Blog zawieszony do odwołania

Sprawy, jakie wkradły się w moje (i tak już beznadziejne) życie, totalnie zabrały mi resztki czasu, na to opowiadanie. Nie usuwam go, bo znając mnie będę miała chęć do niego powrócić. To po prostu "mały" kryzys. Czy popadłam w depresję? Nie wiem, może. Mam napisane dużo rozdziałów z dalekiej przyszłości bohaterów. Nie chcę ich porzucić, wręcz wyrzucić w kąt. Chcę by żyli dalej, ale jeszcze nie teraz. Ktoś, kto w ogóle czyta to opowiadanie (bardzo mi miło), musi się niestety na chwilę obecną zadowolić rozdziałami które już tutaj są. Może wrócę na jakieś Święta. Taki prezent xD zobaczymy... bye! Do napisania!

P.S. Póki co mogę zaprosić na bloga, który będzie funkcjonował, bloga mojego i mojej przyjaciółki, o zespole 30 Seconds To Mars (http://thirtysecondstomars-by-mary-and-alice.blogspot.com). Wiadomości, ciekawostki, głównie od roku 2002, choć starsze w odpowiedniej zakładce też się znajdują. Miło powspominać, bo jak wiadomo zespół ma teraz przerwę (oby nie długą, chcemy nowości, plotek a przede wszystkim nowej płyty) :)

