbków, gdy byli już na schodach klatki.
- Nigdy nie oglądałaś Kubusia Puchatka? - Zapytał z niedowierzaniem.
- A kto to?
- Oj musimy dużo nadrobić. Mnie pokazała go maleńka córeczka mojej kuzynki.
- Już się boję. 
- Nie marudzimy, nie marudzimy, tylko wsiadamy do samochodu. - Pociągnął ją delikatnie za ramię.
Po pół godziny i zaliczeniu małego korku, co w Ameryce jest dosłowną tradycją, znaleźli się w centrum handlowym.

- Wow! Ile tutaj świateł! - Nie posiadała się z zachwytu.
- Wiem, potrafią zrobić wrażenie. Najbardziej lubię oświetlenie na Boże Narodzenie. Zapiera dech w piersiach. Czuje się tego Ducha Świąt. - Zauważył, że Gabrielle nagle posmutniała. - Co się stało?
- Ty pewnie miałeś super święta, każdego roku, a ja? Tak naprawdę nigdy nie miałam świąt. Zawsze ukrywałam się w mroźne dni, bo John spraszał do domu kolegów. Takich samych pijaków jak on. Nie chciałam mieć z nim do czynienia. Chodziłam do schroniska młodzieżowego tak długo, aż mnie stamtąd nie wyrzucili. Chyba za często przychodziłam. A potem wiek mi na to nie pozwalał. Przekroczyłam magiczną dwudziestkę.
- Gabi, to przyszłość, to już było i nie wróci. Nie rozpamiętuj złych chwil, popatrz na te dobre, te które trwają teraz. Zaczynasz od nowa, masz przy sobie przyjaciół-nas, i to się liczy.
- Wiem, masz rację. Ale ciężko mi zapomnieć. To jest jednak w mojej głowie i tak łatwo nie da się tego wyrzucić. Przeszłość boli nadal.
- O tak, tutaj się zgodzę. Ale postaraj się, choć trochę. Przynajmniej dla mnie i dla Nortona - słodko się uśmiechnął - zgoda?
- Tak, zgoda.
- Dobrze, tak więc ruszamy do sklepów. Gdzie chciałabyś najpierw pójść?
- Nie wiem – znowu słodka minka.
- To może najpierw kolor ścian. Idziemy po farby. - W mgnieniu oka znaleźli się obok wiaderek i wiadereczek z kolorową mazią. – Jaki kolor?
- Co za wybór!
- Wiem, kiedyś były góra 3 kolory, a dzisiaj, cała paleta barw.
- No to może ten? – Wkazała na niebieski.
- Do czego?
- Do pokoju? Taki zimny? A jak przyjdą do ciebie goście w odwiedziny na przykład ja? To nie jest przyjazny kolor. – Oznajmił.
- Masz rację. A może ten miodowy?
- Ten mi się podoba. Ciepły i stonowany. Ten żółty nie razi, jest ok. No to teraz łazienka.
- Łazienkę chciałabym ciemną i nie pomalowaną farbą. Marzą mi się płytki.
- OK. pani życzenie jest dla mnie rozkazem. – Ukłonił się jak rasowa baletnica, wywołując głośny śmiech brunetki. – A kuchnia?
- Szary.
- Żartujesz?
- Nie, mówię poważnie.
- Ale ten szary byłby przeplatany jakimś fajnym wzorkiem, a od połowy płytki.
- Widzę masz wizję. Wyobraźnia pobudzona.
- Głupio mi.
- Dlaczego?
- Wydajesz na mnie pieniądze i to mieszkanie. Chyba nigdy ci się nie odwdzięczę.
- Nie chcę tego słuchać. Jeszcze raz wspomnisz o forsie, a się na ciebie poważnie obrażę. Mam jej trochę i chcę się podzielić, to źle? – Chciała coś powiedzieć, ale jej przerwał. – Ciii, nic nie mów. Kończymy ten temat i nigdy już go nie poruszymy, OK.?
- Chyba nie mam wyjścia.
- Bardzo dobrze, dobra Gabi – pogłaskał ją pociesznie po głowie, jak małego pieska.
Po piętnastu minutach w sklepie z farbą, kolor został wybrany i ruszyli dalej, zwiedzać centrum. Kolejnym celem był sklep z tapetami i różnymi wzorkami na ścianę. Gabrielle wybrała jaskółkę. Wzór borowego koloru, pasujący idealnie do szarości. Sama jaskółka to symbol stabilności, marzenia o rodzinie, które kiedyś chciałaby zrealizować. Symbol oddania i wiecznej miłości. Dlatego właśnie go wybrała. Wieczna marzycielka musiała mieć właśnie coś takiego w swoim mieszkaniu. Później wybrała panele, łudząco przypominające prawdziwe drewno, do małego korytarzyka, w którym miała stanąć mała szafka na buty. Nie wyobrażała sobie, że do montażu potrzeba tyle listew, wkrętów, śrubek. To wszystko było dla niej jedną wielką magią. Przyszedł czas na płytki do kuchni i do łazienki. W łazience ciemno bordowy kolor pasował idealnie i przypominał o jaskółce. Z kolei kuchnia pomimo szarości na ścianie i dodającemu urokowi ptakowi była utrzymana w jasnych barwach. Płytki były białe z cienkimi mazgajami koloru seledynowego. Na sam koniec przyszło wybieranie mebli. Pierwsza została wybrana nowa lodówka. Gabrielle była zachwycona średnią lodówką, koloru metalowego. Była tak błyszcząca, że można było zobaczyć w niej swoje odbicie. No i jeszcze uroku dodawał jej podświetlony na niebiesko wbudowany zegar, wyświetlający dokładną godzinę i datę. Szafka do korytarzyka zrobiona z wikliny, ale wyglądająca na solidną. Tomo podpowiedział jej żeby wzięła wiklinowy wazon do kompletu. Nie można było co prawda do niego wstawić prawdziwych kwiatów, ale sztuczne bądź parasolkę, owszem. Wybrana została do pokoju nowa kanapa, wyglądająca po rozłożeniu jak jedno wielkie łoże małżeńskie. Duża szafa ciemnej barwy, prawie czarna z półeczkami w środku zachwycała prostotą i elegancją. Do niej została dobrana komoda. W kuchni Gabrielle nie chciała zmieniać szafek, chciała żeby coś zostało po starym wystroju, a poza tym nie były bardzo zniszczone.
Tomo poprosił o przywiezienie tych wszystkich rzeczy pod wskazany adres i o odpowiedniej godzinie. Po czym zabrał Gabrielle na obiad. Czujnym wzrokiem obserwował, czy żaden paparazzi go nie śledzi. Vicki nie mogła się dowiedzieć, że spotyka się on za jej plecami z jakąś dziewczyną. Żadne tłumaczenia by nie zadziałały. Kobieta, która jest zazdrosna potrafi zrobić z miłości niepojęte rzeczy.


----------------------------------------
Po długiej nieobecności (dużo się w moim życiu działo i jeszcze sytuacja z blogiem) wróciłam xD Przepisywałam rozdział z kartki, w ogóle nie czytając tych wypocin, więc jakby były jakieś błędy, choćby nawet składniowe to z góry przepraszam ;]

wtorek, 11 października 2011

Rozdział 16: Podarunek

Doktor Edward Norton wiedział, że musi szybko coś zrobić, musi wypisać Gabrielle. Przeciągał ten dzień jak tylko mógł. Wiedział, że dziewczyna nie ma się gdzie podziać. Wiedział również, że musi to być jakieś spokojne miejsce, które pozwoli się jej zregenerować, bo na podleczenie jej przede wszystkim psychicznych ran trzeba czasu. Teraz takie miejsce się znalazło. Tomo praktycznie dostał w prezencie od Jareda jego maleńką kawalerkę, miejsce które wysłuchało wiele smutnych słów, mało radości, które było świadkiem największej pomyłki słynnego Leto – związku z Cameron Diaz, która pewnego dnia, właśnie w tym mieszkaniu potraktowała go jak zwykłego śmiecia, jak zabawkę, którą po prostu się znudziła i go zostawiła. Tak naprawdę nie otrząsnął się z tego. Swoimi słowami ta kobieta przeszyła jego serce niczym włócznią. Przez nią przestał wierzyć w coś takiego, jak miłość. Zagubiony i odtrącony tracił sen życia, poczucie istnienia. Do tego jeszcze doszła skrywana przez jego matkę tajemnica. Najbardziej właśnie bolał go fakt, że osoba którą znał, którą bezgranicznie kochał, która była jego własną matką, go okłamała. Już od pierwszych dni narodzin. Wiedziała, kto był jego biologicznym ojcem, a jednak chciała zabrać ten sekret do grobu. Pewnie wtedy Jared nie czułby się ciężarem, pewnie wtedy byłoby lepiej. Jednak życie płata figle, nie jest proste i poukładane. Zadaje ciosy, czasem prosto w serce. Bywa okrutne i poniewiera ludzkie istnienia.

