Blog zawieszony do odwołania

Sprawy, jakie wkradły się w moje (i tak już beznadziejne) życie, totalnie zabrały mi resztki czasu, na to opowiadanie. Nie usuwam go, bo znając mnie będę miała chęć do niego powrócić. To po prostu "mały" kryzys. Czy popadłam w depresję? Nie wiem, może. Mam napisane dużo rozdziałów z dalekiej przyszłości bohaterów. Nie chcę ich porzucić, wręcz wyrzucić w kąt. Chcę by żyli dalej, ale jeszcze nie teraz. Ktoś, kto w ogóle czyta to opowiadanie (bardzo mi miło), musi się niestety na chwilę obecną zadowolić rozdziałami które już tutaj są. Może wrócę na jakieś Święta. Taki prezent xD zobaczymy... bye! Do napisania!

P.S. Póki co mogę zaprosić na bloga, który będzie funkcjonował, bloga mojego i mojej przyjaciółki, o zespole 30 Seconds To Mars (http://thirtysecondstomars-by-mary-and-alice.blogspot.com). Wiadomości, ciekawostki, głównie od roku 2002, choć starsze w odpowiedniej zakładce też się znajdują. Miło powspominać, bo jak wiadomo zespół ma teraz przerwę (oby nie długą, chcemy nowości, plotek a przede wszystkim nowej płyty) :)

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Rozdział 3: Hera moja miłość

O Boże! Co ja właśnie zrobiłam?! Podeszłam do faceta i z nim gadałam, do faceta! Może nie wszyscy są tacy jak John. Może ten koleś jest inny? Nie! Pewnie jest jak wszyscy, pewnie jest totalną świnią tylko maskuje się pod delikatnymi rysami twarzy i brodą. A w ogóle po co ja to zrobiłam? Chyba mnie pogięło! Dlaczego zawsze pakuję się w to, w co nie trzeba. Ale ze mnie idiotka. Ba! Totalna kretynka. Tam, gdzie psa z kulawą nogą by się nie posłało, tam Gabrielle pakuje się sama. Psycholka. - Myśli kłębiły się w głowie Gabrielle, nie dając jej spokoju. Zachowała się tak, jak nigdy wcześniej i sama nie wiedziała dlaczego.

Przechodziła tego dnia jeszcze parę razy obok hotelu, w nadziei, że zobaczy znajomą twarz mężczyzny, którego uratowała ze szponów paparazzi. Jednak już go nie zobaczyła. Obejrzała cudowny zachód słońca z okna jednego z wieżowców, do którego weszła niepostrzeżenie z grupką ludzi. Jak zwykle twarz miała zakrytą, nikt nie mógł jej spojrzeć w oczy. Uważała, że oczy są zwierciadłem duszy i można je pokazywać tylko wybranym osobom. Nikt nie mógł zadać jej pytania, bo swoim wyglądem nieco odstraszała. Czarna mara przewijająca się w tłumie, cień człowieka – to właśnie ona. 

