Doktor Edward Norton wiedział, że musi szybko coś zrobić, musi wypisać Gabrielle. Przeciągał ten dzień jak tylko mógł. Wiedział, że dziewczyna nie ma się gdzie podziać. Wiedział również, że musi to być jakieś spokojne miejsce, które pozwoli się jej zregenerować, bo na podleczenie jej przede wszystkim psychicznych ran trzeba czasu. Teraz takie miejsce się znalazło. Tomo praktycznie dostał w prezencie od Jareda jego maleńką kawalerkę, miejsce które wysłuchało wiele smutnych słów, mało radości, które było świadkiem największej pomyłki słynnego Leto – związku z Cameron Diaz, która pewnego dnia, właśnie w tym mieszkaniu potraktowała go jak zwykłego śmiecia, jak zabawkę, którą po prostu się znudziła i go zostawiła. Tak naprawdę nie otrząsnął się z tego. Swoimi słowami ta kobieta przeszyła jego serce niczym włócznią. Przez nią przestał wierzyć w coś takiego, jak miłość. Zagubiony i odtrącony tracił sen życia, poczucie istnienia. Do tego jeszcze doszła skrywana przez jego matkę tajemnica. Najbardziej właśnie bolał go fakt, że osoba którą znał, którą bezgranicznie kochał, która była jego własną matką, go okłamała. Już od pierwszych dni narodzin. Wiedziała, kto był jego biologicznym ojcem, a jednak chciała zabrać ten sekret do grobu. Pewnie wtedy Jared nie czułby się ciężarem, pewnie wtedy byłoby lepiej. Jednak życie płata figle, nie jest proste i poukładane. Zadaje ciosy, czasem prosto w serce. Bywa okrutne i poniewiera ludzkie istnienia.
- Witamy, witamy piękną dziewczynę! – Wołał już od progu Norton, chcąc rozweselić leżącą obojętnie w szpitalnym łóżku Gabrielle. – Co taka smutna?
- Z czego mam się cieszyć? Nic mi nie wychodzi. Sama nie potrafię się zabić, ktoś mnie nie potrafi zabić. Jestem beznadziejna.
- Ej, nie mów tak. Jesteś wspaniałą dziewczyną. Niezwykle wytrwałą i silną. Proszę uśmiechnij się. – Zrobił słodką minkę, marszcząc błagalnie brwi i unosząc czoło.
Gabrielle jednak nie była w nastroju do żartów. Dramatycznych przeżyć od tak się z pamięci nie wyrzuca. One tkwią w głowie i choć staramy się o nich nie myśleć, to przychodzą w nocy pod postacią snów, a raczej okropnych koszmarów. – Wiesz co, zadzwonię do Tomo. Może on ci poprawi humor. Może opowie o twoim małym skrzydlatym przyjacielu. – Wziął do ręki telefon i wykręcił numer Chorwata.
- Skąd wiesz o gołębiu? Tomo jest jednak paplą.
- Nie paplą, nie paplą, a dobrym facetem, który… - tu urwał w pół zdania, bo połączył się z Milicevicem. – Witaj! Słuchaj mam tutaj obok siebie Gabrielle. Chciałbyś jej coś powiedzieć?
- Tak, proszę, daj mi ją do telefonu. – Norton podał aparat Gabrielle.
- Halo.
- Cześć choruszku! Co słychać ciekawego?
- Ech, nic – westchnęła smutno.
- Może to głupio zabrzmi przez telefon, ale mam dla ciebie niespodziankę.
- Dla mnie? – Zdziwiła się.
- Tak. Pierwsza wiadomość jest taka, że dzisiaj zostajesz wypisana ze szpitala. A o drugiej, tej najważniejszej dowiesz się później.
- Chyba nie lubię niespodzianek. – W jej głowie układały się już myśli o powrocie do dawnego, beznadziejnego życia.
- Nie lubisz, bo pewnie żadnej w życiu nie miałaś.