- Witamy, witamy piękną dziewczynę! – Wołał już od progu Norton, chcąc rozweselić leżącą obojętnie w szpitalnym łóżku Gabrielle. – Co taka smutna?
- Z czego mam się cieszyć? Nic mi nie wychodzi. Sama nie potrafię się zabić, ktoś mnie nie potrafi zabić. Jestem beznadziejna.
- Ej, nie mów tak. Jesteś wspaniałą dziewczyną. Niezwykle wytrwałą i silną. Proszę uśmiechnij się. – Zrobił słodką minkę, marszcząc błagalnie brwi i unosząc czoło.
Gabrielle jednak nie była w nastroju do żartów. Dramatycznych przeżyć od tak się z pamięci nie wyrzuca. One tkwią w głowie i choć staramy się o nich nie myśleć, to przychodzą w nocy pod postacią snów, a raczej okropnych koszmarów. – Wiesz co, zadzwonię do Tomo. Może on ci poprawi humor. Może opowie o twoim małym skrzydlatym przyjacielu. – Wziął do ręki telefon i wykręcił numer Chorwata.
- Skąd wiesz o gołębiu? Tomo jest jednak paplą.
- Nie paplą, nie paplą, a dobrym facetem, który… - tu urwał w pół zdania, bo połączył się z Milicevicem. – Witaj! Słuchaj mam tutaj obok siebie Gabrielle. Chciałbyś jej coś powiedzieć?
- Tak, proszę, daj mi ją do telefonu. – Norton podał aparat Gabrielle.
- Halo.
- Cześć choruszku! Co słychać ciekawego?
- Ech, nic – westchnęła smutno.
- Może to głupio zabrzmi przez telefon, ale mam dla ciebie niespodziankę.
- Dla mnie? – Zdziwiła się.
- Tak. Pierwsza wiadomość jest taka, że dzisiaj zostajesz wypisana ze szpitala. A o drugiej, tej najważniejszej dowiesz się później.
- Chyba nie lubię niespodzianek. – W jej głowie układały się już myśli o powrocie do dawnego, beznadziejnego życia.
- Nie lubisz, bo pewnie żadnej w życiu nie miałaś.
- Może i racja, a przynajmniej już o nich nie pamiętam.
- No dobrze, resztę wyjaśni ci doktorek. Ja już muszę kończyć. A! Twój przyjaciel już próbuje odbijać się od ziemi – zaśmiał się. – Do zobaczenia!
- Och, jak miło. Już nie mogę się doczekać kiedy go zobaczę. Pa. – Fakt, za gołębiem stęskniła się chyba najbardziej. Wiedziała, że jest w dobrych rękach, ale chciałaby go choć raz zobaczyć. Miała tak beznadziejne życie, że ta mała istota była jedyną pozytywną rzeczą jaka ją ostatnio spotkała. I jedyną, której nie chciała wyrzucać z pamięci.
- Co powiedział Tomo. – Zapytał Norton, jak tylko Gabrielle się rozłączyła.
- Nie wiem, był jakiś dziwnie tajemniczy. Nie wiem, co szykujecie, ty i on, ale to mi się nie podoba. Chciałabym już odpocząć. Ale tak naprawdę.
- Och, ty marudo! Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. – Próbował żartami rozluźnić atmosferę jaką dziewczyna wokół siebie roztaczała. Wiedział, że to nie będzie łatwe. – Pójdę teraz po dokumenty do wypisu. Wychodzisz na wolność, Słoneczko.
Na twarzy dziewczyny pojawił się wymuszony uśmiech. Doktor jednak był pozytywnej myśli. Skoro wysiliła się, by ktoś poczuł się lepiej i się uśmiechnęła, oznaczało to, że na czymś tak naprawdę w głębi serca jej zależy. Może jeszcze sama nie wiedziała na czym.
Doktor tak szybko jak zniknął za białymi i cholernie sterylnymi drzwiami, równie szybko się w nich pojawił z błękitną teczką w rękach. Usiadł na łóżku dziewczyny, wyciągnął z teczki parę kartek dokumentów do podpisu, pisanych maleńkim druczkiem. Z lewej kieszeni białego fartucha, po krótkich poszukiwaniach wydobył długopis.
- Gotowa na podpis?
- A skąd mam wiedzieć, że nie podpisuję skierowania na oddział zamknięty w jakimś wariatkowie, oddalonym o miliony mil? – Spojrzała podejrzliwie.
- Za kogo ty mnie masz? Przecież bym cię nie skrzywdził. Nie mógł bym. – Spojrzał jej prosto w oczy i patrzył w nie małą chwilę, aż ona sama zmieszana tym spojrzeniem w pośpiechu pochwyciła kartki z zapisanymi linijkami. Doktor również się ocknął. Nigdy wcześniej na nikogo tak nie patrzył. To było dla niego bardzo dziwne. 

Szybko podpisała wypis w miejscach wyznaczonych, nawet nie czytając reszty.
- Już. – Powiedziała na pół szeptem.
- Elegancko. Kazałem wyprać twoje ubranie, bo było całe zakrwawione. Pielęgniarka zaraz powinna przynieść. I jeszcze jedno. – Oznajmił. – Wiem, że jesteś już wolna i tak dalej. Ale nigdzie się nie ruszaj. Ubierzesz się i czekaj tutaj na mnie. Zawiozę cię w pewne miejsce.
Jak kazał tak zrobiła. Stała ubrana pośrodku białej szpitalnej sali. Rozejrzała się dookoła. Te kolory ją dobijały, ale przynajmniej czuła się bezpieczna. Szczególnie gdy była pod specjalnym nadzorem. Nikt nie miał prawa przekroczyć jej progu bez wiedzy doktora Nortona. Chwilę tak postała, wbiła w końcu wzrok w jeden punkt i głęboko się zamyśliła. Wyrwał ją z zamyślenia uśmiechnięty od ucha do ucha doktor. 

- Co tak stoisz? Zabieraj się, idziemy. - Wykonała bez najmniejszego entuzjazmu jego polecenie. Nie lubiła niespodzianek. Zawsze źle się jej kojarzyły. A poza tym raczej żadnej wesołej i przyjemnej nigdy nie dostała. Gdy żyła jej matka, owszem, lubiła kupować jej różne prezenty. Kazała jej zamykać oczy, cierpliwie czekać. Wraz ze śmiercią matki, niespodzianki się skończyły, a mała dziewczynka musiała dorosnąć.
Zjechali windą do parkingu dla lekarzy, który znajdował się pod szpitalem. Gabrielle wyraźnie obserwowała każdy element, który pojawił jej się przed oczami. Milczała. Od ostatniej rozmowy nic nie powiedziała. Norton od czasu do czasu coś powiedział, ale wiedział, że na to by dziewczyna się odtworzyła i stała się do ludzi znów ufna potrzeba dużo czasu. Był przekonany, że taki dzień prędzej bądź później nastąpi. 

- O to ten. – Wskazał palcem czarne BMW. Gabrielle jeszcze nigdy nie widziała tak czyściutkiego, wypolerowanego samochodu. Dla niej był piękny. Podeszli bliżej. Wyciągnęła drobną dłoń, by go dotknąć. Przejechała nią po zimnym lakierze. W jej oczach pojawił się mały błysk i lekki uśmiech. – Co jest? – Zapytał krótko.
- Śliczny – skomentowała w jednym słowie.
- Kiedyś sobie takie kupisz – zaśmiał się radośnie.
- Wątpię.
- Mówię ci, że tak. Idę nawet o zakład. Wsiadajmy, nie chcemy się przecież spóźnić.
Usiedli w wygodnych fotelach. Nagle Norton spojrzał na Gabrielle w sposób oczekujący od niej jakiegoś zdania, pytania, ogólnej reakcji.
- Co?
- Nie pytasz gdzie jedziemy?
- I tak nie powiesz.
- A w sumie racja. – Znowu się uśmiechnął. W ogóle przy niej Norton coraz częściej się uśmiechał. Wraz z Tomo uratowali jedno marne ludzkie istnienie i to dla niego było piękne. W takich chwilach kochał swoją pracę.

Odpalił silnik i ruszyli przed siebie. Gabrielle podziwiała widoki. Nigdy nie zwiedziła miasta w tak szybkim tempie. Choć bardzo dobrze je znała. Choć chadzała różnymi skrótami, tajemniczymi ścieżkami teraz poznawała je na nowo. Siedziała w fotelu podnosząc głowę do góry. Pierwszy raz nie bała się ludzkich spojrzeń.
Jechali do jej przyszłego mieszkania, a ona nie miała o tym zielonego pojęcia. Miał tam czekać Tomo, który już oswobodził się z dwutygodniowej kontroli swojej narzeczonej. Znowu para kochanków się rozstała. Tomo musiał koncertować, a ona wrócić do pracy. Dwa tygodnie minęły jak jeden dzień. Znowu trójka muzyków bez kobiecej ręki robiła co chciała. Bracia wyrzucali wszędzie swoje ‘zabawki’ a Tomo miał do nich pretensje i się o nie potykał.
Z każdym pokonanym przez nich metrem zbliżali się do celu. Doktor był bardzo podekscytowany. Chciał bardzo zobaczyć minę dziewczyny, jej reakcję.
Już byli dwie przecznice od wyznaczonego miejsca, gdy musieli stanąć w korku. Kolejny wariat przejechał na czerwonym, z nadzieją, że zdąży.
- Czujesz ten chłód? – Zapytała Gabrielle z dziwnym grymasem na twarzy.
- Jaki chłód? Zimno ci? – Nie wiedział o co jej chodzi. Przecież temperatura powietrza wskazywała ponad 15 stopni.
- Nie, nie chodzi mi o temperaturę na dworze. Ten chłód – powtórzyła – w tym karambolu ktoś zginął. Czuję jego obecność, czuję chłód.
Doktor nie wiedział co powiedzieć. W tym momencie Gabrielle go przeraziła.
- Nie wygłupiaj się. Nie lubię takich żartów. – Skomentował całkiem poważnie.
- Ja jestem poważna. – Mówiła patrząc w jeden punkt.
- Skąd możesz wiedzieć, że ktoś tam zginął, jak stoimy w korku, a przed nami ciągnie się sznur samochodów? Nic przecież nie widać.
Spojrzała na niego ze łzami w oczach:
- Jeżeli mi nie wierzysz, wyjdź z auta i zapytał. Zderzyły się cztery samochody. Jechało w nich maleńkie dziecko i ono właśnie zginęło.
- Gabrielle…
- Wyjdź i zapytaj! – Krzyknęła.
Norton bez zastanowienia otworzył drzwi i wysiadł z samochodu. Pomyślał, że może to jakaś jej gierka, że może chce uciec w miasto, że może nie chce od niego żadnej niespodzianki. Bacznie obserwował siedzącą w samochodzie dziewczynę. Podszedł do kierowców, którzy stali przed nim, odwrócił się, by mieć Gabrielle na oku i zaczął pytać. Nagle pobladł. Wrócił do auta. Zatrzasnął za sobą drzwi. Chwycił obiema rękami za kierownicę i zapytał:
- Skąd wiedziałaś, że zginęło dziecko? – Milczała. – Odpowiedz, chcę wiedzieć.
- Poczułam zimno. Takie samo uczucie miałam w szpitalu, gdy ktoś umierał. Może to głupio zabrzmi…
- Bardzo głupio. – Przerwał jej w pół zdania.
- … ale w śnie odwiedzały mnie duchy tych wszystkich zmarłych. Mówiły, że jak ktoś umrze, to jego dusza krąży jeszcze trzy dni po świecie. Można wtedy rozmawiać z duchami przez sen. Ja rozmawiałam. - Norton oparł głowę o fotel. Zamknął oczy i chciał wymazać słowa, jakie właśnie wypowiedziała ze swojej pamięci.
- O czym z nimi rozmawiałaś? – Sam nie wierzył w to co pytał.
- O różnych sprawach. O tobie też.
- O mnie? – Zaśmiał się z ironią w głosie.
- Powiedziały mi, że miałeś kiedyś kobietę. Taką na śmierć i życie. Zginęła w wypadku samochodowym. Był grudzień, noc i śliska nawierzchnia. Tego dnia chciałeś się jej oświadczyć. Przygotowałeś kolację, świece, miałeś schowany do kieszeni czarnego garnituru pierścionek zaręczynowy. Ona rozbiła się praktycznie przed waszym domem. Kochałeś ją, próbowałeś ją ratować. Potem obwiniałeś się, że nic nie mogłeś zrobić. Auto zgniotło praktycznie jej ciało. Na białym śniegu były duże plamy krwi…
- Przestań! – Wrzasnął tak, że aż podskoczyła. – Dość już, powtórzył ciszej. Dlaczego ja jej nie widziałem? Dlaczego nie przemówiła do mnie, nawet we śnie? Odeszła bez słowa pożegnania. – Rozpłakał się.
- Kocha cię. Inne duchy mi powiedziały. Mówią też, że ona chce abyś był szczęśliwy i próbował ułożyć sobie życie na nowo. One wiedzą, że to już może nie być to samo, ale próbuj. Mówią, że ty wiesz najlepiej. Mówią też żebyś przemawiał czasami do Anette. Ona cię słyszy, a nie rozmawiałeś z nią od lat.
Między nimi nastała drętwa cisza. Norton nie mógł się otrząsnąć po tym, co usłyszał. Dla niego było to odnowienie starych zabliźnionych ran. Teraz krwawiły one na nowo. 
Korek szybko się zmniejszył, mogli jechać dalej. Po paru minutach dotarli na miejsce.
- Możemy wysiadać. – Oznajmił. Już chciała opuścić pojazd, gdy chwycił ją za rękę. – Obiecaj mi coś.
- Słucham.
- Niech nikt się nie dowie o naszej rozmowie sprzed chwili. Ja ci wierzę, ale gdyby to wyszło na jaw, świat by ci nie uwierzył. Zostałabyś zamknięta w pokoju bez klamek, z gumowymi ścianami. Nie chcę by ktokolwiek uważał cię za wariatkę. Niech to będzie nasz sekret. Obiecaj, że nikomu więcej nie powiesz.
- Po wyjściu ze szpitala już nie słyszę tak dużo duchów. Tylko to mało dziecko, które dzisiaj umarło rozpaczliwie wołało mamę. Słyszałam to. Innych nie spotkałam. W szpitalu za to jest ich dużo. Nie wiem, na jakim miejscu został postawiony ten szpital, ale niektóre duchy nie mogą odejść. Są tam jakby uwięzione.
Te słowa zastanowiły doktora, ale chciał jak najszybciej zmienić temat. Ta rozmowa go przerażała.
- Dobrze. Ale obiecujesz, że nikt się o tym nie dowie? – Uśmiechnął się jeszcze raz, tym razem chłodno, z przymusu, zauważyła to.
- Zgoda.