W wieżowcu wsiadła do pierwszej lepszej windy i pojechała na ostatnie piętro, by podziwiać widoki. Zachód słońca był piękny. Kochała każdy. Uważała, że jest piękniejszy niż wschód. Z zachodem ucieka pewien etap, tak jakby ktoś umierał, jednak do życia szybko budzi się nocne życie, piękne czarne, w którym nikt nie może dostrzec prawdziwego „JA” nikogo. Mrok zakrywa niedoskonałości świata. Jest swoistym lekarstwem na ból i cierpienie, zarówno psychiczne, jak i fizyczne. Przychodzi jak śmierć, szybko i niepostrzeżenie. Jest jak dance makabre, w którym każdy musi zatańczyć, wziąć udział, bez względu na wiek, czy pochodzenie. Nie mogła rozstać się z widokiem smutniejącego Los Angeles. Trzymała w ciepłych dłoniach pisklę, które dzięki niej przeżyło jeden dzień dłużej i prawdopodobnie jeszcze parę chwil go czeka. Dopiero, gdy zrobiło się chłodno, a na twarzy poczuła zimny powiew powietrza zorientowała się, że nastała noc. Budynek jednak nie był zamknięty. W takim mieście, jak Miasto Aniołów sklepy i wieżowce nigdy nie śpią. Mogła wyjść z niego i udać się do mieszkania, w nadziei, że Johna w nim nie będzie. Niczym cień ludzkiej duszy, mijała kolejne ulice. Stanęła wreszcie przed drzwiami, próbowała nasłuchiwać jakichkolwiek odgłosów, lecz usłyszała tylko głuchą ciszę. Długo się nie zastanawiała i weszła śmiało do środka. Ukryła pisklę w swoim pokoju, po czym udała się do kuchni. Właśnie zdała sobie sprawę, że dzisiaj nic nie jadła. A przecież teraz musi żyć, bo ma dla kogo. Z tego co zauważyła, ojczym kupił chleb, ogórki kiszone i wódkę. Pożywiła się suchym chlebem, chciała się odwrócić lecz nie mogła. Upadła na ziemię powalona jakimś ciężkim przedmiotem. Jednak mieszkanie nie było puste. John dzisiejszej nocy nie poszedł do pracy. Uderzył ją tylko jednym ciosem lampką nocną, stojącą na szafce przy wejściu do kuchni. Jeden cios, ale to wystarczyło, by przewrócić drobną dziewczynę. Następne co czuła, to silne ciosy wymierzane butem w twarz, brzuch bądź nogi oraz głośne sapanie i krzyki mężczyzny. Choć krzyczał głośno, ona nie mogła zakodować przekazu, nie wiedziała o co mu chodzi, w ogóle co do niej mówi. Po chwili już nic nie czuła i nie słyszała – straciła przytomność. Leżała we własnej krwi, aż promienie słońca zaczęły delikatnie ją budzić. Otworzyła oczy, ale widziała tylko ciemność. Dopiero po dłuższej chwili jej oczy zaczęły wychwytywać kontury przedmiotów i kolory, aż wreszcie odzyskała w pełni wzrok. Leżała całą noc na lewym boku i krwawiła. Gdyby przyjęła inną pozycję mogłaby zadławić się własną krwią, bądź wymiotami, które nastąpiły później, gdy wzrok Gabrielle zakodował ile energii w postaci czerwonej ludzkiej wydzieliny z niej wypłynęło tamtej nocy. Delikatnie przewróciła się na plecy. Wszystko ją bolało. Dotknęła ręką twarzy. Czuła, że jest ona oblepiona jakąś mazią. Wiedziała, że to nic innego, jak jej krew, dużo krwi. Opuszkami palców badała swoje rysy. Czuła, że ma bardzo opuchnięte oczy i usta. W ustach czuła ogromną gorycz. Przejechała dłonią dalej, poczuła, że ma rozcięty łuk brwiowy oraz skórę blisko linii włosów po lewej stronie. Wyglądało to tak, jakby John zabawiał się w Indianina i chciał oddzielić jej włosy od głowy, ale po lekkim przecięciu powstrzymał się. Będąc takim wrakiem człowieka, podniosła się. Rozebrała się powoli, a grymas twarzy, mówiący jedno – ból – nie znikał. Chwiejąc się na chudych nogach weszła do łazienki. Skierowała swój krok do kabiny prysznicowej. Musiała jakoś znieczulić lodowatą wodą pamiątki, jakie John zostawił na jej ciele. Woda jednak zamiast ukoić przysporzyła ją o jeszcze większe cierpienia. Rany się odświeżyły i na nowo zaczęła wypływać z nich krew. Wyszła z kabiny, nie zwracając uwagi na to, że za sobą zostawia czerwone ślady. Zabrała biały ręcznik z szafki pod umywalką, który momentalnie zmienił kolor. Z trudem doszła do swojego pokoju, gdyż kręciło jej się w głowie. Ominęła szerokim łukiem miejsce, w którym całą noc musiała leżeć we krwi. Zabrała z kryjówki pod łóżkiem mały kartonik, w którym czekał na nią pisklak. Gdy nie było jej przy nim, nie dawał znaków życia. Tak jakby czuł złowrogą atmosferę, która wisiała w tym mieszkaniu. Nakarmiła go i napoiła. Nie miała siły na nic. Chciała czym prędzej ulotnić się z tych czterech ścian. Zostawiła swojego podopiecznego w kryjówce i wyszła. Znowu nie chciało jej się żyć. Próbowała kiedyś zdobyć pracę, ale nie miała wykształcenia. Nawet jeżeli miała chęci, nie miała funduszy, ani warunków. Cały czas popychana i niechciana przez nikogo. Życie jej nie rozpieszczało i póki co nic nie zwiastowało zmian. Wyszła zostawiając wspomnienia pobicia i przyjaciela za sobą. Zwlokła się po schodach w dół. Nie miała nawet siły otworzyć drzwi. W końcu po wielkich trudach znalazła się przed kamienicą. W kieszeni kurtki miała strzykawkę z heroiną. Miała ochotę ze sobą skończyć. Taka dawka dobrego narkotyku w połączeniu z jej stanem mogło zaowocować tylko śmiercią.
 