- Może i racja, a przynajmniej już o nich nie pamiętam.
- No dobrze, resztę wyjaśni ci doktorek. Ja już muszę kończyć. A! Twój przyjaciel już próbuje odbijać się od ziemi – zaśmiał się. – Do zobaczenia!
- Och, jak miło. Już nie mogę się doczekać kiedy go zobaczę. Pa. – Fakt, za gołębiem stęskniła się chyba najbardziej. Wiedziała, że jest w dobrych rękach, ale chciałaby go choć raz zobaczyć. Miała tak beznadziejne życie, że ta mała istota była jedyną pozytywną rzeczą jaka ją ostatnio spotkała. I jedyną, której nie chciała wyrzucać z pamięci.
- Co powiedział Tomo. – Zapytał Norton, jak tylko Gabrielle się rozłączyła.
- Nie wiem, był jakiś dziwnie tajemniczy. Nie wiem, co szykujecie, ty i on, ale to mi się nie podoba. Chciałabym już odpocząć. Ale tak naprawdę.
- Och, ty marudo! Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. – Próbował żartami rozluźnić atmosferę jaką dziewczyna wokół siebie roztaczała. Wiedział, że to nie będzie łatwe. – Pójdę teraz po dokumenty do wypisu. Wychodzisz na wolność, Słoneczko.
Na twarzy dziewczyny pojawił się wymuszony uśmiech. Doktor jednak był pozytywnej myśli. Skoro wysiliła się, by ktoś poczuł się lepiej i się uśmiechnęła, oznaczało to, że na czymś tak naprawdę w głębi serca jej zależy. Może jeszcze sama nie wiedziała na czym.
Doktor tak szybko jak zniknął za białymi i cholernie sterylnymi drzwiami, równie szybko się w nich pojawił z błękitną teczką w rękach. Usiadł na łóżku dziewczyny, wyciągnął z teczki parę kartek dokumentów do podpisu, pisanych maleńkim druczkiem. Z lewej kieszeni białego fartucha, po krótkich poszukiwaniach wydobył długopis.
- Gotowa na podpis?
- A skąd mam wiedzieć, że nie podpisuję skierowania na oddział zamknięty w jakimś wariatkowie, oddalonym o miliony mil? – Spojrzała podejrzliwie.
- Za kogo ty mnie masz? Przecież bym cię nie skrzywdził. Nie mógł bym. – Spojrzał jej prosto w oczy i patrzył w nie małą chwilę, aż ona sama zmieszana tym spojrzeniem w pośpiechu pochwyciła kartki z zapisanymi linijkami. Doktor również się ocknął. Nigdy wcześniej na nikogo tak nie patrzył. To było dla niego bardzo dziwne.
Szybko podpisała wypis w miejscach wyznaczonych, nawet nie czytając reszty.
- Już. – Powiedziała na pół szeptem.
- Elegancko. Kazałem wyprać twoje ubranie, bo było całe zakrwawione. Pielęgniarka zaraz powinna przynieść. I jeszcze jedno. – Oznajmił. – Wiem, że jesteś już wolna i tak dalej. Ale nigdzie się nie ruszaj. Ubierzesz się i czekaj tutaj na mnie. Zawiozę cię w pewne miejsce.
Jak kazał tak zrobiła. Stała ubrana pośrodku białej szpitalnej sali. Rozejrzała się dookoła. Te kolory ją dobijały, ale przynajmniej czuła się bezpieczna. Szczególnie gdy była pod specjalnym nadzorem. Nikt nie miał prawa przekroczyć jej progu bez wiedzy doktora Nortona. Chwilę tak postała, wbiła w końcu wzrok w jeden punkt i głęboko się zamyśliła. Wyrwał ją z zamyślenia uśmiechnięty od ucha do ucha doktor.