Wysiedli z auta. Tomo czekał przed wejściem do budynku.
- Gabrielle! – Wykrzyknął radośnie i pobiegł w jej stronę. – Jak się cieszę, że cię widzę! – Chwycił ją mocno, przygarnął do siebie i przytulił. – Stęskniłem się.
- Dzięki. – Odpowiedziała gdy już mogła złapać oddech, a on puścił ją ze swojego uścisku.
- Nie pytasz, co kombinujemy? – Zapytał Chorwat.
- I tak mi kiedyś powiecie. – Oznajmiła.
- Boże, co za kobieta! – Tomo nie mógł pohamować radości.
- Ma rację. – Skwitował Norton, wciąż nie mogąc się trochę oswoić z tym, co usłyszał. Patrzył teraz na Gabrielle w inny sposób.
- No, to co będziemy tak tutaj stać. Chodźmy. – Tomo pociągnął drobną brunetkę.
- Nie. Czekaj, czekaj. – Zatrzymał go doktor. – Powiedzmy jej tutaj, bo jeszcze nie będzie chciała wejść.
- No dobra. – Zgodził się.
Oboje stanęli przed nią. Chwycili ją za ręce. Tomo za lewą, Norton za prawą. I równocześnie powiedzieli: Mamy dla ciebie prezent na nowe życie.
Tomo zaczął się tłumaczyć.
- Wiemy, że masz okropnego ojczyma. W dodatku mającego wpływową rodzinkę, która najchętniej by uciszyła na zawsze pół Los Angeles. Dlatego wpadłem na pomysł, żebyś dostała coś od nas.. – szturchnął doktora łokciem w bok.
- Yyym tak. I dlatego postanowiliśmy podarować ci mieszkanie. Twoje własne. Pracę gdzieś się znajdzie. Będziesz miała swoje cztery kąty.
- To mała kawalerka, która wymaga dość sporo remontu, ale o to też zadbamy. Możesz się tutaj zaszyć. Nikt cię nie znajdzie. Nikt nie zrobi ci krzywdy. Wątpię, żeby John przetrząsnął wszystkie budynki w tym mieście. Będziesz tutaj razem ze swoim skrzydlatym przyjacielem, który na ciebie czeka. – Dodał gitarzysta.
Wyrwała się z uścisku dwójki mężczyzn i odwróciła do nich plecami. W jej oczach pojawiły się łzy. Z drżeniem w głosie, zapytała:
- Dlaczego? Dlaczego wy to robicie? Nie chcę waszej litości.
Mężczyźni spojrzeli na siebie z dezorientacją. W końcu Tomo się odezwał.
- Lubimy cię, chcemy pomóc ci stanąć na nogi. Potem będziesz już radziła sobie sama.
- Nie chcę żebyście mi pomagali w jakikolwiek sposób. Pojawiliście się w moim życiu jak jakieś dobre duszki. Pomożecie mi, a potem znikniecie i nie będzie was. Już nigdy… nie chcę tracić ludzki, którzy są moimi prawdziwymi przyjaciółmi. – Zakryła twarz w dłoniach.
- Nikogo nie stracisz. To tylko bezwartościowe mieszkanie. Bez niego gdzie byś się podziała? Wylądowałabyś na ulicy i co? Pewnie nie pociągnęłabyś tam długo. Chcemy byś była choć odrobinę szczęśliwa. Chcemy byś miała normalne życie. Chcemy doczekać maleńkich kopii ciebie, trzymających cię za ręce i mówiących do ciebie per ‘mama’. Chcemy być na twoim ślubie. Chcemy widzieć twoje szczęście…
- I dokopiemy twojemu mężowi, jak będzie dla ciebie niedobry. Od tego są przyjaciele Gabrielle, od pomagania. – Dokończył długą wypowiedź Tomo, Norton.
- Ja… nie mogę tego przyjąć. To zbyt kosztowne... Nie mogę.
- Bierz jak dają. – Już ochłonął Norton. Jego wesołe usposobienie tego dnia powróciło.
- Uwierz bądź nie, ale nas to nic nie kosztowało. – Wtrącił z dumą Tomo. – To było mojego kumpla. Już go nie potrzebuje. Wręcz go nie chce. A ty się przynajmniej nim zaopiekujesz. Kobieta, to kobieta. Jej rękę widać we wszystkim. To co, wejdziemy do środka?
- Boję się. – Zrobiła słodką minkę, na co wszyscy wybuchli śmiechem.
- My cię obronimy. Daj rękę. – Podała Nortonowi jedną dłoń, drugą Tomo i zniknęli za dużymi drzwiami do klatki schodowej. Szli po schodach na czwarte piętro. Niestety budynek choć ładnie pomalowany, nadal był starą kamienicą bez windy. Gabrielle stąpała coraz bardziej nerwowo. Zgodziła się na podarunek, a teraz nie mogła się doczekać, kiedy go zobaczy. To było oczekiwanie, jak prezentu przed Gwiazdką. Czuła mimowolnie ogarniające ją dziwne uczucie. Przeszywało ją od stóp po samą głowę. To uczucie ludzie chyba nazywają radością. Mężczyźni tak pięknie mówili o jej przyszłości. Zaczęła to sobie wyobrażać. Pierwszy raz poczuła, że może czegoś dokonać. Pierwszy raz od wielu lat, poczuła, że komuś na niej zależy, że nie jest tylko popychadłem. Czuła się cudownie. Myślała o tym, jak to jest być jedną z wielu, jedną z miliardów normalnych ludzi. Zaczął się nowy etap. Nowy start, z realną nadzieją na lepsze jutro, które miało nadejść już wkrótce.



___________________

EDIT: Jeśli ktoś czyta notkę w późniejszym terminie, niż w październiku 2011, a w komentarzach pojawia się imię "Emily" proszę nie wytrzeszczać oczu. Nastąpiła zmiana imienia głównej bohaterki na Gabrielle. Emily pojawiała się na innych blogach i nie chcę, by brano to jako niewymyślone przez autorkę, jako ściągnięty detal tudzież plagiat.

poniedziałek, 3 października 2011

Rozdział 15: Plan zrealizowany

Gabrielle w szpitalu od wizyty ojczyma była chroniona ze wzmożoną czujnością. Norton zadbał należycie o jej bezpieczeństwo. Żadna pielęgniarka nie miała prawa spuszczać jej z oczu. Ktokolwiek by ją odwiedził, musiałby najpierw zadzwonić bądź zobaczyć się z doktorem. Sytuacja z przed paru dni nie mogła mieć miejsca drugi raz. W końcu do Nortona zadzwonił Tomo z wiadomością, że jego podopieczna będzie miała schronienie w bezpiecznych czterech kątach. Można powiedzieć, że wraz z tą wiadomością odetchnął z ulgą. Czuł ogarniające go… szczęście. Gabrielle była pierwszą osobą, której losem tak bardzo się przejmował. Z początku czuł się z tym trochę dziwnie, bo nigdy wcześniej coś takiego mu się nie zdarzyło. Potem zdał sobie sprawę, że przecież o coś takiego zawsze walczył, do tego dążył. Ludzkie dobro było najważniejsze.

Dziewczyna z kolei nie wiedziała do końca co się wokół niej dzieje. Zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. W głowie miała jedną myśl: Dlaczego on mnie tak nienawidzi? Dorastała w towarzystwie Johna, to on zabrał jej najlepsze lata dzieciństwa. Praktycznie wcale go nie miała. Jednak był z nią. I pomimo tego, jak ją katował, ona nie potrafiła go nienawidzić. Myślała o nim raczej jak o człowieku, który zagubił swoją właściwą drogę, a nie jako kacie, który karci ją z byle powodu. Choć był człowiekiem złym, ona szukała wytłumaczenia dlaczego taki jest. Winiła za wszystko raczej siebie. Czuła się wyrzutkiem, odizolowana od normalnego świata, który nie zawsze jest zły. Szukała rozwiązania we wszystkim, w okaleczaniu samej siebie, w narkotykach, w próbach samobójczych. Nie wiedziała w którą stronę życia się udać. Miała go dosyć, ale zarazem chciała je odkrywać. Przecież tak niewiele udało się jej poznać i zobaczyć. Teraz dzięki paru dobrym sercom, dzięki okazaniu odrobiny człowieczeństwa miała na to szansę. Nie wiedziała jaką przyszłość zaplanował dla niej los. Nie wiedziała, jaką niespodziankę szykował Tomo i jak dbał o jej bezpieczeństwo Norton. Zdarzenia obrały odpowiedni bieg, a ona miała się już niedługo o wszystkim dowiedzieć.

