Zarówno Shannon, jak i Tomo byli już spakowani. Czekali na Jareda. Minuty upływały coraz szybciej, a jego nie było. Jego starszy brat nie mógł opanować złości, jaką w tym momencie żywił do wokalisty. Jednak sam nie wiedział, że ta teoretyczna złość, to nic innego jak troska.
- Gdzie on jest?! – Pytał sam siebie na głos.
- Fakt, teraz już przegina. Pewnie poszedł na kolejną imprezę…
- Przecież on nie ma naście lat żeby tak się zachowywać. W grudniu będzie miał 40. Co za kretyn!
- Zadzwonię do Braxtona, może są razem.
- Już dzwoniłem, jakąś godzinę temu, do Emmy też. Nikt go nie widział. Wiesz co – spojrzał Tomo prosto w oczy – nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś go zabił i zakopał w ciemnym lesie, a tam jego zwłoki zostałby rozszarpane przez dzikie zwierzęta. Nie zdziwiłbym się.
- Shann! Co ty wygadujesz?! – Wrzasnął Tomo.
- A pamiętasz na imprezie po odebraniu nagrody MTV za teledysk do Kings and Queens, co było? Zjawił się Kanye, a Jared musiał mu przysrać. Skończyło się na tym, że musiałem ich rozdzielać, Jared miał złamane dwa żebra, a West do dzisiaj czeka na przeprosiny i jestem pewien, że nawet gdyby młody go przeprosił, to nie wziąłby udziału w kręceniu klipu do Hurricane.
- Właśnie, kiedy niby mamy kręcić? - Gitarzysta zmienił temat. Chciał odciągnąć myśli Shannona od jego nieposłusznego brata.
- Nie wiem. Oczywiście Jared chce sam wszystko dopiąć na ostatni guzik. Wszyscy uważają go za cholernego pracoholika, a widzisz jak jest naprawdę.
Wypowiedź Shannona przerwało pukanie do drzwi. Obaj mężczyźni stanęli jak wryci i czekali kto pojawi się w progu. Niestety nie był to wokalista, a kierowca tour-busa, Kevin:
- Dzień dobry! – Zawołał radośnie od progu. Był to mężczyzna już starszy ciałem, ale młody duchem. Miał nieco ponad 60 lat. Na jego twarzy rozciągały się liczne zmarszczki, a włosy przybrały już dawno siwy odcień. Pomimo swojego wieku, Kevin kochał koncerty i młodzieńcze szaleństwa. – Jesteście gotowi? Zaparkowałem na parkingu przed hotelem. Można znosić bagaże.
- Tak, my jesteśmy gotowi, ale nie ma Jareda. – Zakomunikował Tomo.
- Co wy z nim macie. Zespół wam się rozsypie, jak będziecie mu tak pobłażać.
- A proszę mi powiedzieć – wtrącił Shannon – co my możemy zrobić? Nic na niego nie działa, ani prośby, ani groźby, totalnie nic. Jeżeli grupa by się rozpadła, to nie zapłacimy kary w terminie i albo wytwórnia będzie nam naliczać kolosalne odsetki, które będziemy spłacać z pensji pracy, w którą się zaangażujemy, albo będziemy mieć wszyscy odsiadkę w pudle. Dług to dług, trzeba go jakoś spłacić.
- Zmieńcie wokalistę. – Kevin uśmiechnął się życzliwie.
- To byłoby najlepsze wyjście – kontynuował Shannon - gdyby jego następca był wyglądem identyczny. A myśli pan, że połowę naszych płyt nie kupiły napalone nastolatki, które wskoczyłyby od razu Jaredowi do łóżka? Nie wiedzą jaki on naprawdę jest, ale na koncertach krzyczą: "Jared kocham cię!" To troszkę chore…
- Synu – zwrócił się Kevin do perkusisty – zawsze tak było. Zawsze piszczały jak oszalałe. No ale macie też prawdziwych fanów i to się liczy.
- Dobra – przerwał Tomo – musimy coś zrobić. Dzwonić, szukać i wyruszyć w trasę. Mamy 45 minut do planowego wyruszenia z Los Angeles.