- Co tak stoisz? Zabieraj się, idziemy. - Wykonała bez najmniejszego entuzjazmu jego polecenie. Nie lubiła niespodzianek. Zawsze źle się jej kojarzyły. A poza tym raczej żadnej wesołej i przyjemnej nigdy nie dostała. Gdy żyła jej matka, owszem, lubiła kupować jej różne prezenty. Kazała jej zamykać oczy, cierpliwie czekać. Wraz ze śmiercią matki, niespodzianki się skończyły, a mała dziewczynka musiała dorosnąć.
Zjechali windą do parkingu dla lekarzy, który znajdował się pod szpitalem. Gabrielle wyraźnie obserwowała każdy element, który pojawił jej się przed oczami. Milczała. Od ostatniej rozmowy nic nie powiedziała. Norton od czasu do czasu coś powiedział, ale wiedział, że na to by dziewczyna się odtworzyła i stała się do ludzi znów ufna potrzeba dużo czasu. Był przekonany, że taki dzień prędzej bądź później nastąpi.
- O to ten. – Wskazał palcem czarne BMW. Gabrielle jeszcze nigdy nie widziała tak czyściutkiego, wypolerowanego samochodu. Dla niej był piękny. Podeszli bliżej. Wyciągnęła drobną dłoń, by go dotknąć. Przejechała nią po zimnym lakierze. W jej oczach pojawił się mały błysk i lekki uśmiech. – Co jest? – Zapytał krótko.
- Śliczny – skomentowała w jednym słowie.
- Kiedyś sobie takie kupisz – zaśmiał się radośnie.
- Wątpię.
- Mówię ci, że tak. Idę nawet o zakład. Wsiadajmy, nie chcemy się przecież spóźnić.
Usiedli w wygodnych fotelach. Nagle Norton spojrzał na Gabrielle w sposób oczekujący od niej jakiegoś zdania, pytania, ogólnej reakcji.
- Co?
- Nie pytasz gdzie jedziemy?
- I tak nie powiesz.
- A w sumie racja. – Znowu się uśmiechnął. W ogóle przy niej Norton coraz częściej się uśmiechał. Wraz z Tomo uratowali jedno marne ludzkie istnienie i to dla niego było piękne. W takich chwilach kochał swoją pracę.
Odpalił silnik i ruszyli przed siebie. Gabrielle podziwiała widoki. Nigdy nie zwiedziła miasta w tak szybkim tempie. Choć bardzo dobrze je znała. Choć chadzała różnymi skrótami, tajemniczymi ścieżkami teraz poznawała je na nowo. Siedziała w fotelu podnosząc głowę do góry. Pierwszy raz nie bała się ludzkich spojrzeń.
Jechali do jej przyszłego mieszkania, a ona nie miała o tym zielonego pojęcia. Miał tam czekać Tomo, który już oswobodził się z dwutygodniowej kontroli swojej narzeczonej. Znowu para kochanków się rozstała. Tomo musiał koncertować, a ona wrócić do pracy. Dwa tygodnie minęły jak jeden dzień. Znowu trójka muzyków bez kobiecej ręki robiła co chciała. Bracia wyrzucali wszędzie swoje ‘zabawki’ a Tomo miał do nich pretensje i się o nie potykał.
Z każdym pokonanym przez nich metrem zbliżali się do celu. Doktor był bardzo podekscytowany. Chciał bardzo zobaczyć minę dziewczyny, jej reakcję.
Już byli dwie przecznice od wyznaczonego miejsca, gdy musieli stanąć w korku. Kolejny wariat przejechał na czerwonym, z nadzieją, że zdąży.
- Czujesz ten chłód? – Zapytała Gabrielle z dziwnym grymasem na twarzy.
- Jaki chłód? Zimno ci? – Nie wiedział o co jej chodzi. Przecież temperatura powietrza wskazywała ponad 15 stopni.
- Nie, nie chodzi mi o temperaturę na dworze. Ten chłód – powtórzyła – w tym karambolu ktoś zginął. Czuję jego obecność, czuję chłód.
