Blog zawieszony do odwołania

Sprawy, jakie wkradły się w moje (i tak już beznadziejne) życie, totalnie zabrały mi resztki czasu, na to opowiadanie. Nie usuwam go, bo znając mnie będę miała chęć do niego powrócić. To po prostu "mały" kryzys. Czy popadłam w depresję? Nie wiem, może. Mam napisane dużo rozdziałów z dalekiej przyszłości bohaterów. Nie chcę ich porzucić, wręcz wyrzucić w kąt. Chcę by żyli dalej, ale jeszcze nie teraz. Ktoś, kto w ogóle czyta to opowiadanie (bardzo mi miło), musi się niestety na chwilę obecną zadowolić rozdziałami które już tutaj są. Może wrócę na jakieś Święta. Taki prezent xD zobaczymy... bye! Do napisania!

P.S. Póki co mogę zaprosić na bloga, który będzie funkcjonował, bloga mojego i mojej przyjaciółki, o zespole 30 Seconds To Mars (http://thirtysecondstomars-by-mary-and-alice.blogspot.com). Wiadomości, ciekawostki, głównie od roku 2002, choć starsze w odpowiedniej zakładce też się znajdują. Miło powspominać, bo jak wiadomo zespół ma teraz przerwę (oby nie długą, chcemy nowości, plotek a przede wszystkim nowej płyty) :)

poniedziałek, 30 maja 2011

Rozdział 2: Gabrielle...

Gabrielle tak oddała się rozmyślaniom, że ani się obejrzała, a już stała przed kamienicą, w której mieszkała. Stary budynek, z którego odpadała czerwona farba nie prezentował się zbyt dobrze na tle nowych, oszklonych wieżowców. Sąsiadami dziewczyny byli albo czarnoskórzy z biednego marginesu społecznego, albo biali wielokrotnie skazani za szereg przestępstw. Z racji tego, że ona tam się wychowała, nie robili jej najmniejszej krzywdy. Byli w tym samym miejscu, o tym samym czasie. Nikt w tej dzielnicy nie był lepszy, wszyscy byli równi. Zatem nie bała się przechodzić obok mordercy, wypuszczonego wcześniej z więzienia za dobre sprawowanie, albo obok handlarza narkotyków, czy chorego na AIDS. Nikt tam się tym nie przejmował. Wszyscy żyli w przekonaniu, że kiedyś umrą, a strach nie jest do niczego potrzebny. Czasem może być nawet urozmaiceniem szarej codzienności. Dziewczyna nie bała się żyć pośród ludzi, którzy zostali dawno temu skazani na potępienie przez resztę społeczeństwa, ale bała się ludzkich spojrzeń. Wieczne upokorzenie, jakiemu została poddana przewyższyło jej silną osobowość i wolę istnienia. Czy chciała żyć? Pewnie tego dnia, wraz ze wschodem słońca, chciała by promyk, który się w niej tlił zgasł, ale po znalezieniu małego żyjątka to nieco się zmieniło. W jej kieszeni biło maleńkie serduszko, dawało znak życia, nie mogła teraz o tym zapomnieć. Podeszła do schodów, spojrzała w niebo. Nadal było czysto błękitne. Taki ogromny kontrast pomiędzy Ziemią, na której nie znała innej rzeczywistości, pośród której żyła, szarej, brudnej i okropnej oraz Niebem, które samo w sobie było piękne. Wzięła głęboki wdech i weszła do kamienicy. Mieszkała na drugim piętrze. Musiała pokonać kolejną partię schodów. Ale jeszcze gorszych niż te na zewnątrz. Tutaj czuć było dziwny zapach grzyba unoszącego się w powietrzu, rozkładających się szczurów oraz choroby. Często mogła spotkać bezdomnych, którzy szukali tam kąta schronienia. Stanęła przed drzwiami do swojego lokum. Włożyła klucz do zamka i przekręciła go, tym samym otwierając drzwi. Chociaż w mieszkaniu mogła się schronić przed spojrzeniami, których tak nienawidziła, nie lubiła tutaj wracać. Nie mieszkała sama. Musiała dzielić życie z ojczymem. John był dobrym człowiekiem, dopóki żyła matka Gabrielle, Sally. Jednak gdy zmarła życie małej, siedmioletniej wówczas dziewczynki przewróciło się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Ojczym z kochającego tatusia zamienił się w staczającego się na samo dno pijaka. Nie szczędził wyzwisk oraz silnej ręki. Zbyt mocno kochał Sally, nie mógł się pogodzić z jej stratą. A w małej Gabrielle widział ją codziennie. Delikatne rysy twarzy, błękit oczu, ciemny kolor włosów, małe dłonie, które szybko przebierały na klawiszach pianina. Dziewczynka odziedziczyła wszystkie najlepsze cechy swojej matki. To stało się jej przekleństwem. 
 