Nagle odezwała się komórka Shannona. A na wyświetlaczu widniał napis „Jared”. Perkusista bez wahania odebrał i nie czekając na głos w słuchawce zaczął prawić bardzo głośne kazanie:
- Gdzie ty jesteś?! Odjebało ci totalnie! Dzwonisz, to znaczy, że nie ma cię w hotelu, a to znaczy, że nie zdążysz tutaj dojechać i spakować się w 45 minut. Powiedz kretynie gdzie jesteś?
- Już skończyłeś? – Dało się słyszeć.
- Nie, nigdy z tobą nie skończę, bo zachowujesz się jak ostatni posraniec i żebym z tobą skończył, musiałbym cię…
- To skończ już, bo mam coś ważnego. Już cisza? Tak więc, nie przyjadę dzisiaj. Jedźcie beze mnie.
- Słucham?! Jak to nie przyjedziesz dzisiaj. Przecież mamy wieczorem koncert. Chyba mi nie chcesz powiedzieć, że na nim tez cię nie będzie?
- No właśnie po to dzwonię.
- Nie grasz na niczym, żeby to można było czymś zastąpić. Ty śpiewasz! Mam ci to przeliterować, Ś – P – I – E – W – A – S – Z!
- Nie dam rady. – Jared zaczął się śmiać. – Jestem na komisariacie. Mam do odsiedzenia 24 godziny. To i tak mało, bo ubłagałem śliczną policjantkę, która mnie zatrzymała. Chciała mi dać 48 godzin.
- Który posterunek?
- Nie, serio nie przyjeżdżaj. Posiedzę, pogadam z kompanami z celi i wyjdę.
- Kurwa! Mów który posterunek! – Shannon nie krył złości. Zacisnął pięści, wypowiadał słowa przez zęby, a jego twarz oblała się purpurą.
- Dobra tatuśku. Nie krzycz tak, nie jestem głuchy. Posterunek przy Flower Street. A więc centrum, daleko szukać nie musisz.
- Zaraz tam będę. Tomo cię spakuje.
- Niech się nie waży tknąć moich rzeczy! – wrzasnął do telefonu.
- To trzeba było przyjechać na czas. – Shannon nie czekał dłużej i się rozłączył. Chciał jak najszybciej dowiedzieć się za co jego brat został zatrzymany oraz znowu nie dopuścić, by fakt zatrzymania dotarł do mediów. – Słyszałeś – zwrócił się do Tomo – słyszałeś gdzie ten imbecyl jest? Policja go zatrzymała. Ja pierdole, zaraz wyjdę z siebie i nie wrócę. Co mu odjebało?
- Shann – Tomo zaczął uspokajać przyjaciela. – Posłuchaj, wiem że to trudne, ale musisz się jakoś opanować i jechać do niego. Wpłać kaucję, cokolwiek. Musimy wieczorem dać koncert.
- Tak masz rację. Policzę do dziesięciu i się trochę uspokoję. Jeden, dwa, trzy, cztery... - perkusista zamknął oczy i zaczął powoli liczyć. – dziesięć! Ok. jestem spokojny. Dobra, to ja idę a ty się zajmij bagażami. Spakuj tego kretyna. To co, że będzie zły. Wezmę to na siebie. Zapewniam cię, że ja bardziej będę na niego wściekły.
- To ja pomogę Tomo – odezwał się Kevin.
Shannon wyszedł, a pozostali w apartamencie mężczyźni zaczęli zapełniać walizki wokalisty. Zbierali wszystkie rzeczy, które Jared porozrzucał w swoim pokoju. Starali się niczego nie pominąć. Zaglądali pod łóżko, za szafy. Jared, z reguły był porządnisiem. Lubił mieć wszystko poukładane na swoich miejscach. Zawsze w pokojach hotelowych układał wszystko w ten sam sposób. Pozwoliło to mu poczuć odrobinę domowej atmosfery, gdzie wszystko ma swoje miejsce i cel. Ale niestety dzień wcześniej wrócił pijany i nie kontrolował swoich emocji. Jego rzeczy były w ogromnym nieładzie. Ciuchy na podłodze, na meblach, nieliczne kosmetyki, jakich używał porozrzucane po podłodze, gitara w łazience, nuty i jego rysunki poprzyczepiane do donic kwiatów. Cały pokój wyglądał, jakby wpadło tam małe tornado i zmieniło miejsce każdego z przedmiotów. Jared nie omieszkał popsuć czegoś z hotelowego wystroju. Tym razem była to ozdobna biała waza w niebieskie kwiaty. Wcześniej zdobiła komodę, a teraz podłogę. Jej kawałkami można było nieźle porozcinać sobie skórę.