Doktor nie wiedział co powiedzieć. W tym momencie Gabrielle go przeraziła.
- Nie wygłupiaj się. Nie lubię takich żartów. – Skomentował całkiem poważnie.
- Ja jestem poważna. – Mówiła patrząc w jeden punkt.
- Skąd możesz wiedzieć, że ktoś tam zginął, jak stoimy w korku, a przed nami ciągnie się sznur samochodów? Nic przecież nie widać.
Spojrzała na niego ze łzami w oczach:
- Jeżeli mi nie wierzysz, wyjdź z auta i zapytał. Zderzyły się cztery samochody. Jechało w nich maleńkie dziecko i ono właśnie zginęło.
- Gabrielle…
- Wyjdź i zapytaj! – Krzyknęła.
Norton bez zastanowienia otworzył drzwi i wysiadł z samochodu. Pomyślał, że może to jakaś jej gierka, że może chce uciec w miasto, że może nie chce od niego żadnej niespodzianki. Bacznie obserwował siedzącą w samochodzie dziewczynę. Podszedł do kierowców, którzy stali przed nim, odwrócił się, by mieć Gabrielle na oku i zaczął pytać. Nagle pobladł. Wrócił do auta. Zatrzasnął za sobą drzwi. Chwycił obiema rękami za kierownicę i zapytał:
- Skąd wiedziałaś, że zginęło dziecko? – Milczała. – Odpowiedz, chcę wiedzieć.
- Poczułam zimno. Takie samo uczucie miałam w szpitalu, gdy ktoś umierał. Może to głupio zabrzmi…
- Bardzo głupio. – Przerwał jej w pół zdania.
- … ale w śnie odwiedzały mnie duchy tych wszystkich zmarłych. Mówiły, że jak ktoś umrze, to jego dusza krąży jeszcze trzy dni po świecie. Można wtedy rozmawiać z duchami przez sen. Ja rozmawiałam. - Norton oparł głowę o fotel. Zamknął oczy i chciał wymazać słowa, jakie właśnie wypowiedziała ze swojej pamięci.
- O czym z nimi rozmawiałaś? – Sam nie wierzył w to co pytał.
- O różnych sprawach. O tobie też.
- O mnie? – Zaśmiał się z ironią w głosie.
- Powiedziały mi, że miałeś kiedyś kobietę. Taką na śmierć i życie. Zginęła w wypadku samochodowym. Był grudzień, noc i śliska nawierzchnia. Tego dnia chciałeś się jej oświadczyć. Przygotowałeś kolację, świece, miałeś schowany do kieszeni czarnego garnituru pierścionek zaręczynowy. Ona rozbiła się praktycznie przed waszym domem. Kochałeś ją, próbowałeś ją ratować. Potem obwiniałeś się, że nic nie mogłeś zrobić. Auto zgniotło praktycznie jej ciało. Na białym śniegu były duże plamy krwi…
- Przestań! – Wrzasnął tak, że aż podskoczyła. – Dość już, powtórzył ciszej. Dlaczego ja jej nie widziałem? Dlaczego nie przemówiła do mnie, nawet we śnie? Odeszła bez słowa pożegnania. – Rozpłakał się.
- Kocha cię. Inne duchy mi powiedziały. Mówią też, że ona chce abyś był szczęśliwy i próbował ułożyć sobie życie na nowo. One wiedzą, że to już może nie być to samo, ale próbuj. Mówią, że ty wiesz najlepiej. Mówią też żebyś przemawiał czasami do Anette. Ona cię słyszy, a nie rozmawiałeś z nią od lat.
Między nimi nastała drętwa cisza. Norton nie mógł się otrząsnąć po tym, co usłyszał. Dla niego było to odnowienie starych zabliźnionych ran. Teraz krwawiły one na nowo.
Korek szybko się zmniejszył, mogli jechać dalej. Po paru minutach dotarli na miejsce.