Gabrielle weszła do mieszkania po cichu, żeby sprawdzić czy John jest w środku i przez przypadek go nie obudzić. Przestała go kochać, jak prawdziwego ojca, gdy miała szesnaście lat, a on pierwszy raz ją zbił. Nie zrobił tego lekko, to nie był zwykły klaps. Wylądowała w szpitalu i była nieprzytomna przez prawie miesiąc. Lekarze dziwili się, że w ogóle wróciła do pełnej sprawności. Od tego czasu przestała kochać kogokolwiek. Jedyną rodziną był właśnie John. Przestała go kochać. Nie miała od tej pory nikogo, do kogo mogłaby się zwrócić, poradzić, wypłakać. Żyła tylko dlatego, że jakaś kobieta znalazła ją zalaną krwią w pobliżu parku, przez który dzisiaj przechodziła, i w którym widziała dziwną sytuację pomiędzy trójką mężczyzn. Gdyby tak nie bała się ludzi, a szczególnie płci przeciwnej, może nawet zamieniła by z czarnowłosym więcej słów. Może padło by jakieś: ‘dlaczego?’, ‘o co się kłóciliście?’. Ale w takim wypadku wolała uciec. Nie widzieć jego wyrazu twarzy, ani nie słyszeć jego głosu. 
 