Shannon wyszedł z hotelu. Od razu złapał taksówkę i wskazał kierowcy kierunek Flower Street. Pech chciał, że perkusista trafił na flegmatyka za kółkiem. Wszystkie jego ruchy były powolne i wykonywane od niechcenia.
- Przepraszam, czy możemy szybciej? Trochę mi się spieszy. – Odparł zrozpaczony. Jak nigdy zależało mu na czasie.
- Flower Street jest niedaleko. Proszę nie poganiać. Dojedziemy.
- Ale kiedy? Zależy mi żeby być tam JUŻ.
- Proszę pana, wie pan ile jest wypadków spowodowanych nadmierną prędkością?
- Zapłacę panu podwójnie, jeśli pan się pospieszy.
- Przykro mi, jestem nie przekupny.
Shannon już nic nie odpowiedział, ale po paru sekundach znowu zagadał. Gdy zauważył, że auto coraz bardziej zwalnia.
- Dlaczego zwalniamy?
- Korek, proszę pana, korek. Przejedzie jeden z drugim z prędkością światła. A teraz to światło prowadzi go do wieczności.
Perkusista widząc, że kierowca jego taksówki, nie dość, że jeździ fatalnie, to jeszcze głosi kazania i to dosłownie, o światłości i walce dobra ze złem.
- To może ja już teraz wysiądę. Tutaj ma pan pieniądze. Proszę zatrzymać resztę. – Nie czekając ani chwili wysiadł z samochodu, pośród zatrzymanego ogromnego ruchu ulicznego. Zaczął biec między stojącymi w miejscu samochodami. Minęło niedużo ponad pięć minut, jak wpadł zdyszany na posterunek policji.
- Coś się stało? – Zapytała policjantka za biurkiem stojącym najbliżej drzwi wejściowych.
Shannon od razu zwrócił się do niej. Stanął przy biurku z miną pełną wstydu za Jareda. W rękach ugniatał kawałek materiału. Była to jego biała arafatka w czarną kratkę.
- Słyszałem, że zatrzymaliście mojego brata. – Odparł, gdy złapał oddech.
- W ostatnim czasie zatrzymaliśmy parę osób. Jak się pański brat nazywa? – Najwyraźniej była jedną z nielicznych, którzy nie kojarzą nazwiska Leto.
- Mój brat… mój brat nazywa się Jared Leto. - Wydukał.
- Proszę usiąść. – Wkazała ręką na dwa krzesła stojące naprzeciwko biurka. Shannon posłusznie wykonał jej polecenie. – Jestem młodszym aspirantem, nazywam się Margaret. Zaraz zobaczę w aktach. Coś kojarzę to nazwisko.
Policjanta zaczęła szukać, aż po chwili z lekkim uśmiechem na twarzy powiedziała:
- Tak, mamy tutaj pańskiego brata. Moja koleżanka go zatrzymała na nocnej zmianie. Ja przejęłam jej akta.
- Za co został zatrzymany?
- Był w klubie „Victoria”, ochroniarze przyznali, że była to dość spokojna noc, aż pański brat nie wpadł w bójkę. Zrobił dość duże zamieszanie, rozbił parę butelek i zmienił wystrój klubu, odzierając fotele, krzesła, ściany. Ochroniarze musieli wezwać policję.
- O matko… - odparł cicho Shannon.
- To jeszcze nie wszystko.
- Co jeszcze?
- Zaczęło się od tego, że pański brat chciał uprawiać seks na środku baru. Był bardzo pijany, nie wiedział co robi, a jego towarzyszka wyraźnie się tego domagała. Za to nie zostaną wysunięte wobec niego zarzuty. Ta kobieta była tutaj dzisiaj rano i złożyła u mojego kolegi zeznania, że ona strasznie nalegała i…
- A sprawa zdemolowania klubu? – Przerwał jej nagle.