piątek, 22 lipca 2011

Rozdział 7: Być, czy nie być

Gabrielle leżąc bezczynnie na szpitalnym łóżku pomimo polepszającego się stanu zdrowia czuła się coraz gorzej. Nie miała nikogo, do kogo mogłaby się zwrócić, porozmawiać. Znowu została sama. Choć w szpitalach na ogół jest dużo ludzi, ona nie miała nikogo. Wolałaby zaszyć się w jakiejś ciemnej norze i być zwykłą szarą myszką. Nie chciała, by przychodziły do niej pielęgniarki ani lekarze. Ich obecność przyprawiała ją o poczucie nie bezpieczeństwa a strachu. Bała się dziwacznych sprzętów, które oni wnosili. Często widziała popłoch na korytarzu i przywożonych rannych. Nienawidziła widoku cudzej krwi. Zazwyczaj wtedy było jej niedobrze i chciało się wymiotować. To wszystko, co ją teraz otaczało sprawiało, że coraz bardziej zaczynała wierzyć w to, że życie nie ma najmniejszego sensu. Po jednej z porannych wizyt lekarzy zaczęła intensywnie rozmyślać:
Co ja mam z życia? Nikt mnie nigdy nie chciał, zawsze byłam popychana. Nigdy nikt mnie nie przytulił. Dzieci w szkole się ze mnie śmiały. Na szkolnych przedstawieniach nigdy nie było nikogo z mojej rodziny. Tak jakby o mnie zapomniano. Byłam odludkiem. A teraz? Leżę na jednym ze szpitalnych łóżek, bo ktoś musiał mnie uratować? Jaki to wszystko ma cel, jaki sens? Po co mi życie, nad którym chce się tylko siąść i płakać. Jestem beznadziejna. Nic w życiu nie osiągnęłam i pewnie do niczego nigdy nie dojdę. Jestem wyrzutkiem społeczeństwa. Nie potrafię zrozumieć innych i inni nie potrafią mnie zrozumieć. Co za ironia losu, chcę kochać i być kochaną, ale nie mogę. Zaraz, zaraz.. Tomo chyba zostawił w kieszeni mojej kurtki sporą działkę heroiny. A gdyby ją wziąć i raz na zawsze zniknąć? Przynajmniej nie byłabym ciężarem, nikt nie musiałby się mną opiekować. Wszyscy mieliby święty spokój. Ja w krainie Morfeusza zabrana przez Anioła Śmierci do Krainy Tysiąca Róż, a ludzie nie oglądaliby kogoś takiego jak ja. Bo pewnie widząc mnie czują obrzydzenie, uważają mnie za gorszą.
Rzeczywiście Tomo chcąc znaleźć jakiś dowód tożsamości dziewczyny znalazł narkotyki. Zostawił je w wierze, że Gabrielle przemyśli swoje postępowanie i nigdy ich nie weźmie. Jednak teraz dziewczyna była zbyt samotna i zbyt wiele myślała. Myśli kłębiły się w jej głowie tworząc coraz większy wulkan emocji. Ona sama nie wiedziała kiedy ten wulkan wybuchnie.
Miała jeszcze na ciele masę bandaży i opatrunków, jeszcze bolał ją każdy skrawek ciała. Jednak powolnymi ruchami zaczęła wstawać z łóżka. Chwyciła się z całych sił barierek. W końcu po nie małym wysiłku przyjęła pozycję siedzącą.
- Jeszcze parę kroków, Gabrielle – mówiła sama do siebie.
Zacisnęła mocno zęby i zaczęła wstawać z łóżka. Jej nogi były jak z waty. Uginały się pod ciężarem całego ciała. Gabrielle była bardzo chuda, a w dodatku osłabiona. Każdy ruch wywoływał u niej wielki ból. Jednak wykonała te parę kroków, wzięła do ręki zapakowany biały proszek i skierowała się ponownie do łóżka. Gdy już się położyła, poczuła na czole krople potu, a oddech zdawał się zanikać. Bardzo ciężko było jej oddychać. Już postanowiła. Chciała ze sobą skończyć. Nie być już dla nikogo ciężarem. Nie miała po co żyć. Nawet pisklę, przez które choć na moment czuła potrzebę oddychania, wstawania co rano i życia w ogóle, było bezpieczne z kimś innym. Nawet ono już jej nie potrzebowało. Teraz już wiedziała, co chce zrobić. Chciała przejść na drugą stronę i znów móc zobaczyć swoją matkę. Tak często o niej myślała, tak często przypominała sobie jej wygląd, że zaczęła ją za bardzo idealizować i na dzień dzisiejszy nie wiedziała już jak ona wyglądała. Jej ojczym gdzieś schował jej parę zdjęć zrobionych tuż przed śmiercią i nawet nie miała jej fotografii. Pozostała jedynie pamięć, a ona potrafi płatać figle i być zawodna. Mimo wszystko zachowała matkę głęboko w sercu. Zawsze dla niej było tam miejsce. To ona nauczyła ją uśmiechu, dobroci, miłości do drugiego człowieka i wszystkich stworzeń ją otaczających. Dobroć i miłość została do dnia dzisiejszego, jednak Gabrielle nie miała komu jej okazać. A uśmiech? Od wielu lat się nie pojawił na jej twarzy. Jak na osobę dwudziestoparoletnią, była bardzo smutna. Nie miała przyjaciół ani żadnej chwili radości.
Narkotyk, który miała zdobyła od dealera, który mieszkał w tej samej kamienicy, tylko piętro wyżej. Jude wiecznie chodził naszprycowany. Nie zależało mu na tym, czy sprzedawał narkotyki dzieciom, czy dziadkom. Dla niego liczył się tylko zysk, a nie to kto i ile bierze. Był bratem dość dużej szychy w Los Angeles. Zaszył się w takiej dzielnicy, bo tutaj najlepiej schodził towar. A i policja często nie zaglądała do takich miejsc. Funkcjonariusze brzydzili się oglądania ćpunów, dotykania ich, woleli siedzieć za biurkiem i wypełniać jakieś beznadziejne statystyki.

Gabrielle pierwszy raz widziała, jak sąsiad sprzedaje działkę, gdy miała szesnaście lat. Zaciekawiło ją jak ten biały proszek działa. Zaczęła zarabiać jako dziewczyna od trawników, sprzątania i wyprowadzania psów. Była tak mizernej budowy, że babcie u których pracowała myślały, że ma zaledwie dziesięć lat. Wykonywała swoją pracę pilnie, a za pierwsze zarobione pieniądze postanowiła kupić odrobinę białego proszku. Jeszcze wtedy nie wiedziała, że potrafi on zabijać od środka.

Podeszła do siedzącego na schodach, jak co dzień chłopaka i zaczęła mu się bacznie przyglądać. Obserwując go z daleka nie widziała, jak bardzo ma zniszczoną twarz. Sine worki pod oczami, zmarszczki. A przecież nie był od niej dużo starszy. Może zaledwie pięć lat, może trochę więcej. Całe życie chłopaka opierało się na handlu wszelkiego rodzaju używkami. Miał wszystko, od jakiegoś szajsu, zrobionego z podróbek, który szybko uzależnia, szybko daje kopa, ale również szybko zabija, po czystą heroinę, marihuanę, kokainę, a także tabletki. Mógł też z łatwością załatwić nielegalne trunki, takie jak na przykład absynt. Chłopak miał wszystko, oprócz niewielu lat życia, jakie mu jeszcze pozostały. 

