Blog zawieszony do odwołania

Sprawy, jakie wkradły się w moje (i tak już beznadziejne) życie, totalnie zabrały mi resztki czasu, na to opowiadanie. Nie usuwam go, bo znając mnie będę miała chęć do niego powrócić. To po prostu "mały" kryzys. Czy popadłam w depresję? Nie wiem, może. Mam napisane dużo rozdziałów z dalekiej przyszłości bohaterów. Nie chcę ich porzucić, wręcz wyrzucić w kąt. Chcę by żyli dalej, ale jeszcze nie teraz. Ktoś, kto w ogóle czyta to opowiadanie (bardzo mi miło), musi się niestety na chwilę obecną zadowolić rozdziałami które już tutaj są. Może wrócę na jakieś Święta. Taki prezent xD zobaczymy... bye! Do napisania!

P.S. Póki co mogę zaprosić na bloga, który będzie funkcjonował, bloga mojego i mojej przyjaciółki, o zespole 30 Seconds To Mars (http://thirtysecondstomars-by-mary-and-alice.blogspot.com). Wiadomości, ciekawostki, głównie od roku 2002, choć starsze w odpowiedniej zakładce też się znajdują. Miło powspominać, bo jak wiadomo zespół ma teraz przerwę (oby nie długą, chcemy nowości, plotek a przede wszystkim nowej płyty) :)

sobota, 27 sierpnia 2011

Rozdział 11: Przebudzenie

Gabrielle była już w śpiączce trzy tygodnie. Zespół koncertował, odwiedzał wiele miast, a ona leżała cały czas w jednej pozycji. Była podłączona do wielu urządzeń, badających jej stan. Wszystko się ustabilizowało. Brakowało tylko by otworzyła oczy. Doktor Norton regularnie do niej zaglądał. Miał w zwyczaju opowiadania jej o swoich życiowych rozterkach, przeżyciach. Głęboko wierzył, że pacjent czuje obecność drugiej osoby i słyszy głosy, które się do niego mówi. Nie miał pewności, czy Gabrielle będzie pamiętała cokolwiek z tego, co jej powiedział, ale wolał spróbować. Tak oto widząc liczne blizny na jej ciele, opowiadał o swoich. Nawet o tych z dzieciństwa. Historia praktycznie niewidocznej milimetrowej blizny na jego czole najbardziej mu się podobała, gdyż można było ją dostrzec albo mając doskonały wzrok, albo będąc z Nortonem w bardzo małej odległości, dosłownie twarzą w twarz. Blizna po operacji wyrostka już nie była taka ciekawa, albo blizna po ugryzieniu psa na prawej nodze.

Gabrielle spała podczas, gdy jej mały przyjaciel, gołąb był pod opieką mężczyzny o dobrym sercu, Tomo Milicevica.
Opiekował się nim jak tylko mógł. Karmił, oswajał, sprzątał po pupilku. Ten obrósł w piórka, zaczął nawet cicho gruchać. Nauczył się nie brudzić, gdy był poza swoim kartonikiem. Pewnego dnia gitarzysta musiał zostawić go na cały dzień, bo chciał zobaczyć się ze swoją narzeczoną. Przywiązał się do niego i nigdy by nie pomyślał, że te stworzenia mogą być takie inteligentne. Biały gołąbek został pod opieką Shannona, który najzwyczajniej w świecie o nim zapomniał. Wyszedł z chłopakami do wychwalanej przez nich knajpki. Jared jak zwykle zwiedzał miasto sam. Wziął mały aparat do kieszeni i wyszedł. Po godzinie przypomniał sobie, że lustrzanka będzie chyba lepszym aparatem, do uwiecznienia tego, co zobaczył. Kochał robić zdjęcia. Miał podejście Marylin Monroe, która uważała, że zdjęcia zatrzymują małe chwile w życiu, dlatego też są takie cudowne. Pozwalają odkryć po wielu latach czyjś blask, choć nadal są takie same. Marylin Monroe uważała też, że gwiazdy filmowe są jak gwiazdy na niebie - choć już dawno zgasły, ciągle dociera do nas ich blask. Jared nigdy nie uważał się za gwiazdę, ale z tym się zgadzał w zupełności.