Rozejrzała się dokładnie. Kanapa, na której zwykł całymi dniami leżeć John była pusta, to oznaczało, że nie było go w domu. Wyszedł po zasiłek, który dostawali wszyscy alkoholicy, zawsze na początku miesiąca, by mieć za co żyć, a oni oczywiście przeznaczali go na zwiększenie promili we krwi. Korzystając z okazji zaczęła w pośpiechu przeszukiwać szafki, by znaleźć cokolwiek, co mały gołąb mógłby zjeść. Myślała, że nastał cud, gdy w jednej z szafek ukazało jej się opakowanie płatków owsianych.
- Mamy jedzenie – uśmiechnęła się do stworzenia, które trzymała już w jednej dłoni.
Pośpiesznie nakarmiła pisklę płatkami i napoiła wodą. Było bardzo głodne, gdyż pochłonęło sporą ilość jedzenia, jak na takie maleństwo, w błyskawicznym tempie. Wolała go nie zostawiać samego w mieszkaniu, bo zapewne John zakończyłby szybko jego żywot. Poza tym, że stał się tyranem i był nałogowym alkoholikiem, dorabiał od niedawna nielegalnie przy rozpakowywaniu towaru w okolicznych sklepach. Robił to o różnych porach dnia i nocy, wtedy Gabrielle mogła cieszyć się sobą, poczuć lekki smak życia, którego i tak nie miała.
Nagle usłyszała trzaśnięcie drzwiami wejściowymi do kamienicy. Pośpiesznie zabrała otwarte opakowanie płatków do torby. Założyła ją na ramię, włożyła do środka pisklaka i wyszła. Wiedziała, że w całej kamienicy taki powrót oznajmia tylko John. Nie chciała go dzisiaj spotkać. Byłoby to coś w stylu Davida i Goliata, tylko że Goliatem byłby John, a Davidem bez kamienia i procy, totalnie bezbronnym – Gabrielle.
Dziewczyna wyszła w pośpiechu. Na zegarze dochodziło południe. Nakarmiła pisklę, ale sama jeszcze dzisiaj nie miała w ustach ani kęsa. Tak się spieszyła, że zapomniała zabrać odrobinę heroiny, by móc na sekundę odpłynąć, poczuć ten błogi stan. Przez brak narkotyku w organizmie stała się jakoś dziwnie niespokojna. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Jedynie widok śpiącego maleńkiego gołębia ją nieco uspokajał. Postanowiła oddać się kolejnej czynności, którą uwielbiała robić godzinami, mianowicie chodzić pośród „lepszych” dzielnic Los Angeles. Dzisiaj obiektem zwiedzania stał się hotel Hilton Checkers Los Angeles. Wiedziała, że w stroju, który ma na sobie raczej nie wejdzie do tego aż czterogwiazdkowego hotelu, który był jednym z sieci hoteli Hilton w całych Stanach, a ich właścicielką była piękna Paris Hilton. Podziwiała z bezpiecznej odległości sławy tam się zatrzymujące oraz inne bogate osoby. Przez szybę mogła zobaczyć przepych tego hotelu. Dostrzegła również, że każdy jego kąt jest w innym stylu. Od strony ulicy zauważyła styl japoński. Drzewka bonsai, wachlarze, małe figurki doskonałego origami, wiele elementów pozłacanych, lśniące obrusy, meble z prawdziwego drzewa, przywiezionego prawdopodobnie z samej Japonii. Dech w piersiach zapierały dywany oraz same lśniące podłogi, w których z łatwością można było się przejrzeć. To wszystko dostrzegła z ulicy. Nawet nie śmiała marzyć, co mogłaby zobaczyć gdyby weszła do środka. Nagle jej uwagę przykuła jedna osoba wychodząca z budynku. Był to ten sam mężczyzna, który śmiał się do niej odezwać w parku.
- O fuck – powiedziała do siebie.
Skontrolowała, czy nikt jej nie słyszał i oddała się rozmyślaniu.
Kto to może być? Czy on mieszka w tym hotelu? Nie może należeć do biednych osób. Ehh jaka szkoda, że choć jednego dnia nie mogę zamienić się z nim miejscami. On byłby taką Gabrielle, nikt nie wiedziałby o jego istnieniu, a ja taką …o właśnie taką bogatą i wypachnioną paniusią. Pomagałabym biedniejszym, zarówno ludziom, jak i zwierzętom… to była by świetna sprawa…
 
Mężczyzna wyszedł z hotelu i momentalnie znalazła się obok niego grupka dziennikarzy. Wszyscy przepychali się żeby tylko móc zadać mu pytanie. On z kolei nie garnął się żeby komukolwiek odpowiadać. Jego wyraz twarzy mówił jedno: „jestem zły, nie przeszkadzać mi!”. Gabrielle nie słyszała, o co paparazzi pytali czarnowłosego, ograniczała ją ruchliwa i bardzo hałaśliwa ulica. Odważyła się jednak na pewien krok. Nie myślała, że coś takiego kiedykolwiek przyjdzie jej do głowy. W końcu była nieśmiała i nie lubiła ludzi. Teraz jednak widząc bezradność tego mężczyzny postanowiła mu pomóc. Przeszła przez pasy, akurat paliło się zielone światło. Podeszła dość blisko, po czym zaczęła krzyczeć:
- Ratunku! Ratunku! Tam jest ciało! Morderca! Aaaa!...
Paparazzi momentalnie odwrócili wzrok w jej stronę. Zaczęli pytać:
- Gdzie? Gdzie pani to widziała? Jakie ciało? Mocno zmasakrowane?
Gabrielle nie czekając ani chwili zaczęła angażować się w swój występ jednego artysty.
- Tam! Jest tam! Widzicie? Cały ubrany na czarno, biegnie. A zwłoki są tuż za zakrętem. To musi być ktoś bogaty, bo elegancko ubrany!
Grupa pobiegła, zostawiając Gabrielle i mężczyznę. On biedny nie wiedział, co ma zrobić. Patrzył na dziewczynę zdezorientowanym wzrokiem. Dziewczyna nie czekała ani chwili i chwyciła mężczyznę za rękę, pociągnęła w boczną uliczkę i stali już twarzą w twarz. Teraz czarnowłosy mógł się przyjrzeć jej rysom, jej zmęczonej życiem twarzy. Od razu poznał, że dziewczyna, która stoi przed nim, to ta sama dziewczyna, która nie chciała z nim rozmawiać w parku.
- Odciągnęłaś ich? – nieśmiało zapytał.
- Tak. Wydałeś mi się nieźle zagubiony, a to są sępy, nie ludzie. A ja chciałabym pomóc każdemu, kto tej pomocy potrzebuje. Może niech to będzie rekompensata za to, że w parku byłam taka oschła, wręcz niemiła. A teraz możesz sobie spokojnie odejść, pa – odwróciła na pięcie i udała się w swoim kierunku.
- Zaczekaj! – usłyszała za sobą. – Nic za to nie chcesz? Nie chcesz wiedzieć o co im chodziło? Tak po prostu odchodzisz?
- A to coś złego?
- Nie… jesteś aż… zbyt normalna. – Tutaj mężczyzna szeroko się uśmiechnął.
Gabrielle odwróciła i skierowała w jego stronę.
- Uznam to za komplement. I uwierz, że naprawdę nic od ciebie nie chcę.
- A ja mogę coś chcieć?
- Mam się bać?
- Nie sądzę.
- No to słucham.
- Mogę znać twoje imię?
- Tak.
- A więc??? – zapytał słysząc głuchą ciszę.
- Gabrielle. Jestem Gabrielle. – Odpowiedziała powolnym krokiem już się oddalając.
- Gdzie mieszkasz?
- Tu i tam, wszędzie. W Los Angeles.
 