Zespół miał pięciodniową przerwę w koncertach. Jednak cała ekipa przesiadywała aktualnie w domu Leto. Chcieli wspólnie zaplanować resztę trasy. Od kiedy Emmy nie było z nimi, wspólnie załatwiali takie sprawy. Ktoś dzwonił w jedno miejsce, ktoś w drugie. Potem razem omawiali dostępne terminy. Musieli dawać jakoś sobie radę.
Tomo planował jak może przekazać wiadomość Jaredowi, że to on sam pojawi się pod podanym przez niego adresem. Jednak nie mógł mu tego powiedzieć, bo cały czas miał u swojego boku ciekawską narzeczoną. Vicki lubiła wiedzieć na czym stoi, wszystko ją interesowało. To nie była zwykła ciekawość. Lubiła mieć stabilny grunt pod nogami, szczerość. Gdyby wyszły na jaw kłamstwa Tomo i samo istnienie kogoś takiego jak Gabrielle, mogłaby tego nie wytrzymać. Ten stabilny jak dotąd związek mógłby się rozpaść. Vicki najbardziej w świecie nie znosiła kłamstw. Dla niej osoba, która nie jest z nią szczera i kłamie, nie jest godna zaufania, ma w stosunku do niej nieszczere zamiary i łatwo może ją skrzywdzić. Tomo odszedłby w niepamięć. Musiał być zatem ostrożny.
Jak nigdy w świecie namawiał ukochaną na wizytę u fryzjera. Gdy tylko zapytała:
- Kochanie? Powinnam ściąć trochę włosy? – W głowie gitarzysty automatycznie powstała myśl parogodzinnego oswobodzenia się z obecności narzeczonej.
- Wiesz… chyba tak. – Odpowiedział kiwając pewnie głową.
- Mówisz serio? – Nie dowierzała w jego słowa. Uwielbiał długie włosy. Sam miał bujną czuprynę.
- No coraz więcej babek ścina włosy na krótko i też ładnie wyglądają. – Wymyślił na poczekaniu.
- To może pójdziesz ze mną?
- O nie, nie – odpowiedział stanowczo. – Mówiłem o kobietach, a nie o facetach. Tak wiem, wiem co zaraz powiesz, ale ja nie zmienię swojego stylu. Wiesz jakie to wspaniałe uczucie machać włosami we wszystkie strony podczas koncertu? To cudowne.
- Dobrze, już dobrze, Dziubasku. Pójdę sama. Zaraz zadzwonię i się umówię.
Tomo tylko na to czekał. Uważnie przysłuchiwał się rozmowie jego narzeczonej z zakładem fryzjerskim, do którego zwykle chodziła. W końcu usłyszał to, co chciał. Vicki miała wizytę jutro. Od razu postanowił wysłać sms do Nortona, by ten zadzwonił do Jareda w sprawie mieszkania i umówił się na jutro. Jak nigdy Norton odpisał od razu: „OK.”. Wkrótce potem rozległ się dźwięk jaredowego BlackBerry.
- Halo?
- Witam. Dzwonię w sprawie obejrzenia mieszkania. Jestem kolegą Tomo…
- A tak pamiętam.
- Czy możemy się umówić na jutro, po południu. Chciałbym je obejrzeć. Ostatnio trafiło mi się parę ofert. Chciałbym wybrać to najlepsze.
- Klient nasz pan. – Zaśmiał się Jared.
- Tak, racja. Więc wizyta w godzinach 13 – 15 pasuje?
- Tak, jak najbardziej. Tomo podał adres?
- Mam wszystko zapisane. Będę na czas. Więc… do zobaczenia.
Jared nie zdążył odpowiedzieć, a rozmówca już się rozłączył.
- Dziwny ten twój kumpel, wiesz. – Zwrócił się do Tomo.
- No a co ja mu zrobię, że taki jest. Co chciał? Umówił się na jutro?
- Tak. Obejrzy moją ruderę i zobaczymy, co dalej. Wiesz, gdyby to nie był twój kumpel, to nie wiem, czy bym je sprzedał.
- Ha ha! – Zaśmiał się w głos Shannon. – Czyżby pojawiło się u ciebie coś takiego, jak kryzys wieku średniego? Chcesz zachować wszystko co łączy cię z przeszłością? Może jeszcze zaczniesz kupować super bryki, jak podstarzałe gwiazdy Hollywood?
- Zamknij się. Po prostu lubię tą ruderę. To totalna ruina, ale ją lubię. Mam do niej sentyment, nic poza tym. To żaden kryzys, idioto.
- Dobra, chłopaki zaraz się pokłócicie. Cisza mi tu. – Skarciła ich Vicki. W zażegnywaniu konfliktów była prawdziwym mistrzem. Nie stosowała przemocy, ani krzyku, a wszyscy jej słuchali. Po jej słowach wszyscy wrócili do wcześniej wykonywanych czynności. Tylko Tomo odpłynął do świata wiecznie niepoukładanych myśli.
Szybko nastała noc, a po niej kolejny dzień. Dla Tomo – wielki dzień. Dziś Jared dowie się o czymś bardzo ważnym, a Tomo będzie go przekonywał żeby nie wyjawił tego jego ukochanej. Cały dzień był trochę nieobecny, co bystre oko Vicki od razu dostrzegło:
- Kochanie, co ci jest? Ja do ciebie mówię, chłopaki do ciebie mówią, a ty patrzysz w jeden punkt i się nie odzywasz. Tak jakbyś spał z otwartymi oczami. Co jest grane?
- Ech się nie wyspałem. – Kolejne kłamstwo. – Głowa mnie trochę boli i jestem nieobecny. Jutro już będzie lepiej. Gwarantuje ci to.
Vicki uwierzyła. Nie miała innego wyjścia.

Tuż po lekkim obiadku, jakie zaserwował Jared – oczywiście wegetariańskim – Vicki udała się na umówione spotkanie. W ogóle Jared był niezłym kucharzem. Choć przygotowywał posiłki bezmięsne to miały one swój intensywny smak i zapach. Wszyscy je lubili. Nawet Shannon nie omieszkał nieraz nie pochwalić swojego młodszego brata. W kuchni czuł się jak ryba w wodzie. Ciągle wyszukiwał jakieś nowe potrawy. Jadąc w światowe tourne i odwiedzając restauracje w wielu krajach po kryjomu szukał inspiracji do jego kuchennych eksperymentów.

Vicki wyszła, niedługo po niej również Jared szykował się do spotkania. Wyciągnął z szafy nowy t-shirt, bo ten który miał na sobie był cały w mące. Obowiązkowo ubrał ciemne okulary. Po chwili zastanowienia zabrał również na niego za dużą bluzę. Uwielbiał ukrywać się pod jej ogromnym kapturem. W takim stroju mógł wyjść na miasto. Mało osób rozpoznałoby w nim jednego z pięćdziesięciu najpiękniejszych ludzi na świecie. Nie miał dzisiaj ochoty na zdjęcia z fanami i rozdawanie autografów. Nie raz chciał być ‘normalny’, z problemami zwykłych ludzi. Choć w większości wywiadów przyznawał, że praca za biurkiem by go zabiła, to nie była do końca była to prawda. Pisk dziewczyn na koncertach dodawał mu powera, ale bycie marionetką i ciągłe uśmiechanie się do robionych mu zdjęć potrafiło być męczące. Już od lat tego nie robił. Ludzie chcieli się do niego przytulać, uśmiechali się, a on stał i tylko czekał na błysk flesza. Nie wkładał w to żadnego uczucia. Takie spotkania jak meet&great przed lub po koncertach były tylko formalnością, której musiał sprostać. Czasem żałował, że nie został malarzem…

Gdy tylko Jared wyszedł, Tomo cichaczem wymknął się z domu. Nie chciał jeszcze raz tłumaczyć Shannonowi historii poznania pewnej dziewczyny. Miał dosyć kazań i pouczania. Gitarzysta wiedział którędy młodszy Leto pojedzie do swojego tajemniczego mieszkania. Zdążył wcześniej przeanalizować mapę miasta. Tak więc bocznymi uliczkami zmierzał w tym samym kierunku.

Po piętnastu minutach Jared był już na miejscu. Stanął przed podstarzałą kamienicą. Jego mieszkanie znajdowało się na czwartym piętrze. Gdy tylko przekroczył swój próg, od razu przypomniał sobie dawne lata. Młodość, szaleństwo, życie na krawędzi i nie przejmowanie się dosłownie niczym. Nabrał w płuca powietrza. Możliwe, że ostatni raz czuje zapach swojego lokum.

Usiadł na poszarpanej kanapie. Jego pies się na niej wyżywał. Podziwiał mazgaje z różnych substancji na białej kiedyś ścianie. Dla niego były piękne. Jak ja dawno tutaj nie byłem – myślał w duchu. Wszystkie wspomnienia wróciły. Wrócił też ten czas, kiedy był nieziemsko szczęśliwy i zakochany. Znowu myślał o Cameron. Wszystko tutaj mu ją przypominało. Na podłodze leżał kolorowy dywan, który ona wybrała. A na parapecie znajdował się uschnięty kwiatek, który on jej podarował. To była czarna doniczkowa różyczka. Bardzo rzadka, niespotykana. Tutaj umarła, razem z miłością.