Obejrzała jej ‘wybawienie’ bardzo dokładnie. Schowała ponownie do kieszeni i postanowiła wziąć tą działkę na moście Vincent Thomas Bridge. Był zjawiskowy, zwłaszcza nocą. O tej właśnie porze postanowiła zakończyć swoje marne istnienie. Niezauważona przez nikogo, wpatrująca się stale w jeden punkt, kulejąc na prawą nogę szła przed siebie. Na głowie miała jak zawsze kaptur, by przypadkiem ktoś jej nie rozpoznał albo co gorsza odwiódł od zamierzonego planu. Nie szła drogą na skróty. Choć z jej mieszkania do mostu było daleko, chciała ostatni raz spojrzeć na hotel Hilton Checkers Los Angeles. Ten ostatni raz nacieszyć wzrok przepychem i komfortem, jakiego nigdy nie zaznała. Nagle zaczęło kręcić jej się w głowie, jednak nie zatrzymywała się. Szła dalej, mocniej się chwiejąc. Dostrzegła przed oczyma zamazaną postać zbliżającą się w jej kierunku oraz masę czarnych plamek. Po chwili już nic nie widziała. Jej oddech stał się płytki, zanikający. Postać którą widziała jako ostatnią, to był mężczyzna, którego poznała. Zauważył ją w tłumie przez jej kaptur. Czekał właśnie na TourBusa, którym miał objeżdżać kraj wraz ze swoim zespołem. Zauważył, że znana mu dziewczyna idzie wprost w jego stronę. Chciał podejść i się przywitać. Bardzo zaciekawiła go jej osobowość. Jednak gdy stawiał kroki ku niej zauważył, że coś jest z nią nie tak. Gdy zaczęła padać na ziemię, podbiegł szybko i uchronił ją przed upadkiem, chowając w swoich ramionach. Zauważył, że jej twarz jest cała sina, z elementami fioletu i zieleni. Na dodatek z nosa zaczęła lecieć jej krew. Nie czekając ani chwili wyciągnął komórkę i zadzwonił po karetkę. Chciał znać jej jakiekolwiek dane, więc zaczął szukać dokumentów stwierdzających jej tożsamość. Jedyne co znalazł, to heroinę. Zabrał ją od niej i schował do własnej kieszeni. Po paru chwilach przyjechała karetka. Wsiadł razem z nią. Podczas, gdy lekarze zajmowali się ratowaniem jej życia, on przez całą podróż trzymał jej rękę i szeptał:
- Dasz radę Gabrielle, musisz żyć, musisz.
 