To były ostatnie słowa jakie od niej usłyszał tego dnia. Zniknęła szybko za rokiem. Nie mógł o niej zapomnieć. Nawet gdy wrócił do hotelu, do swojej dziewczyny, o imieniu Vicky, nadal myślał o Gabrielle. Nie było to myślenie polegające na jakiejś manii, zauroczeniu, ale raczej zainteresowanie tym, że Gabrielle była prostą dziewczyną, prawdopodobnie nie wiedziała kim on jest i miała taki smutek narysowany na twarzy.
Kładł się tuż obok Vicky. Ta przytuliła go mocno, a on nie zmrużył oka, aż do pierwszych promyków słońca, które wkradały się przez okna hotelu. Ta noc dla niego była bezsenna. Od czasu do czasu tylko spoglądał na śpiącą na jego piersi kobietę. Taka spokojna, ładna, delikatna, z dobrej rodziny. Podczas snu miała dziwny wyraz twarzy, wyrażający zadowolenie, uśmiech. Totalne przeciwieństwo Gabrielle. Tamta z kolei wydała się być zagubiona, smutna, nie miała na sobie ani grama makijażu. Miała zwariowany pomysł odciągnięcia paparazzich. Vicky zapewne nigdy nie odważyłaby się na coś takiego. Jej ciało było takie miękkie i gładkie. Gabrielle z kolei szorstkie, tak jak jej stosunek do ludzi.
 