Jared siedział tak w bezruchu aż usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył z zamiarem zobaczenia jakiegoś sztywniaka, a ujrzał… Tomo.
- Co ty tutaj robisz? – Zapytał zdezorientowany.
- Jest sprawa. – Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
- Zaraz przyjdzie twój kumpel, co ty odpierniczasz?
- Nie przyjdzie.
- Rozmyślił się? Nie, no świetnie! Nie po to się z nim umawiałem żeby…
- Ja jestem tym kumplem. – Przerwał mu w pół zdania.
- Yyy, co?
- Usiądźmy. – Chorwat wskazał na kanapę, z której niedawno zerwał się Jared do otworzenia drzwi.
- Co ty kombinujesz?
- Posłuchaj. Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale chcę wynająć twoje mieszkanie dla jednej dziewczyny.
- Tomo, masz Vicki.
- Wiem. Uwierz mi bądź nie. Poznałem ją w dziwnych okolicznościach. Została pobita, pomogłem jej. Nie ma nikogo oprócz mnie. No i jeszcze jest ojczym, który chce ją zabić. To mieszkanie byłoby wspaniałym miejscem dla niej. Mogę ci zapłacić dwa razy tyle ile za nie chcesz. Nawet trzy…
- Daj spokój, mi nie będziesz za nic płacić… Chcę tylko wiedzieć, dlaczego?
- Lubię ją i tyle. A Vicki kocham.
- I pewnie ona nie ma się o tym dowiedzieć?
- Nikt nie może wiedzieć. Chociaż… w sumie… Shannon już wie.
- Jemu powiedziałeś, a przede mną masz jakieś tajemnice?
- Niby jak miałem to zrobić, jak cały czas mam obok Vicki. Pomyśl trochę. Nie wygadasz się?
- Nie wiem… - zamilkł na chwilę. Spuścił wzrok, a po chwili dodał - Jak tylko skrzywdzisz Vicki, powiem jej wszystko.
- O to się nie martw. Chcę dla tej dziewczyny zrobić coś dobrego. Zrozumiałbyś gdybyś był na moim miejscu. Ona od życia nic nie dostała.
- No dobra.
- Ale mi głupio.
- Może być ci jeszcze bardziej głupio po tym, jak rozklejasz się na widok nieszczęśliwych dziewczyn?
- Przestań! Mówię poważnie. Dasz mi mieszkanie i nic za to nie chcesz?
- Zbyt wiele jest tutaj wspomnień, o których chcę zapomnieć. Jak zamieszka tutaj ktoś inny niż ja może będę o nim mniej pamiętał.
- Będę ci wdzięczny do końca życia.
- No chyba, że się wygadam – zażartował.
- Nawet tak nie myśl. Wiesz co by wtedy było? Świat by mi się zawalił. Jak Vicki odebrałaby fakt, że jej facet szuka mieszkania dla obcej dziewczyny.
- Zrobiłaby ci masakrę piłą mechaniczną. – Roześmiał się.
- Taaa, wszystkie części. Dzięki stary. – Przytulili się mocno. 
Byli najlepszymi przyjaciółmi od wielu lat. Musieli się zrozumieć. Tym bardziej, że byli też mężczyznami, a jeden drugiego zawsze zrozumie. Tomo uważał Shannona i Jareda za swoich braci. Wszystkim się z nimi dzielił, zarówno problemami jak i radościami. Razem stawiali wszystkiemu czoła, byli nierozłączni. Przez większość dni w roku razem. Byli wdzięczni losowi za to, że złączył ich ścieżki i mogli się wzajemnie poznać. 
Taka przyjaźń na dobre i na złe jest piękna.


_______________________________________

Jak zwykle nie jestem zadowolona z rozdziału. Ale ja już tak mam, że trudno mi dogodzić xD Cieszę się przynajmniej z tego, że udało mi się dodać notkę w miarę szybko. I nie mam znowu dwutygodniowej przerwy. Ech, to moje zabieganie... :) Jak będą w notce jakieś błędy (za które z góry przepraszam) to nie obrażę się, gdy ktoś zwróci mi uwagę. Pisałam naprawdę szybko. Może pod wpływem chwili haha :D 


------------------------------------------------------------------------------
EDIT: Jeśli ktoś czyta notkę w późniejszym terminie, niż w październiku 2011, a w komentarzach pojawia się imię "Emily" proszę nie wytrzeszczać oczu. Nastąpiła zmiana imienia głównej bohaterki na Gabrielle. Emily pojawiała się na innych blogach i nie chcę, by brano to jako niewymyślone przez autorkę, jako ściągnięty detal tudzież plagiat.

niedziela, 25 września 2011

Rozdział 14: Casanova

Tomo i Norton spotkali się w restauracji „Venice” w umówionym wcześniej terminie. Mieli rozważyć najbliższy los ciemnowłosej Gabrielle Diovan. Obaj mężczyźni zlitowali się nad nią i wyciągnęli pomocną dłoń, pomimo iż jej nie znali, pomimo, że była dla nich totalnie obcą osobą. Chcieli jej pomóc choć na oddziale, który należał do doktora Nortona było mnóstwo pacjentów z podobnym zapisem w życiorysie. Każdy z nich chciał umrzeć, brał narkotyki i często obrywał. Gabrielle niczym się od tych pacjentów nie wyróżniała. Jednak co było inne, to smutek, który sam w sobie przez nią przemawiał. Tak jakby niezdolna była do wykrzywienia twarzy w geście uśmiechu. To coś fascynowało, a zarazem przerażało. Nosiła w sobie jakąś tajemnicę i ogólną dobroć, bo przecież zlitowała się wtedy w parku nad utaplanym w błocie małym stworzeniem, którego nikt wcześniej nie dostrzegł, a jeżeli już, to nic nie zrobił i przeszedł obojętnie. To małe pisklę wydawało się być bardzo bliskie jej sercu, bo tak jak ona, nie miało na świecie nikogo, żyło ostatkiem sił, było bezbronne. 

Gabrielle często wątpiła. Nieraz chciała odejść z tego świata do Krainy Tysiąca Róż. Wierzyła, że tam spotka matkę, jedyną osobę na świecie, która okazała jej miłość. Nosiła na nadgarstkach bransoletki, które sama zrobiła, by zakryć blizny po małych nacięciach żyletką. Pewnego dnia po prostu wzięła ją do ręki i się pocięła. Gdy zdała sobie sprawę, że będzie musiała długo czekać aż się wykrwawi, opamiętała się. W pośpiechu wzięła z łazienki ręczniki i obwinęła nimi całe dłonie. Po pewnym czasie krew przestała lecieć. Nacięcia były małe, ale blizny zostały i będą już z nią do końca. 

Gdy była ośmioletnim dzieckiem, za każdym razem, gdy ojczym wyzywał ją od najgorszych szła do swojego pokoju uważając, że jest najbardziej okropnym stworzeniem, jakie wydał świat i nacinała swoje delikatne ciałko nożem, który pewnego dnia zabrała z kuchni. Robiła nacięcia na brzuchu i nogach, by nikt ich nie zobaczył. Karała samą siebie za to, co musiała usłyszeć z ust Johna. Jego słowa były takie realne, prawdziwe, że naprawdę w to wierzyła.

Pewnego dnia Johna odwiedził kolega ze swoim synem, rok starszym od Gabrielle. Miała wtedy może góra dziesięć lat. Adrian był chłopcem, który tak jak jego ojciec i jego koledzy, lubił rządzić innymi, wydawać rozkazy, a gdy ktoś nie słuchał „doprowadzał do porządku”. Chłopiec zapytał, czy może rozpalić ognisko w nieużywanym od lat kominku. John bez problemu się zgodził. W ogóle poza Sally, uważał wszystkie kobiety za gorszy gatunek. To mężczyźni według niego byli górą, tymi „lepszymi”. Adrian rozpalił więc ognisko, wrzucał do niego, wszystko co znalazł w pobliżu, ciuchy, gazety. Kazał Gabrielle przynieść jedyną swoją zabawkę, jaką miała. Była to niedokończona ręcznie robiona przez jej matkę lalka. Szmaciany gałganek zszyty z różnych skrawków materiałów. Gabrielle przytulała ją mocno do siebie twierdząc, że jej nie odda. Chłopak nie wytrzymał i wepchnął ją wraz z lalką do kominka. Dziewczynka poparzyła sobie ramię, puszczając błyskawicznie lalkę. Pozostałość po matce spłonęła, a do dnia dzisiejszego widać ślady po poparzeniu.
Na palcach jednej ręki nie sposób zliczyć wszystkich blizn, jakie miała na ciele, całej historii przykrych przeżyć, w jakich musiała brać udział.

- Zaraziłeś mnie swoim entuzjazmem do niej. – Zwierzał się Norton. – Ona jest… nie wiem jak to określić.
- Niesamowita, oryginalna? – Wtrącił Tomo.
- Tak, chyba tak. Nie chcę by ktokolwiek jeszcze ją skrzywdził. Nie po to ją odratowaliśmy żeby teraz spisać na straty. Ona dopiero teraz zaczyna żyć. Nabrała rumieńców na bladej skórze. Jak nikomu w świecie chcę jej pomóc. Z resztą ja każdemu zawsze chciałem pomóc. To moja pasja. Jestem lekarzem z zamiłowania i taki już pozostanę.
- A ja muzykiem. Doskonale cię rozumiem. Zadzwonię zaraz do kuzyna. Miał mieszkanie w dobrej dzielnicy LA. Stało od lat puste. Kuzyn tam mieszkał, ale po tym jak założył rodzinę się wyprowadził. Teraz ma dwójkę dzieci i szczęśliwą żonę.
- No to na co czekamy? Dzwoń do niego. - Tomo nie trzeba było dwa razy powtarzać. Szybko wykonał połączenie. Mieszkanie okazało się jednym wielkim sekretem, o którym żona kuzyna nie miała nawet pojęcia. Kazała Tomo zadzwonić za dwie godziny, gdy krewniak będzie w domu.
– Dobra. To jak się czegoś dowiesz, to szybko do mnie zadzwoń. Urwałem się ze szpitala dosłownie na chwilę. Gabrielle pilnuje teraz moja dobra znajoma. Mam nadzieję, że nie spuszcza z niej oka. Boję się, że ten bydlak może wrócić i dokończyć dzieła.
- Wtedy nasze starania poszłyby na marne.
- Oj tak.. – westchnął głośno doktor. Więc jak się czegoś dowiesz, to dzwoń. Ja uciekam. Obowiązki wzywają.
- Na razie. – Pożegnali się jak to faceci uściśnięciem dłoni.

Tomo cały czas miał nadzieję, że mieszkanie będzie wolne i Gabrielle się tam zadomowi. Będzie miała swój mały kąt w prezencie od losu. Swoje małe i w końcu ciche cztery ściany, w których będzie bezpieczna. Wrócił do tour-busa. Grupa tej nocy wyruszała do Chicago. Cała ekipa już na niego czekała. Z początku myślał, jak się wytłumaczy z tego, że szuka mieszkania, ale w końcu pomyślał, że nic im do tego, po prostu nie powie, a Vicki, jego kochaną Vicki znowu okłamie. Przysiągł sobie, że to już ostatnie kłamstwo. Nie miał z ich powodu wyrzutów sumienia, czuł że działa w słusznej sprawie.