- No tutaj może być gorzej. Jestem pewna, że klub będzie domagał się od pańskiego brata jakiegoś zadośćuczynienia, odszkodowania. Postępowanie jest w toku.
- Wyznaczyliście jakąś kaucję za niego? Zawsze to robicie.
- Panie…
- Shannon. Jestem Shannon. – Przedstawił się ładnie i lekko skłonił głowę.
- Panie Shannon. Nie chce pan żeby pański brat trochę odżałował tego, co zrobił? Może taka odsiadka mu pomoże i przemyśli swoje postępowanie.
- Oczywiście, zależy mi, żeby mój brat był dobrym człowiekiem, ale widzi pani, jesteśmy muzykami. Za niecałą godzinę ruszamy w trasę, a wieczorem gramy koncert. Jeżeli on tutaj zostanie, koncert się nie odbędzie i organizatorzy wysuną wobec nas konsekwencje karne w postaci, jak zapewne sądzę dużej kwoty. Chciałbym choć tego uniknąć. Pewnie kaucja będzie duża, znając amerykańskie prawo, ale kara nie wywiązania się z koncertu byłaby jeszcze większa. Jestem tego pewien.
- W takim razie. Chce pan jeszcze przejrzeć akta brata? Ja w tym czasie skontaktuje się z kolegą od szacowania potencjalnych kaucji i dowiem się ile wystawiono dla pańskiego brata.
Shannon przeglądał teczkę. Przyjrzał się zdjęciu, które zostało zrobione przez policję jego bratu. Z samej fotografii było widać, że Jared tej nocy musiał mieć we krwi ponad trzy promile. Perkusista czytał dalej. W głowie mu się nie mieściło, że oni oboje są rodzeństwem. On ułożony, postawny, chcący się kiedyś ustatkować i znaleźć miłość swojego życia, lubiący jedzenie prawdziwego faceta, a Jared? Chudy, z zamiłowaniem do różnego rodzaju używek, pies na baby, porywczy i nie umiejący zachować w niczym umiaru, a jeszcze do tego wegetarianin. Niektóre rysy twarzy mieli podobne, ale nawet kolor oczu inny. W dzieciństwie Shannon miał pewnie podejrzenia, co tego, czy oni mają tego samego ojca. Nigdy nie zrobił testu, matka nigdy nic mu nie powiedziała. Wolał zostawić tą sprawę taką jaka jest. Wolał zostać w niewiedzy.
Policjantka wróciła do perkusisty po dłuższej chwili.
- Kaucja za pana Jareda Leto wynosi pięć tysięcy.
- Pięć tysięcy dolarów? – Shannon nie przypuszczał, że policja może chcieć aż tyle. Jednak już bez słowa wypłacił kartą pieniądze ze swojego konta i zapłacił za Jareda. Wpłacając kaucję już nie zależało mu na pieniądzach, które musi wydać, a na wstydzie jaki czuł w tym momencie. Nigdy nikt go tak nie upokorzył, jak jego własny brat. Nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał za nim chodzić na posterunki policji, nie przypuszczał, że będzie zawsze musiał spełniać rolę ojca, którego w obojgu życiu zbyt wcześnie zabrakło. Bowiem Joseph Leto wcześnie zostawił rodzinę. To było dwa lata po narodzinach Jareda. Joseph oznajmił ich matce, że chce się z nią rozwieźć, bo kocha inną kobietę. Constance nie kryła rozpaczy. Rozłożyło się to na wszystkich, a najbardziej dotknęło chyba Shannona. Był malutki, ale nie na tyle by nie pamiętać dramatu, jaki wtedy toczył się w domu. Od tej pory musiał być twardy, musiał zaopiekować się zarówno młodszym bratem, jak również wspierać matkę, która dzień w dzień chodziła zapłakana. Zbyt mocno kochała, by móc od tak skreślić Josepha ze swojego życia.
Jared w więzieniu? Szok. Szok. Szok. Ale Shannonka ♥ mi szkoda. :( Pisz NN ☺
OdpowiedzUsuń