- Możemy wysiadać. – Oznajmił. Już chciała opuścić pojazd, gdy chwycił ją za rękę. – Obiecaj mi coś.
- Słucham.
- Niech nikt się nie dowie o naszej rozmowie sprzed chwili. Ja ci wierzę, ale gdyby to wyszło na jaw, świat by ci nie uwierzył. Zostałabyś zamknięta w pokoju bez klamek, z gumowymi ścianami. Nie chcę by ktokolwiek uważał cię za wariatkę. Niech to będzie nasz sekret. Obiecaj, że nikomu więcej nie powiesz.
- Po wyjściu ze szpitala już nie słyszę tak dużo duchów. Tylko to mało dziecko, które dzisiaj umarło rozpaczliwie wołało mamę. Słyszałam to. Innych nie spotkałam. W szpitalu za to jest ich dużo. Nie wiem, na jakim miejscu został postawiony ten szpital, ale niektóre duchy nie mogą odejść. Są tam jakby uwięzione.
Te słowa zastanowiły doktora, ale chciał jak najszybciej zmienić temat. Ta rozmowa go przerażała.
- Dobrze. Ale obiecujesz, że nikt się o tym nie dowie? – Uśmiechnął się jeszcze raz, tym razem chłodno, z przymusu, zauważyła to.
- Zgoda.
Wysiedli z auta. Tomo czekał przed wejściem do budynku.
- Gabrielle! – Wykrzyknął radośnie i pobiegł w jej stronę. – Jak się cieszę, że cię widzę! – Chwycił ją mocno, przygarnął do siebie i przytulił. – Stęskniłem się.
- Dzięki. – Odpowiedziała gdy już mogła złapać oddech, a on puścił ją ze swojego uścisku.
- Nie pytasz, co kombinujemy? – Zapytał Chorwat.
- I tak mi kiedyś powiecie. – Oznajmiła.
- Boże, co za kobieta! – Tomo nie mógł pohamować radości.
- Ma rację. – Skwitował Norton, wciąż nie mogąc się trochę oswoić z tym, co usłyszał. Patrzył teraz na Gabrielle w inny sposób.
- No, to co będziemy tak tutaj stać. Chodźmy. – Tomo pociągnął drobną brunetkę.
- Nie. Czekaj, czekaj. – Zatrzymał go doktor. – Powiedzmy jej tutaj, bo jeszcze nie będzie chciała wejść.
- No dobra. – Zgodził się.
Oboje stanęli przed nią. Chwycili ją za ręce. Tomo za lewą, Norton za prawą. I równocześnie powiedzieli: Mamy dla ciebie prezent na nowe życie.
Tomo zaczął się tłumaczyć.
- Wiemy, że masz okropnego ojczyma. W dodatku mającego wpływową rodzinkę, która najchętniej by uciszyła na zawsze pół Los Angeles. Dlatego wpadłem na pomysł, żebyś dostała coś od nas.. – szturchnął doktora łokciem w bok.
- Yyym tak. I dlatego postanowiliśmy podarować ci mieszkanie. Twoje własne. Pracę gdzieś się znajdzie. Będziesz miała swoje cztery kąty.
- To mała kawalerka, która wymaga dość sporo remontu, ale o to też zadbamy. Możesz się tutaj zaszyć. Nikt cię nie znajdzie. Nikt nie zrobi ci krzywdy. Wątpię, żeby John przetrząsnął wszystkie budynki w tym mieście. Będziesz tutaj razem ze swoim skrzydlatym przyjacielem, który na ciebie czeka. – Dodał gitarzysta.
Wyrwała się z uścisku dwójki mężczyzn i odwróciła do nich plecami. W jej oczach pojawiły się łzy. Z drżeniem w głosie, zapytała:
- Dlaczego? Dlaczego wy to robicie? Nie chcę waszej litości.
Mężczyźni spojrzeli na siebie z dezorientacją. W końcu Tomo się odezwał.