Minęły dwie godziny i zadzwonił do swojego krewniaka. Niestety mieszkanie zostało sprzedane pół roku temu. Znalazł się kupiec i kuzyn nawet się nie targował. Chciał się pozbyć lokum, w którym odbywały się same imprezy studenckie i popijawy. Dla niego był już to zamknięty rozdział życia.
- Kotku? – Wtrąciła Vicki, jak tylko jej narzeczony się rozłączył. – Po co ci mieszkanie?
- Kolega szuka. Chciałem mu pomóc.
Nie odpowiedziała. Patrzyła dziwnym wzrokiem na Tomo. Shannon z Jaredem także.
- Nigdy nikomu nie pomagaliście?
- Nie o to chodzi. – Tłumaczył Shannon. – Dzwonisz, pytasz się. A ten twój kolega, o którym nic nie wiemy, to nie może sam mówić?
- Czepiacie się i tyle. Z rodziną przecież lepiej się rozmawia niż z obcym. – Na te słowa Tomo, Jared się zamyślił.

Myślał o otrzymanym od matki smsie, na który nie odpowiedział. Czuł potrzebę zobaczenia rodzicielki, ale również ogromny żal. Jak ona mogła mi zrobić coś takiego? Shannon nawet nie wie i ode mnie się nie dowie. Uważa mnie za swojego brata, ale cholera! Kim ja jestem? Czy on może tak myśleć? Całe życie byłem okłamywany. Nawet nie wiem, jak naprawdę powinienem się nazywać. Powiedziała mi tylko imię mojego prawdziwego ojca. A nazwisko? Chciałbym je znać. Chociaż nie! Nie chcę wiedzieć, jak nazywał się ten, przez którego tu jestem, i przez którego musiałem stać się powodem rozpadu szczęśliwej rodziny. Ciekawe w jaki sposób Joseph się dowiedział? Powiedziała mu? Ach! Nie chce o tym myśleć, ale nie mogę. Cały czas te myśli w mojej głowie. Ona niedługo mi eksploduje. To jakieś szaleństwo, zły sen z którego chciałbym się jak najszybciej obudzić.
- Jared słyszysz mnie?! Halo brachu. – Wołał Shannon.
- Co? – Zdążył tylko odpowiedzieć pytaniem na pytanie, nie wiedząc totalnie co się wokół niego dzieje.
- Coś się tak zamyślił? Wołam od dłuższej chwili… Chciałem się spytać, co z twoją kawalerką, którą kupiłeś pięć lat temu? Remontowałeś tam coś?
- A, nie. Stoi jak stała. Ruina, ale jest. Wiesz jakbym cię wykopał z mieszkania, bo byś mi zawadzał to się możesz tam udać.
- Bardzo śmieszne. Może sprzedasz ją kumplowi Tomo?
Chorwat był równie zdziwiony jak Jared.
- Przecież ci mówię, że to totalna ruina. – Powtórzył wokalista.
- Zapytam. Może by chciał. Jest sam, dużo miejsca mu nie potrzeba.
- No dobra, to go umów ze mną na kiedyś tam. Niech ją obejrzy.
- Jakiś adres?
- Masz. – Podał mu skrawek papieru z zapisanym adresem. – Za trzy dni mamy wolne. Niech wtedy wpadnie. Później nie wiem, kiedy będzie można mnie złapać. Sam wiesz jaki mamy nawał koncertów.
- Tak oczywiście. Przekaże mu i za trzy dni się stawi. Jest bardzo zdecydowany.

Tomo w duchu był bardzo uradowany. Chyba mam lokum! Cholera mam lokum dla Gabrielle. To nic, że Jared uważa swoją kawalerkę za ruinę. To nie ma znaczenia. Liczy się fakt, że będzie mogła zaszyć się w wielkim Los Angeles i John jej nie dopadnie. Dlaczego wcześniej nic nie wiedziałem o tym mieszkaniu? Ech, ten Jared. Ma same tajemnice. Pewnie sprowadzał tam dziewczyny i odcinał się od otaczającego go świata. Ale co mu tam. Teraz za to go kocham. – Do końca dnia Tomo był cały w skowronkach. Uśmiechał się, podśpiewywał. Wziął do ręki gitarę i zaczął układać bardzo dźwięczną melodię. Wysłał do Nortona sms z dobrą nowiną. Doktor odpisał, jak zwykle z parogodzinnym opóźnieniem, ale również bardzo się ucieszył. To była już tylko formalność. Choć Tomo cały dzień chodził niezwykle pozytywnie nastawiony do życia, to wraz z nocą przyszło mu na myśl, że Jared będzie kolejną osobą, której on będzie musiał powiedzieć o Gabrielle. Shannon i Jared byli jego najlepszymi przyjaciółmi, praktycznie rodziną. Spędzał z nimi najwięcej dni w roku. Mógł powiedzieć im o wszystkim. Zawsze dobrze mu doradzali, zawsze mu pomagali. Teraz będzie zmuszony powiedzieć obu o dziewczynie, do której zapałał niezwykłą przyjaźnią. Będzie też musiał ich zmusić do tego, by nic nie powiedzieli Vicki. Jak ona na to by spojrzała. Dla niej byłaby to konkurentka która chce jej odebrać długoletnią miłość, kochanego Tomo.

Shannon słyszał już co nieco o Gabrielle, ale myślał, że wraz z trasą ta historia się skończy. Tomo wróci całkowicie do Vicki i nie będzie nawet słowem wspominał o nieszczęśliwym losie pewnej dziewczyny z Los Angeles. Tak się jednak nie stało. Tomo nadal kochał swoją narzeczoną ponad wszystko, ale nie mógł również zapomnieć o Gabrielle. Chciał by w końcu stanęła na nogi i wiodła szczęśliwe życie. Nie oczekiwał nic w zamian. I to właśnie było w nim piękne, bezinteresowna pomoc ponad wszystko.

Dzieląc się historią z Shannonem, wiedział, że ten nie puści pary z ust. Jeśli chodzi o sekrety, potrafił uchować wszystko w tajemnicy. Rzadko kiedy można spotkać człowieka, który nie ma potrzeby rozpowiedzenia plotki dalej, by szła w świat, zmieniając się kilkadziesiąt razy. Został jeszcze Jared, który był przeciwieństwem brata. Lubił pogaduchy, nigdy buzia mu się nie zamykała. Od jakiegoś jednak czasu, a dokładnie od feralnych Świąt Bożego Narodzenia, stał się bardziej zamknięty w sobie, na jego twarzy już nie gościł szeroki uśmiech, przestał lubić kontakty z ludźmi, wolał odcinać się od świata. Zaszyć w jakimś ciemnym miejscu i nie mieć przy sobie żadnej żywej duszy. Nade wszystko las. Lubił długie spacery wśród zieleni. Oddychał wtedy innym powietrzem. Często w trasie kazał kierowcy zatrzymać autobus choć na pięć minut, gdy przejeżdżali przez różnorodne lasy. Kevin zawsze spełniał zachciankę wokalisty. Jared wtedy wyruszał na samotną wędrówkę, która trwała bardzo krótko, ale podczas której mógł przemyśleć wiele spraw. Szedł sam w głąb lasu, nikt z ekipy zespołu nie podążał dalej. Wszyscy wiedzieli, że ten sposób medytacji jest dla Jareda świętością i nie należy mu pod żadnym pozorem przerywać. Czekali cierpliwie aż wróci i będą mogli ruszyć dalej.
Tomo bał się, że Jared, przekaże wieści o Gabrielle jego narzeczonej. A w końcu ten news nie był nieunikniony. W końcu Tomo chciał wynająć kawalerkę Jareda w prezencie dla Gabrielle. Postanowił, że jedynym wyjściem będzie opowiedzenie Jaredowi wszystkiego, od początku, ze szczegółami. Przypuszczał, że wtedy wokalista zrozumie jego położenie i jakimś cudem się nie wygada. Dzień obejrzenia mieszkania miał nastąpić za trzy dni.

Podczas gdy Tomo ogarniały raczej pozytywne myśli, zmącone małym jedynie niepokojem, Jared spoglądał przez okno niewzruszenie. Wydawało się, że nawet nie mrugał powiekami. Blask niebieskich jego tęczówek było widać z kilku metrów. Tęsknił. Tęsknił za chwilami spędzonymi w rodzinnym gronie, za czasami dzieciństwa, gdy składał wraz z Shannonem zabawki z niczego, a potem instrumenty. Przypomniał sobie jak raz znaleźli wyrzucone na bruk pianino. Ostatkiem sił przynieśli je do domu. Matka nauczyła ich nut. Mogli zagrać co łatwiejsze piosenki. Wspominał jej przyjaciół, hipisów, którzy przychodzili z bębenkami, gitarami, zachęcali do grania. Przypomniał sobie pierwszą piosenkę jaką zaśpiewał. Kilkuletnie dziecko śpiewało francuską piosnkę Alouette, pochodzącą z kreskówki. Constance zawsze nuciła mu ją na dobranoc. Chciałby wrócić do tych dawnych czasów, które były piękne. Pomimo, że w domu Leto brakowało ojca, pomimo że brakowało czasem jedzenia, było pełno miłości. Czasu jednak nie da się cofnąć i zatrzymać, a najchętniej by tak zrobił. Nie chciał dorosnąć. Jednak był do tego zmuszony. Praca na zmywaku, wykładanie towarów w sklepie, byle tylko zarobić trochę pieniędzy i móc iść na przód. Dzieciństwo jego i Shannona uciekło między palcami, zostawiając po sobie jedynie szary ślad.