poniedziałek, 23 maja 2011

Rozdział 1: Szansa

Gabrielle obudził, jak co rano dźwięk alarmu w telefonie, który jej sąsiad miał ustawiony jako budzik. Ściany były tutaj takie cienkie... Głośne brzmienia Nirvany, The man who sold the world, którą tak kochała, rozpoczynały każdy nowy dzień. Zwlokła swoje drobne ciało z łóżka. Przeszedł ją niemiły dreszcz. Udała się do łazienki. Stanęła naga przed lustrem i zaczęła spoglądać na swoje siniaki i blizny, których miała już niezłą kolekcję pomimo młodego 22 - letniego wieku. Odgarnęła długie, czarne włosy z czoła. Otworzyła usta i kurczowo zmarszczyła brwi. Na jej twarzy malował się ból. Otworzyła usta szerzej i zaczęła szukać źródła bólu. Po chwili trzymała już w ręce świeżo wyrwaną szóstkę.  Splunęła krwią do umywalki. Obejrzała ząb dokładnie, po czym odłożyła go na półeczkę, tuż pod lustrem. Krok po kroku zaczęła analizować historię każdego skrawka zniszczonego ciała. Blizny po uderzeniach przedmiotami, oparzeniach, po złamaniach, po strzykawkach. W jednej chwili przed oczyma stanęło całe jej życie. Odwróciła się szybko, stając plecami do lustra. Nie chciała już na siebie patrzeć. Ten widok ją odpychał. Weszła do kabiny prysznicowej, odkręciła lodowatą wodę, skuliła się w kłębek i cicho zapłakała. Szum wody zagłuszył wszystko oprócz głośnego krzyku jej duszy, wołającego o pomoc. Woda nie zmyła zmęczenia powodowanego życiem, ale pozwoliła wypłakać parę zalegających łez. Pod prysznicem Gabrielle opanowała emocje. Wyszła z kabiny, ubrała się. Nie zjadła śniadania, nigdy tego nie robiła. Cierpiała na anoreksję, co było widać. Chude ręce i nogi, miednica uwydatniająca się coraz bardziej, duże kości policzkowe i wystający szereg żeber. Założyła czarny dres, pod którym ukrywała cień swojej godności. Wyszła z mieszkania w Mieście Aniołów do parku Gryffith. Uwielbiała biegać. Wiedziała, że jej stan w połączeniu z bieganiem przyspiesza ją tylko i wyłącznie do śmieci. Była tego świadoma. Wiele razy zdarzyło jej się wymiotować podczas biegu, albo całkowicie stracić przytomność. Nikt jej jednak nie pomógł. Gdy leżała nieprzytomna starsze kobiety naśmiewały się z niej, skazując przez siebie na wieczne potępienie. Uważały ją za ‘coś’ co nie ma prawa już stąpać po tej pięknej planecie, zwanej Ziemią. Jej poranne biegi stały się rytuałem, wykonywanym bez względu na warunki pogodowe. Musiały mieć miejsce bez względu na wszystko. Tego dnia również wyszła pobiegać. Zatrzymała się przy wielkim dębie, by złapać tchu. Spojrzała na ziemię i ujrzała maleńkie pisklę gołębia. Całe się trzęsło z zimna. Wzięła je na ręce i zaczęła mu się bacznie przyglądać. Było pokryte mięciutkim puszkiem, który nieco ubrudził się w kałuży. Całe szare i można powiedzieć, że nawet brzydkie. Jednak ona widziała w nim piękno, zaczęła wyobrażać sobie, jak będzie wyglądało w przyszłości. Ale po chwili ocknęła się i już smutnym wzrokiem patrzyła na maleństwo:
- Lepiej żebyś się nie narodził, mój przyjacielu - powiedziała smutno.
Chciała zrobić straszną rzecz. Chciała położyć pisklę z powrotem na ziemi i rozdeptać butem. Zakończyłaby w jednej chwili marny żywot tego stworzenia. Stałaby się zarówno katem, jak i wybawieniem. Jednak, gdy spojrzała jeszcze raz w jego ślepka, odwiodła się od pomysłu. Schowała go do ciepłej kieszeni dresu.
Myślała: Nie potrafię. Nie potrafię go zostawić, ani nie potrafię go zabić. Czy ja cokolwiek potrafię?! Jestem beznadziejna. Nie umiem zadbać o siebie, a wzięłam jeszcze pisklę do wykarmienia. Jestem chora psychicznie! Kogo obchodzą gołębie? W ogóle kogo obchodzą inne stworzenia? Urodziłam się w niewłaściwej epoce, o niewłaściwym czasie. Nikt się mną nie przejmuje, od kiedy tylko przyszłam na świat, a ja potrafię zapłakać nad każdym, nawet nad zwierzęciem. Skoro mam tak kruche serce, to dlaczego tyle razy było ono ranione? Dlaczego Bóg, jeśli istnieje, w końcu nie zabierze mnie stąd, tylko muszę toczyć walkę z wiatrakami, wyimaginowanymi marzeniami przez dwadzieścia dwa lata mojego istnienia…Ile jeszcze?Tylko dragi pozwoliły mi na trochę odpłynąć. To nic, że na drugi dzień ból istnienia wracał ze zdwojoną siłą. Ważne jest to, że choć na moment mogłam zasnąć spokojnie, nie martwić się jutrem, nie przejmować kpinami innych. Dragi.. moje wybawienie, moja jedyna miłość.