Gabrielle stanęła tego dnia tuż przed nim i czekała, jak on zareaguje. Jude wpatrywał się w podłogę bez mrugnięcia. Gdyby nie fakt, że z jego nozdrza się ruszały, można byłoby pomyśleć, że umarł w pozycji siedzącej. Po dłuższej chwili dziewczyna usłyszała:
- Czego chcesz? - Ton głosu chłopaka nie był przyjazny. Gabrielle czuła w nim rezygnację z życia. Ogromną obojętność. Jeszcze wtedy nie wiedziała, że można być kimś takim.
- Chciałabym kupić jakiś narkotyk, podobno tym się...
- Masz forsę? - Przerwał jej w środku zdania.
- Tak, mam.
- Co chcesz kupić?
- Coś dobrego. - Gabrielle zauważyła, że z chłopakiem należy rozmawiać krótko i na temat. Zdania składające się z paru tylko wyrazów były najlepsze.
- Chodź do mnie. - Wstał i ruszył w kierunku swojego mieszkania.
Nie było ono zamknięte. Z łatwością można by się do niego włamać i wykraść większość tego świństwa. Nikt jednak by tego nie zrobił, bo Jude cieszył się ogromnym szacunkiem w całej okolicy. A poza tym, z łatwością znalazłby się życzliwy, który powiedziałby jego bratu, kto przyczynił się do kradzieży. Na drugi dzień policja znalazłaby zmasakrowane ciała w sposób charakterystyczny tylko dla mafii. 
- Nie pamiętam żebyś wcześniej coś ode mnie brała. - Oznajmił.
- Bo nie brałam.
- Pierwszy raz, tak? Dobra, to jak na pierwszą twoją działkę dam ci to.
- Co to jest?
- Dobry narkotyk, koka. Musisz usypać ścieżkę i wciągnąć. Najlepiej przez zwinięty banknot. Wtedy nie uwalasz sobie całego nosa. Może nie kichniesz. A towar znajdzie się bezpośrednio w twoim nosie. Bierzesz?
- Biorę.
Tak Gabrielle kupiła swoją pierwszą działkę. Gdy opuszczała mieszkanie sąsiada, krzyknął jeszcze do niej żeby sobie podzieliła tą porcję na parę mniejszych, bo z początku nie trzeba dużo brać, a i tak jest się nieźle nawalonym. Poszła za radą chłopaka i gdy ojczym był w pracy rozdzieliła kokainę na mniejsze porcje. Jedną wciągnęła i wyszła na miasto. Widziała je teraz w nowym świetle. Mieniło się masą kolorów. Na niebie fruwały złote od słońca ptaki, a każdy budynek miał inny kolor, kolor tęczy. Wszystko wyglądało jak w bajce. A ona w tej bajce jest małą księżniczką, która przemierza znajome dotąd ulice i odkrywa je na nowo. Pomimo dnia na niebie widziała gwiazdy, a słońce miało szeroki uśmiech. Doszła w końcu do parku, w którym uwielbiała biegać i przed wejściem na bramie ujrzała zdjęcie matki, które mówiło do niej słodkim głosem: "Kocham cię moja mała Gabi, kocham. Pamiętaj, że jesteś moją córką". Jednak, gdy podeszła bliżej zdjęcie zniknęło. A ona stała ze łzami w oczkach, wyszeptała: "Jestem inna niż byłam. Najlepsza cząstka mnie umarła razem z tobą".
Gabrielle już nie patrzyła na migoczący wokół niej świat. Weszła do parku w wielkiej zadumie i smutku. Położyła się na ławce i zasnęła. Była zbyt mocno zmęczona zgromadzonymi właśnie w jej głowie myślami. Nie wiedziała ile można zobaczyć dzięki takiemu magicznemu proszkowi. Dla jednych to wybawienie, dla innych przekleństwo. Gabrielle nie wiedziała jeszcze do której kategorii będzie należała. 