Gdy w końcu się wybił, myślał że idealnie będzie zawsze. Krzyki dziewczyn na całym świecie, gdy tylko go zobaczą, miliony zdjęć, robionych codziennie, on na okładkach gazet. Mógł przebierać w pannach do woli. Gdy w końcu myślał, że się zakochał i oświadczył, jego ówczesna kobieta, Cameron Diaz go zostawiła. Wtedy zrozumiał, że miłość nie istnieje. To tylko zauroczenie drugą osobą i pożądanie. Diaz pobawiła się nim i nigdy nie traktowała tego związku poważnie. Był jej marionetką, którą sterowała na wszystkie fronty. Przypomniał sobie ten dzień oświadczyn. Piękna pogoda, zachód słońca. Oni nad morzem. Spacerowali boso po plaży, wiał ciepły wiatr znad oceanu. Kazał jej zamknąć oczy, spytał: Ufasz mi? Odpowiedziała z uśmiechem: Tak, oczywiście. Poprowadził ją przed siebie. Stanęli w końcu przy pięknie ubranym stoliku. Obok stał kelner. W trakcie kolacji, posłaniec przyniósł bukiet stu czerwonych róż. Wtedy wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko. Wstał z krzesła, cały czas wpatrując się w jej oczy, uklęknął i zapytał: Wyjdziesz za mnie? A Cameron parsknęła śmiechem: Co? To jakiś żart? Widząc jego wyraz twarzy, spoważniała. O, Jay, ty na poważnie… Słuchaj, to nie możliwe. Było nam razem fajnie, romantycznie i w ogóle. Ale ja ten związek traktuje raczej jako przelotną miłość. Jesteś fajnym facetem, ale ja nie mogę się z tobą związać. Małżeństwo wiąże się z zazdrością, z byciem cały czas z jedną osobą. Czułabym się zamknięta, jak w więzieniu. Musisz mnie zrozumieć. Powiedział tylko: A ja myślałem, że to miłość… Odszedł zostawiając ją samą. Choć do niego później dzwoniła, nie odpowiadał. Spoglądał na wyświetlacz telefonu i słuchał wydobywającego się z BlackBerry dźwięku. Nie odbierał, nie odpowiadał na smsy. Cameron Diaz przestała dla niego istnieć, umarła. Skrzywdziła go najbardziej ze wszystkich kobiet, choć to on miał opinię Łamacza Serc i Casanovy Hollywoodu. Później próbował jeszcze ułożenia sobie życia ze Scarlett Johansson. Jednak był ostrożny, nie chciał znowu wyjść na zakochanego idiotę. Po pewnym czasie okazało się, że ten związek nie ma sensu. Jared i Scarlett rozstali się w pokoju. Do dzisiaj są dość dobrymi przyjaciółmi. Choć gdy Jared jest w trasie, a ona ma zdjęcia do filmów, nie odzywają się do siebie, nie dzwonią. Przyjaźń odnawia się, gdy spotykają się na jakiś imprezach. Wtedy zamienią parę serdecznych słów, jednak o powrocie do siebie i odbudowaniu związku nie ma co mówić. To już zamknięty rozdział. 



-------------------------------
EDIT: Jeśli ktoś czyta notkę w późniejszym terminie, niż w październiku 2011, a w komentarzach pojawia się imię "Emily" proszę nie wytrzeszczać oczu. Nastąpiła zmiana imienia głównej bohaterki na Gabrielle. Emily pojawiała się na innych blogach i nie chcę, by brano to jako niewymyślone przez autorkę, jako ściągnięty detal tudzież plagiat.

niedziela, 11 września 2011

Rozdział 13: Prawda

Jared w końcu się wyspał. Od wielu miesięcy nie mógł zmrużyć oka, a teraz spał jak niemowlę, zmęczone całodniowym poznawaniem świata. Obok siebie miał bijące małe serduszko skrzydlatego stworzenia. Jak nigdy czuł się bezpieczny, pozbawiony jakichkolwiek zahamowań i lęków. Tak jakby ten gołąb, którego nazwał Juliuszem miał mu w czymś pomóc, ochronić. Po pięciu godzinach snu nagle się ocknął. Szybko zerwał się do pozycji siedzącej. Będący już w środku autobusu Shannon, wybuchnął śmiechem:
- Co jest braciszku? Jak się spało? Może ty potrzebujesz jakiegoś stworzonka do spania? Ja sugerowałbym raczej nie gołębie, a jakąś kobietę na stałe. – Zamierzony żart w głosie starszego brata sprawiał, że Jared już wychodził z siebie.
- I kto to mówi? Jesteś ode mnie starszy, a też nie masz nikogo. A w ogóle mnie kobiety nie są potrzebne. – Przecierał zaspane oczy.
- Taaak?! – Wrzasnął, a na jego twarzy mimowolnie zaczął pojawiać się szeroki uśmiech.
- Tak. Wieczna kontrola. Pytania typu ‘gdzie byłeś’, ‘co robiłeś’, spowiadanie się ze wszystkiego nie jest dla mnie. Sex owszem z kobietą, ale taki na jedną noc. Żeby potem można było się zwinąć, a ona nie stawiała na mnie krzyżyka, że to niby ja mam zostać jej mężem i być przywiązany do pantofla. Co to, to nie.
- Ty mój mały jebusku. A może właśnie spróbuj takiego życia pod pantoflem, ja wtedy też spróbuję. Zobacz jak Tomo się powodzi.
- Bo często jej nie widzi. Jak się spotkają to nadrabiają wszystko. Nie przekonasz mnie do jakiegokolwiek związku, a tym bardziej do zaobrączkowania, zbyt wiele w życiu przeszedłem. Kobiety potrafią ranić, wiesz?
- O tak, kobiety również potrafią pokazać pazurki. Ale przecież nie wszystkie, są wyjątki kobiet oddanych, wiernych i nie takich, jak to przed chwilą opisałeś. Potrafią zaspokajać wszystkie potrzeby, być wyrozumiałe, lojalne, potrafią pokonywać wszystkie kłody rzucane im pod nogi…
- Spotkałeś takie cudo?
- Wiesz, że nie, ale ciągle mam nadzieję. A ty jak jesteś taki niedowiarek to może dostaniesz ode mnie na urodziny gumową lalkę. – Zaśmiał się głośno. – Dasz upust emocjom.
- Nie trzeba, mam rączki.
- Fuj! Nie musisz mi tego opowiadać! – Zakrył usta dłonią. – Właśnie sobie to wyobraziłem i mam odruch wymiotny.
- Nie mów mi, że ty tego nie robisz?
- Skończ!
- No ale tak, czy nie? – Jared wyraźnie się ożywił rozmową i chciał dogryźć bratu.
- Dla twojego chorego móżdżku: skończyłem z tym. Nie jestem nastolatkiem. Jeśli już to z kobietą, ale tą jedyną.
- Romantyk, albo przez wiek już niedomagasz. – Jared zwijał się na kanapie ze śmiechu, głaszcząc przy tym gruchające stworzenie.
Shannon nie wytrzymał. Wstał i bardzo oburzony wyszedł z autobusu. Młodszy brat chyba uderzył w czuły punkt. Przez to, że był wypoczęty i naładowany energią, sprawiał wrażenie jeszcze bardziej nieznośnego niż zwykle.

Shannon  jak tylko wydostał się z autobusu, zaczął wyżywać się na drzewie stojącym parę metrów od niego: Jak on mi może mówić o związku z kobietą jak ja go non stop pilnuję. Zachowuje się gorzej niż pięcioletnie dziecko. Jak ja go nienawidzę! – Myślał w duchu, kopiąc drzewo i robiąc butami w ziemi małe dołeczki. – Nienawidzę go, ale również kocham. Chciałbym żeby w końcu się ustatkował, dał mi odsapnąć. Też chcę już spokoju. Jestem starym baranem, który opiekuje się również starym bratem. I też baranem. Starość nas pochłonie i ani się obejrzymy, nie będzie do czego wracać… - Shannon przerwał rozmyślanie, gdy na horyzoncie pojawił się Tomo ze swoją ukochaną Vicki.
- Cześć Shanimalku! – Dziewczyna podbiegła do starszego Leto i uwiesiła mu się na szyi w geście przywitania.
- Dobra, dobra dosyć tych czułości. Jestem zazdrosny – wtrącił Tomo.
- Mieliście się tylko na chwilę spotkać, co ty tutaj robisz? – Shannon był nieco zdziwiony jej wizytą.
- Tak. Miałam przyjść żeby zobaczyć Tomo i zjeść z nim pyszny obiadek, ale wzięłam sobie urlop i jestem. Będziecie mnie mieli dwa tygodnie na głowie. – Odparła z radością.
- Ooo, no fajnie, fajnie. Przyda się jakaś damska ręka w autobusie. Mamy przecież tam duże dziecko.
- Ha ha ha – Zaśmiała się głośno. – Mówisz o Jaredzie? Spokojnie, przy mnie zawsze się trochę hamował i udawał gentlemana.
- Chyba jesteś kobietą. – Zauważył Tomo.
- Co ty nie powiesz? A nie spotykasz się czasami z transwestytą imieniem Horhe? – Wszyscy troje spontanicznie się zaśmiali.
- Nie to miałem na myśli. – Odparł Tomo, gdy już mógł złapać oddech. – Mówiąc, że jesteś kobietą, mówiłem, że Jared będzie się hamował. Nie będzie chciał psuć dobrego zdania na jego temat. A ty i tak wszystko wiesz od nas, ale on nie musi. Będziesz przyszłą panią Milicevic. Muszę ci wszystko mówić. – Schował drobną kobietkę w swoich silnych ramionach. Ona nie kryła zadowolenia z bycia z kimś takim, jak Tomo. Rozumieli się doskonale, byli idealną parą. Kłócili się jak każdy, ale jedynie o poważne sprawy. Po kłótniach czule się przepraszali. Byli ze sobą od bardzo dawna. Lata mijały a ich miłość rozkwitała. Oboje nie wyobrażali sobie życia, gdyby nagle zabrakło jednego z nich. Taka miłość przecież dwa razy się nie zdarza.
- No to gdzie masz bagaże. – Rozglądnął się dookoła Shannon.
- Zostały w hotelu. Nie wiedziałam o której dokładnie będziecie. Pójdziemy później po nie? – Błagalnym wzrokiem spojrzała na Tomo.
- Muszę? – Odpowiedział.
- Tak musisz. – Uśmiechnęła się i pocałowała go w czoło.
- No to jak muszę, to nie mam wyjścia.
- Pantoflarz! – Śmiał się Shannon.
- Zobaczymy cwaniaku, jak ty znajdziesz swoją kobietę, czy nie będziesz pantoflarzem. – Mówił Tomo ciągle się podśmiewając.
- Ehh przerabiałem już dzisiaj ten temat z Jaredem. – Na jego twarzy momentalnie malował się smutek. – Idę na spacer. Do zobaczenia później. – Czym prędzej chciał darować sobie wiercenie tego tematu dwa razy w ciągu jednego dnia. Wkrótce Shannon zniknął z zasięgu wzroku pary.
- Co mu się stało? – Vicki nie kryła zdziwienia. Nagle nastrój perkusisty zmienił się w ułamku sekund o 360 stopni.
- Nie wiem Skarbie, ale jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o Jareda. On nigdy chyba nie dorośnie.
- Pewnie masz rację. Przywitam się z tym wielkim dzieckiem. Chodź! – Pociągnęła Tomo za rękę. Nagle jego telefon dał o sobie znać. Na wyświetlaczu widniało „Noton”.
- Już kochanie. Idź się przywitaj, a ja odbiorę.
- Jakaś kochanka?
- Taa jasne. Cały harem prostytutek. A na poważnie, znajomy. Mogę ci nawet pokazać wyświetlacz telefonu.
- Wierzę ci głuptasie. – Vicki poszła do Jareda, a Tomo odebrał telefon. – Halo. Coś się stało, że dzwonisz?
- Cześć. Tak, stało się i to dużo. Ojczym Gabrielle próbował ją zabić.
- Co?! To jakiś żart?!
- Nie żartuję w takich sprawach. Nie wiem, jakim cudem ktoś go wpuścił na mój oddział. Tyle co odzyskała przytomność, a zjawił się ten gnojek. Wszystko było na dobrej drodze, a teraz… Ona teraz nie chce z nikim rozmawiać. Jedynie do mnie mruknie parę słów. Wiem, że do ciebie miała największe zaufanie. Przyłapałem go na gorącym uczynku, ale dopóki nie zostaną postawione mu zarzuty, a to może być utrudnione przez jego wpływową rodzinę, która koniecznie nie będzie chciała rozgłosu, to bydlak może spróbować znowu.
- Co mam robić?
- Najlepiej jak najszybciej się z nią zobaczyć i przekonać żeby chociaż jadła.
- A potem?
- Trzeba jej poświęcić trochę czasu. Opowiedziała mi swoją historię i wierz mi, kolorowo to ona w życiu nigdy nie miała. Ledwo ją odratowałem. To ciężkie, traumatyczne przeżycie. Może… - Urwał w pół zdania.
- Co może?
- Może się nią zaopiekujesz? Ukryjesz gdzieś?
- Norton, zwariowałeś? Jestem w wiecznej trasie. Gdzie mam ją niby zabrać? Do ciasnego autobusu z nami?
- To jest jakieś wyjście. Ja jestem dwadzieścia cztery godziny  na oddziale, tutaj jej nie schowam, za dużo ludzi.
- Może i bym ją zabrał w tour, ale… mam dziewczynę, co ona sobie pomyśli. Gabrielle może stać się nieświadomie przyczyną rozpadu mojego związku, a tego bym nie chciał.
- Mówiłeś, że to twoja przyjaciółka.
- Tak, ale jak moja Vicki się dowie. To moja narzeczona. Zrozum mnie.
- No to na razie!
- Nie czekaj! Może wynajmę jej jakieś mieszanie? Tylko tyle mogę zrobić.
- Zawsze coś. Ale musi to być bardzo ustronne miejsce. Może nawet poza LA. Mogę pomóc ci szukać.
- Norton, spotkajmy się za dwa dni w restauracji „Venice” o 18. Moja dziewczyna idzie. Pa – Rozłączył się.
- Dziubasku, co tak marszczysz brwi. Stało się coś?
- Mojemu kumplowi zmarła babcia. – Wymyślił na poczekaniu. Pierwszy raz od kiedy był w związku z Vicki, okłamał ją. Zrobił to, chociaż wcale nie chciał. Twierdził, że chce jej wszystko mówić, nie mieć przed nią tajemnic, a jednak ją okłamał. Myśl, że po jednej stronie stawiał swoją narzeczoną, a po drugiej ledwo co poznaną nieszczęśliwą Gabrielle, go przerażała. Inny facet miałby gdzieś los obcej dziewczyny. On jednak taki nie był. W jakimś stopniu czuł do niej sympatię i nie mógł przejść obok niej obojętnie. Liczył się z konsekwencjami, gdyby ta sprawa wyszła na jaw, jednak brnął wciąż do przodu.
Rozmyślał bardzo wiele od rozmowy z Nortonem. Bardzo mało mówił. Całe szczęście, że po bagaże Vicki wybrał się sam. Ona z pewnością zauważyłaby od razu jego długie milczenie i maskę powagi jaką przybrał na twarz. Wiedział, że chwila samotności dobrze mu zrobi, przemyśli wszystko, a gdy wróci do tour-busa będzie trochę poukładany i będzie mógł myśleć o chwili obecnej.