Gabrielle w tych rozmyślaniach doszła aż pod miejsce, z  którego najlepiej można było zobaczyć zjawiskowy napis ‘Hollywood’. Uwielbiała go oglądać, a gdy nikogo nie było w pobliżu nawet dotykać. Wspinała się wtedy wysoko, by choć przez chwilę poczuć go opuszkami palców. Był taki okazały i symbolizował samo piękno, świat spełnionych marzeń, w których nie jedna osoba chciałaby się zatopić. Ona również do nich należała. Była wielką marzycielką. Codziennie widziała siebie w kolorowym świetle, lubianą i podziwianą. Dlatego też uwielbiała długo spać. W snach albo pod wpływem narkotyków mogła naprawdę odpłynąć i nie myśleć ani o przeszłości, ani o chwili obecnej. Liczyła się tylko i wyłącznie wymyślona przyszłość. Dziewczyna westchnęła głośno. Spojrzała w niebo, które było nieskazitelnie błękitne, nie było skażone ani jedną chmurką. Wiał ciepły wiatr, a widok z tego miejsca na Los Angeles zapierał dech w piersiach. Ktokolwiek by tam nie przyszedł i nie ważne ile razy, zawsze podziwiał piękne widoki. Szczególnie o wschodzie, albo zachodzie słońca były zjawiskowe. Promienie słońca ustawiały się wtedy pod takim kątem, że zaglądały w każdy zakamarek tego ogromnego miasta. Można było dostrzec rzeczy, których wcześniej się nie widziało. Gabrielle przypomniała sobie nagle o pisklęciu, które miała w kieszeni. Wyciągnęła maleństwo i jemu także pokazała panoramę miasta, w którym przyszło im żyć. Wyrwane ze snu zwierzę od razu otworzyło oczy i patrzyło, tak jakby rozumiało termin piękna. Jego spojrzenie było naprawdę dziwne. Po chwili wydało cichy pisk tęsknoty. Wyglądało to tak, jakby chciało się od razu wyrwać z rąk, wzbić w niebo i lecieć do wieczności, nigdy nie zatrzymując.
- Wiem, jest pięknie. A teraz wracamy. Pokażę ci twój nowy dom. – Schowała pisklę do kieszeni i udała się w drogę powrotną.

Miała w mieszkaniu schowanych parę dolarów, które miały być przeznaczone na kolejną działkę dobrej kokainy, albo marihuany. Wiedziała, że jak je wyda, kupi dużą działkę i weźmie wszystko na raz, by ze sobą skończyć. Ale teraz pojawiła się mała istotka, do której mogła otworzyć usta. Wiedziała, że ono jej nie odpowie, ale sama obecność pisklęcia dodawała jej trochę otuchy. Tak, jakby od chwili jego pojawienia utożsamiła się z nim. Ono także nie miało nikogo, było równie samotne. Ona je ocaliła i teraz musiała dla niego żyć, bo w przeciwnym razie to ocalenie nie miałoby najmniejszego sensu. Umarłaby z wielkimi wyrzutami sumienia i poczuciem braku odpowiedzialności za małe życie pulsujące w tym stworzonku.
Do mieszkania szła w kapturze na głowie. Nie chciała by ktokolwiek zwracał na nią uwagę. Nie chciała spojrzeń innych ludzi, skierowanych prosto w jej niebieskie oczy i wyrażających jedynie pogardę. Wolała cicho i niepostrzeżenie przejść skrótem do mieszkania, omijając jak najmniej osób. Przechodząc ponownie przez park coś ją zamroczyło, zobaczyła masę czarnych punkcików przed oczyma. Wiedziała, że jak nie usiądzie to zaraz się przewróci. Dostrzegła ławeczkę. Usiadła pospiesznie na niej. Pisklę w kieszeni poruszyło się nerwowo, jakby czuło złe samopoczucie jego wybawicielki. Gabrielle po chwili siedzenia dochodziła już do siebie. Wiedziała, że omdlenia i nagłe zasłabnięcia są spowodowane tylko i wyłącznie jej stanem zdrowia. Odpoczęła i nagle usłyszała krzyki mężczyzn idących przez park. Uniosła głowę do góry, by zobaczyć kto może się tak awanturować i czy przypadkiem nie są to jedni z oprawców, których w jej życiu było multum. Ujrzała trójkę mężczyzn. Wszyscy mieli na sobie czarne okulary, byli schludnie ubrani, kołnierzyki wyprasowane, włosy nieco dłuższe ułożone, naturalna opalenizna i widać było, że muszą kłócić się o coś poważnego. Nagle mężczyzna  o najbardziej masywnej postawie ciała,  chwycił w ogromnych nerwach jednego ze swoich towarzyszy za ubranie i przyparł z wielkim impetem do najbliższego drzewa. Nie mógł się opanować i krzyczał w wniebogłosy. Gabrielle wyraźnie słyszała wypowiadane przez niego słowa:

- Jak możesz być takim gnojem! Odpowiedz! Słyszysz?! - Z kolei ten drugi nic nie odpowiadał. Stał i patrzył na awanturującego się. W pewnym momencie nawet lekko się uśmiechnął. Widać było, że ma sprawę głęboko gdzieś. – Ja pierdole! Jesteś nienormalny! Mało matce przysporzyłeś problemów? Jak się dowie to od razu umrze na atak serca! Zapomniałeś, że jest chora?! A może gówno cię to obchodzi?! Z resztą co ja się pytam, na pewno tak jest. Nikim się nie przejmujesz pieprzony samolubie!
Dopiero, gdy mięśniakowi trochę emocje opadły i puścił z uścisku przypartego do drzewa, ten odezwał się:
- A czy ona musi o tym wiedzieć? Wiemy tylko my. Wystarczy, że będziecie gębę trzymać na kłódkę, a się nie dowie i wszystko będzie pięknie.
Do rozmowy wtrącił się trzeci, o kruczoczarnych włosach:
- Słyszysz samego siebie? Nawet jeżeli my nic nie powiemy, to i tak się kiedyś wyda, a wtedy zrealizuje się scenariusz, który przed chwilą usłyszałeś. Nie będzie ani przepraszam, ani wybacz. Tylko nie wiem, kto będzie wtedy bardziej żałował, ty czy my.
- To moje życie i nic wam do tego! – Parsknął z śmiechem. – A teraz wybaczcie, chcę zostać sam! – Mężczyzna wyraźnie zaakcentował słowo ‘sam’ i ruszył przed siebie.

Przechodził pospiesznie obok patrzącej na całą sytuację Gabrielle i rzucił na nią przelotne spojrzenie. Pomimo okularów przeciwsłonecznych, które miał na sobie dziewczyna z wyrazu twarzy dostrzegła bijącą wielką złość. Wystraszyła się nieco. Pomyślała, że zaraz chwyci ją i zmasakruje, potem wyrzuci w najbliższe krzaki, a jej ciało będzie powoli się rozkładało, przyciągając swoim zapachem miejskie drapieżniki.
Dziewczyna wzrok utkwiła za oddalającym się, z kolei pozostali dwoje jakby dopiero dostrzegli jej obecność. Wysoki, o czarnych włosach szturchnął w bok kolegę i wskazał głową na nią.