Obudziła się po paru godzinach. Choć w Los Angeles był środek lata, noce były chłodne. Właśnie jeden z takich chłodnych powiewów sprawił, że otworzyła oczy. Dookoła panowała ciemność. Serce zaczęło walić jej jak oszalałe, a w ustach czuła obrzydliwą gorycz. Wstała z ławki, zrobiła parę kroków i zwymiotowała do pobliskiego kosza. W głowie jej się kręciło. Domyślała się, że pewnie jest to efekt uboczny kokainy. Zapięła ciemną bluzę, którą miała na sobie i ruszyła w kierunku mieszkania. Nie uśmiechało jej się zostawać w parku, gdzie grasował porywacz i handlarz organami. Tak młoda, jak ona dziewczyna, miała wszystkie narządy zdrowe. Nie został by po niej najmniejszy ślad. Ale wtedy jeszcze nie chciała umrzeć.
Kiedyś jeszcze miała marzenia, za którymi chciała podążać mimo wszystko. Jednak po paru latach myśli o wyidealizowanym świecie, w którym mogłaby żyć, pękły jak bańka mydlana. Nie miała żadnych wzorów w ludziach, którzy ją otaczali, dlatego nie mogła być inna. Najbliższy był dla niej ojczym, z którym zamieszkała po śmierci matki, ale popadł w alkoholizm i nazywał ją "szmatą", była dla niego największym złem świata. Próbowała go choć polubić, ale on na to nie pozwolił. W świecie, w którym nie ma miłości nie można być szczęśliwym. 

Tak więc ona - nieudana istota, którą powinno nazywać się człowiekiem leżała teraz w szpitalu. Ktoś chciał zakończyć koszmar, jaki był jej życiem, a ktoś inny ją uratował. Przeklinała w myślach Tomo, że jej pomógł. Uważała, że powinien ją zostawić, aż dokonałoby się jej samozniszczenie. Stało się jednak inaczej. Dostała od losu drugą szansę, której nie chce wykorzystać. Nie ma już siły podejmować kolejnej walki z wiatrakami. Wie, że będzie dalej staczała się na dno.
Gabrielle spojrzała w lewą dłoń. Magiczny biały proszek już na nią czekał. Jeszcze nigdy nie wzięła całej działki. Zawsze dzieliła ją na parę mniejszych. Teraz jeżeli weźmie wszystko i pomiesza ze środkami przeciwbólowymi ze swojej szpitalnej szuflady i z tymi podawanymi w kroplówkach, może już się nie obudzić. Taka śmierć byłaby najprostsza. Kto nie chce umrzeć we śnie? Nic się wtedy nie czuje, o niczym nie myśli. Nie ma tej chwili, o której mówią w filmach, że w chwili śmierci przelatuje całe życie.
Spojrzała na zegar na ścianie. Wskazywał godzinę 11:05. Postanowiła, że popełni samobójstwo w samo południe. Wtedy też przychodziła pielęgniarka z lekarstwami. Dla Gabrielle wszystko układało się według planu. Skoro nie mogła być szczęśliwa, to po co miałaby żyć.
Tomo wraz z Kevinem znieśli wszystkie bagaże do tour-busa. Gitarzysta wymeldował zespół z hotelu. Kierowca postanowił jeszcze zjeść obiad w niedalekiej restauracji. Tomo widząc, że Shannona z Jaredem jeszcze nie ma, a już i tak byli odrobinę spóźnieni, postanowił odwiedzić Gabrielle przed wyjazdem. Szybko złapał taksówkę i równie szybko znalazł się na miejscu. Do szpitala wszedł sam, bez małego skrzydlatego przyjaciela dziewczyny. Uśmiechnął się w duchu do siebie, że jeszcze zobaczy tą tajemniczą dziewczynę, ale wchodząc do pokoju, który był dla niej przydzielony zastał tylko puste łóżko, któremu jedna z sióstr salowych zmieniała pościel na czystą.

_________________________
Niby zawsze rozdziały dodaję w weekend, no ale mamy piątek i już godzina bliska 22., więc niech będzie dzisiaj. Powiedzmy, że miałam małe natchnienie xD

4 komentarze:

  1. Wow. Dobrze że Tomo wpadł na taki świetny pomyśł. Przepraszam że tak późno, ale dopiero dzisiaj do Polski wróciłam. Czekam na NN :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć, nominuję Twojego bloga do One lovely blog award. Musisz napisać 7 rzeczy o sobie i nominować 16 inny blogów i poinformować o tym blogerów :)

    OdpowiedzUsuń