Vicki rozpakowywała swoje rzeczy. Upychała je gdzie popadnie. W każdym zakamarku pojazdu była jakaś z rzeczy należących do niej. Jared siedział na kanapie i próbował pisać jakieś nowe piosenki. W przerwach między wersami przyglądał się dziewczynie swojego kolegi. Co Tomo w niej widzi. Jest taka… pospolita, szara, niczym się nie wyróżnia. – myślał w duchu. – Figura jak figura, wzrost ok., osobowość, charakter też niby w porządku, jak u dziewczyny, twarz – cóż widziałem lepsze. Ale on potrafi być z nią szczęśliwy. To jest chyba najważniejsze. To coś, co mnie nigdy się nie przydarzy. Już nigdy się nie zakocham. Wiecznie będę sam, bo jestem zasranym popaprańcem, którego nikt nie zrozumie. Każda dziewczyna ze mną postradałaby zmysły. Oczywiście w negatywnym znaczeniu tego słowa. – Z dogłębnych przemyśleń wyrwał go dźwięk Blackberry. Jego matka przysłała mu smsa:

Synku, proszę cię spotkajmy się.
 Już dłużej nie wytrzymam tego dystansu,
na jaki mnie trzymasz.
Porozmawiajmy.

Jared nie spodziewał się czegoś takiego. On i jego matka mieli takie same charaktery, byli wytrwali w swoich przekonaniach, nieugięci. A jednak matka się do niego odezwała. Po tym wszystkim, co od niego usłyszała. Po tym, jak powiedział jej, że ma ją gdzieś, ma zniknąć z jego życia, więcej się nie pokazywać, po miesiącach milczenia. Ona w końcu próbowała się z nim spotkać, pogodzić. Kochał ją, ale ta miłość została wystawiona na ogromną próbę, pewnego mroźnego grudniowego dnia.

Była wigilia, 24 grudnia 2008 roku. Jared jak co roku właśnie wrócił ze swoją matką z całodniowych zakupów. Stały się one tradycją. Najmłodszy syn, zawsze oczko w głowie matki, pomagał jej w wyborze prezentów dla pozostałych członków rodziny, od wielu lat. Prezenty dla siebie kupowali na sam koniec. Wtedy rozdzielali się i często wracali do miejsc, które wcześniej razem mijali. To były najmilsze chwile w całym roku. Rodzina Leto jednoczyła się i była jedna wielką całością. Prawdziwe uśmiechy, szczere gesty, radość. Takie właśnie były Święta Bożego Narodzenia. Matka przygotowywała pyszne potrawy, wyganiając z kuchni braci, jak tylko przekroczyli jej próg. Potrawami rozkoszowali się dopiero podczas wieczerzy, nie wcześniej. Uwzględniała również to, że jeden z synów jest wegetarianinem, a drugi nie. Często robiła dwie wersje jednej potrawy. W pierwszy dzień świąt odwiedzała ich pozostała część rodziny. Przybywali również przyrodni bracia, z drugiego małżeństwa ojca. Constance zawsze uważała ich za osoby bardzo bliskie. Kochała męża nade wszystko, pomimo, że ich zostawił. We wszystkich dzieciach widziała jego odbicie. Czuła wtedy ciepło na sercu. Tak jakby Joseph nadal przy niej był. Jared często dzień wcześniej, podczas odwiedzin rodziny dostawał urodzinowe prezenty. Każdy o nim pamiętał. W ciągu tych paru dni świąt czuł się zawsze wyjątkowo dobrze. Rodzina mogła być rodziną z prawdziwego zdarzenia, której w jego dzieciństwie brakowało.
Rozpakował wiec wszystkie prezenty, pił świąteczne wino i nagle zauważył, że matka gdzieś zniknęła. Pomyślał, że poszła do swojej sypialni, nie mylił się. Udał się tam od razu. Miał wejść żywo do środka, ale zatrzymał się. Drzwi były lekko uchylone, ale mógł dostrzec postać matki, siedzącą na brzegu łóżka z jakimś skrawkiem papieru. Mówiła sama do siebie:
Joseph brakuje mi ciebie, wiesz? Tak bardzo cię kochałam. To co zdarzyło się 38 lat temu, było… nie wiem czym było. Może moją głupotą, może chciałam jakiejś odskoczni. Cenię cię za to, że oboje moi synowie mogą nosić twoje nazwisko, chociaż są braćmi tylko połowicznie. Nigdy nie powiem im prawdy, zabiorę to do grobu, chociaż to tak bardzo boli. Ukrywanie, że Jared nie jest twoim synem i, że on stał się głównym powodem rozpadu naszego małżeństwa. To wszystko…
- Coś ty powiedziała? – Jared stał w progu sypialni swojej matki ze łzami  w oczach. – Czym nie jestem? Czego jestem powodem? Nie wierzę, nie wierzę. To jakiś zły sen. Muszę się obudzić.
- Synku, ja ci wszystko wyjaśnię. – Wstała z łóżka i udała się w kierunku Jareda.
- Nie zbliżaj się do mnie! – Mówił przez zęby. – Brzydzę się tobą. Chcę znać nazwisko swojego prawdziwego ojca.
- Po co ci ono? Twój prawdziwy ojciec miał na imię Edgar, on już też… nie żyje.
- Kim on był. – Constance nie odpowiadała. – Powiedz! – Krzyknął.
- To był przyjaciel Josepha ze szkoły. Kiedyś się umówili u nas w domu. Joseph się spóźniał. W końcu został w pracy do rana, a my… wypiliśmy za dużo, poniosło nas, zrozum.
- Nie wybaczę ci tego! Dlaczego mi nie powiedziałaś? Z resztą którzy bracia mają różne kolory tęczówek. Mogłem to zauważyć. I dlaczego Shannon ma inną grupę krwi niż ja? Cholera mamo!
- Jared…
- Nie mów już nic, nic nie mów. Nie dzwoń do mnie, nie jesteś już moją matką. Uważasz mnie za powód rozpadu twojego szczęśliwego małżeństwa. Nie chcę cię znać. – Wyszedł z domu z nikim się nie żegnając.
Wrócił tylko któregoś dnia po swoje rzeczy. Od tej pory nie rozmawiał ze swoją rodzicielką. Była to dla niego wielka męka, ale nie potrafił przebaczyć słów jakie o nim wypowiedziała. Zaczął czuć się ogromnym ciężarem dla wszystkich.


______________

Ale wymęczyłam początek tego rozdziału :( Jakiś taki... nijaki, bez wyrazu, ale to dlatego, że non stop ktoś mi przeszkadzał. Wrrr już nawet popisać nie można...