- Cholera, pewnie słyszała. - Odpowiedział niższy i umięśniony.
- Poczekaj, pójdę do niej i zagadam. Może od razu nie poleci do prasy i nie opowie, jakie to piękne relacje są między nami.
- Idź. Ja muszę ochłonąć.
Po tych słowach czarnowłosy udał się w kierunku dziewczyny. Podchodząc do niej, zauważył, że ta nie bardzo chce z kimś rozmawiać. Wstała i zaczęła przyspieszonym krokiem oddalać się.
- Proszę zaczekać - usłyszała za sobą.
Zatrzymała się, zmarszczyła brwi, zacisnęła oczy i zrobiła grymas twarzy, wyrażający tylko jedno "Tylko nie to!". Ściągnęła kaptur bluzy tak, żeby mężczyzna nie mógł dostrzec jej sinych oczu.
- Przepraszam, pewnie słyszała i widziała pani scenę, która przed chwilą miała miejsce. Mam do pani wielką prośbę. - Mężczyzna skończył mówić i czekał na jakąkolwiek reakcję dziewczyny. Po chwili milczenia obojga, Gabrielle zapytała:
- I co ja mam z tym wspólnego?
- W sumie to nic, tylko... chciałbym żeby nikomu pani o tym nie mówiła.
- Komu niby miałabym powiedzieć? Nie znam ani jednego z was i nie lubię roznosić plotek. Ta rozmowa jest trochę bez sensu. Żegnam.
Gabrielle odwróciła się, zostawiając mężczyznę samego. Kontynuowała obraną trasę, szybko przebierając dość długimi nogami, a on z kolei nie wiedział co ma powiedzieć. Jego twarz rysowała totalne zdziwienie. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Wrócił do kolegi, który słyszał rozmowę i też nie krył zdziwienia, po chwili dodał:
- Chyba o media nie musimy się martwić, ona raczej nic nie powie. Dziwna jakaś...
- Wyglądała na skrytą w sobie. Takie dziewczyny jeszcze istnieją?
- Albo jest psychopatką. Ubiór i zachowanie by pasował. Widziałeś w ogóle jej twarz, jak z nią rozmawiałeś?
- Nie. Kaptur zasłonił wszystko.
- Przydałby się jeden psychopata, by przemówić temu naszemu popaprańcowi do rozumu. W przeciwnym razie wszystkie nasze plany i jeszcze niespełnione marzenia legną w gruzach, zespół się rozpadnie, a on sam stanie się pośmiewiskiem. Będzie wytykany palcami na ulicy gdziekolwiek się pojawi. Znając jego słabą z pozoru psychikę, długo tego nie wytrzyma i stracę brata...

czwartek, 19 maja 2011

Prolog

Jako nieszczęśliwe dziecko swoich rodziców, szła w słoneczny dzień przez mroczne miasto. Pomimo tego, iż promienie słońca muskały jej twarz, czuła chłód obojętności. Każdy, kto ją mijał nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Nawet ptaki przestawały śpiewać swe pieśni, przelatując obok. Pomimo małego ciałka, czuła się wielkim wyrzutkiem społeczeństwa. Dawno temu straciła swe zaufanie do ludzi. Przestała wierzyć w ich dobroć. Została zbyt mocno skrzywdzona, by móc na nowo doszukiwać się pozytywów. Była słaba. Nie miała nawet siły, by raz na zawsze ze sobą skończyć. Pomimo krzywd i obelg nie potrafiła jednego - odebrać sobie życia. Uważała to za największy grzech i upadek. Wiedziała, że sama jest już w wielkim bagnie, że z takiego dna ciężko jest się podnieść, ale jednak żyła. Co sprawiało, że jeszcze nie odeszła do krainy tysiąca róż, zwanej niebem? Choć wiele razy szatan podpowiadał jej: "Gabrielle, po drugiej stronie jest cisza i spokój, którego tak bardzo pragniesz. Wystarczy mała ścieżka do wiecznej idylli. Wystarczy małe cięcie na nadgarstkach. Co cię tutaj trzyma? Okaleczałaś się przecież wiele razy. Wystarczy zrobić o jedno cięcie więcej. A może jesteś tchórzem? Śmiesz w ogóle nazywać się człowiekiem, skoro nie potrafisz zrobić jednej głupiej rzeczy dobrze?! Jesteś wrakiem!". - Tak, może i była wrakiem, ale również była człowiekiem, niechcianym i zapomnianym przez wszystkich. I to właśnie serce bolało ją z tego wszystkiego najbardziej. Chciałaby choć na jeden moment na parę sekund, zamienić się z osobą mającą wszystko, prestiż, pracę, w ogóle prawdziwe życie. Ale ma świadomość, że cuda niestety się nie zdarzają i będzie żyła dalej w swej marnej egzystencji, niczym śmieć walający się po powierzchni, niechciany i zawadzający każdemu, aż nastanie czas jej zgonu, upragnionej śmierci, do której zbliża się z każdym postawionym krokiem.

________________