Lekarze natychmiastowo przewieźli ją na salę operacyjną, miała krwotok wewnętrzny. On czekał w poczekalni na jakiekolwiek nowiny. Nie potrafił chwili usiedzieć na miejscu. Zadręczał się, że nic nie powiedział lekarzom o heroinie. Już chciał to zrobić, gdy usłyszał przez przypadek rozmowę dwóch pielęgniarek. Mówiły właśnie o Gabrielle oraz o tym, że w jej organizmie nic nie wykryto. To trochę uspokoiło mężczyznę. Usiadł w fotelu i nagle na całym korytarzu rozległ się dźwięk jego dzwonka, Nine Inch Nasil – Closer.
- Tomo, gdzie ty się szlajasz? – dało się słychać głos wrzeszczącego mężczyzny w słuchawce.
- Jestem w szpitalu.
- Gdzie?! Jaj sobie nie rób tylko przychodź do autokaru. Młodego tylko nie ma, ale mówił, że będzie lada chwila…
- Ale ja nie żartuję. Jestem w szpitalu Hollywood Presbyterian Hospital.
- OK., a co ty do jasnej cholery tam robisz? Możesz mi łaskawie powiedzieć? Chorujesz na coś o czym nie mamy pojęcia? – Mężczyzna po drugiej stronie był bardzo zdenerwowany. – nie dość, że Młody wyczynia jakieś cuda, to ty też musisz?
- Dobra, Shann skończ. Nie wiesz co jest grane, a już dostaję od ciebie kazania. Chcecie jedźcie beze mnie, ja was dogonię.
- Ej, jeśli masz problemy to powiedz… - nie dokończył bo Tomo rozłączył rozmowę.
Z sali operacyjnej właśnie wywożono Gabrielle. Lekarz nadzorujący operację podszedł do niego:
- Pan z nią przyjechał?
- Tak, ja. W jakim ona jest stanie, co się jej stało. To jakiś wypadek?
- Nie, to nie był wypadek. Jestem w stu procentach pewny, że pobicie było skutkiem takich obrażeń. Ktoś najprawdopodobniej kopał ją aż straciła przytomność. I tak się dziwię, że potrafiła się ubrać w inne ciuchy. Ma złamaną lewą rękę oraz przestawiony staw kolanowy. Do tego doszedł jeszcze krwotok, którego całe szczęście udało się nam opanować. Czy nie wie pan, czy ona ma ubezpieczenie? Jakąś rodzinę? Bo pan raczej nie należy do jej rodziny…
- Wiem tylko, że ma na imię Gabrielle. I proszę o sprawy finansowe się nie martwić. Pokryję wszystkie koszty jej pobytu tutaj i w razie czego rehabilitacji. Chciałbym żeby miała najlepszą opiekę.
- Myślę, że w tej kwestii coś się da załatwić. – Lekarz uśmiechnął się uprzejmie lecz nieszczerze. Było widać, że zależy mu nie na dobru pacjenta, lecz na pieniądzach.
Tomo nie chciał z nim zadzierać, tak więc odwzajemnił uśmiech i udał się po izolatki, która była właśnie przygotowywana dla Gabrielle.

Po dwóch godzinach od operacji dziewczyna odzyskała przytomność, a obok niej siedział Tomo.
- Gdzie ja jestem… Co się stało? A, to ty.
- Tak, facet od paparazzi.
- Co ja tutaj robię i po jakiego grzyba ty przy mnie siedzisz?
- Pamiętasz, że zostałaś pobita? – nie usłyszał odpowiedzi. – Pamiętasz? – powtórzył.
- Wolałabym zapomnieć.
- Ale jeśli powiesz policja go zamknie…
- Tak, jasne. A po miesiącu wypuści, bo jego pobyt w więzieniu byłby wakacjami i taniej wyszłoby wypuszczenie go na wolność.
- Wolisz żyć z myślą, że może to znowu zrobić. Może następnym razem nie będziesz taka silna i umrzesz?
- Dobrze by było.
- I dlatego miałaś heroinę w kieszeni?
- Co? – odpowiedziała nieco przestraszona.
- Nie martw się, nic im nie powiedziałem, to ja ją znalazłem. To od ciebie będzie zależało co z nią zrobisz. Tobie pozostawię wybór, czy ją weźmiesz i będziesz się stopniowo wykańczać, czy wyrzucisz do śmieci i spróbujesz na nowo. I nie wmówisz mi, że nie zdarzyło ci się kiedyś przyćpać. Na to jestem za stary. Ćpun pozna ćpuna.
- To znaczy, że ty... - nie dokończyła.
- Tak. Ale nie teraz. Teraz jestem czysty jak łza. Kiedyś owszem, byłem młody i głupi. Mam nadzieję, że ty nie popełnisz takich błędów...

1 komentarz:

  1. Czytam twojego bloga i uważam ze jest zayebisty (sorry za wulgaryzma) Czekam na NN

    OdpowiedzUsuń