- Lubimy cię, chcemy pomóc ci stanąć na nogi. Potem będziesz już radziła sobie sama.
- Nie chcę żebyście mi pomagali w jakikolwiek sposób. Pojawiliście się w moim życiu jak jakieś dobre duszki. Pomożecie mi, a potem znikniecie i nie będzie was. Już nigdy… nie chcę tracić ludzki, którzy są moimi prawdziwymi przyjaciółmi. – Zakryła twarz w dłoniach.
- Nikogo nie stracisz. To tylko bezwartościowe mieszkanie. Bez niego gdzie byś się podziała? Wylądowałabyś na ulicy i co? Pewnie nie pociągnęłabyś tam długo. Chcemy byś była choć odrobinę szczęśliwa. Chcemy byś miała normalne życie. Chcemy doczekać maleńkich kopii ciebie, trzymających cię za ręce i mówiących do ciebie per ‘mama’. Chcemy być na twoim ślubie. Chcemy widzieć twoje szczęście…
- I dokopiemy twojemu mężowi, jak będzie dla ciebie niedobry. Od tego są przyjaciele Gabrielle, od pomagania. – Dokończył długą wypowiedź Tomo, Norton.
- Ja… nie mogę tego przyjąć. To zbyt kosztowne... Nie mogę.
- Bierz jak dają. – Już ochłonął Norton. Jego wesołe usposobienie tego dnia powróciło.
- Uwierz bądź nie, ale nas to nic nie kosztowało. – Wtrącił z dumą Tomo. – To było mojego kumpla. Już go nie potrzebuje. Wręcz go nie chce. A ty się przynajmniej nim zaopiekujesz. Kobieta, to kobieta. Jej rękę widać we wszystkim. To co, wejdziemy do środka?
- Boję się. – Zrobiła słodką minkę, na co wszyscy wybuchli śmiechem.
- My cię obronimy. Daj rękę. – Podała Nortonowi jedną dłoń, drugą Tomo i zniknęli za dużymi drzwiami do klatki schodowej. Szli po schodach na czwarte piętro. Niestety budynek choć ładnie pomalowany, nadal był starą kamienicą bez windy. Gabrielle stąpała coraz bardziej nerwowo. Zgodziła się na podarunek, a teraz nie mogła się doczekać, kiedy go zobaczy. To było oczekiwanie, jak prezentu przed Gwiazdką. Czuła mimowolnie ogarniające ją dziwne uczucie. Przeszywało ją od stóp po samą głowę. To uczucie ludzie chyba nazywają radością. Mężczyźni tak pięknie mówili o jej przyszłości. Zaczęła to sobie wyobrażać. Pierwszy raz poczuła, że może czegoś dokonać. Pierwszy raz od wielu lat, poczuła, że komuś na niej zależy, że nie jest tylko popychadłem. Czuła się cudownie. Myślała o tym, jak to jest być jedną z wielu, jedną z miliardów normalnych ludzi. Zaczął się nowy etap. Nowy start, z realną nadzieją na lepsze jutro, które miało nadejść już wkrótce.
___________________
EDIT: Jeśli ktoś czyta notkę w późniejszym terminie, niż w październiku 2011, a w komentarzach pojawia się imię "Emily" proszę nie wytrzeszczać oczu. Nastąpiła zmiana imienia głównej bohaterki na Gabrielle. Emily pojawiała się na innych blogach i nie chcę, by brano to jako niewymyślone przez autorkę, jako ściągnięty detal tudzież plagiat.
EDIT: Jeśli ktoś czyta notkę w późniejszym terminie, niż w październiku 2011, a w komentarzach pojawia się imię "Emily" proszę nie wytrzeszczać oczu. Nastąpiła zmiana imienia głównej bohaterki na Gabrielle. Emily pojawiała się na innych blogach i nie chcę, by brano to jako niewymyślone przez autorkę, jako ściągnięty detal tudzież plagiat.