Wrócił więc do autobusu i gdy tylko wszedł do środka usłyszał rozpaczliwe wołanie gołębia, którego wszyscy zostawili.
-No już, już! Nie drzyj ryja! - Jared wstał lewą nogą. Nigdy nie skrzywdziłby żadnego stworzenia. Nie po to był wegetarianinem. Ale jakoś nie miał ochoty zajmowania się tym ptakiem. Zawsze robił to Tomo, a on miał spokój. Teraz musiał coś zrobić. Chwycił go na ręce i zaczął do niego mówić, jak do małego dziecka. - Lubisz ludzi, co nie? Chyba zgłupiałem. - Skarcił sam siebie. - Gadam z gołębiem. A ty w ogóle mnie rozumiesz? Masz jakieś imię? Tomo nigdy nie zwracał się do ciebie po imieniu. Może ja ci jakieś wymyślę? - Ptak zaczął lekko dziobać go po ręce. - Waleczny jesteś. Może nazwę cię Juliusz. Będziesz tym Juliuszem od Cezara. Dałbym ci właśnie na imię Cezar, ale bardziej pasuje ono do psa. A więc będziesz Juliusz. Załatwię ci obrączkę na te chude nóżki z imieniem. Miałem psa Judasza, teraz mam Lucyfera, a ty będziesz Juliuszem. Ciekawy jestem skąd Tomo cię wytrzasnął. Nigdy mi tego nie powiedział. I jak tak się przyjrzę z bliska, to masz coś w sobie. Można powiedzieć, że nawet nie brzydki jesteś. Chyba ze zdjęć nic nie wyjdzie - głośno westchnął - bo jak cię zostawię, znowu dasz koncert dramatyzmu. No dobra, gdzie Tomo trzyma dla ciebie jedzenie, poszukamy. - Jared wstał z kanapy i udał się do części przeznaczonej w tour-busie dla Tomo. 
Zaczął się rozglądać, aż spostrzegł plastikowe pudełko z karmą. Wysypał odrobinę na rękę i podstawił pod dziób ptaka. Ten spojrzał na niego mądrym wzrokiem.
- No jedz, nie będę trzymał ręki w takiej pozycji wiecznie. - Gołąb jakby właśnie czekał na pozwolenie. Zaczął pałaszować ze smakiem wszystkie ziarna. Gdy zjadł wszystko, zeskoczył z ręki na której siedział i ułożył się wygodnie na kolanach wokalisty. Zatrzepotał skrzydłami w geście zadowolenia. Czekał na reakcję Jareda. - Mądra z ciebie bestia! OK, siedź sobie, a ja poczytam gazetę, książkę, albo zacznę odpisywać przez Blackberry. Mam trochę wiadomości, jak teraz tego nie zrobię, to później już wcale.

Gabrielle miała przed sobą zieloną łąkę i kwiaty, których wcześniej nie widziała na oczy. Wyciągnęła rękę żeby dotknąć jednego z nich. Jednak za każdym razem, gdy już była o parę centymetrów od rośliny, ta znikała pozostawiając po sobie kolorowe bąbelki powietrza, unoszące się ku górze. W oddali widziała wodospad, czuła jego świeżość. Woda z niego spływała do przejrzystej rzeki, w której pływały złote rybki. W oddali widziała drapieżne zwierzęta spacerujące spokojnie obok zwierząt roślinożernych. Ich młode bawiły się beztrosko razem. Niebo było nieskazitelnie błękitne, nie skalane żadną nieproszoną chmurką. Blask słońca był przyjemny dla oczu, nie raził. Gabrielle stąpała boso po ciepłej ziemi. Miała na sobie tylko szpitalny fartuszek, w który była ubrana tuż przed wzięciem narkotyku. Spojrzała na swoje ręce, nie miały żadnej blizny. Wszystkie one zniknęły, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zarówno ta po oparzeniu, gdy była małą dziewczynką, ta od pasa i pięści jej oczyma, zarówno te po igłach, wszystkie. Podeszła bliżej płynącej wody, by zobaczyć swoje odbicie. To co zobaczyła, bardzo ją zaskoczyło. W wodnym odbiciu nie widziała siebie, a swoją matkę. 
- Mama... - powiedziała cicho, jakby czegoś się bojąc.
Odbicie odpowiedziało:
- Nie. To ty. Ja żyję w tobie.
Nagle niebo pociemniało, kwiaty zaczęły więdnąć w błyskawicznym tempie, woda zamieniła się w krew, złote rybki zaczęły natychmiast umierać, inne zwierzęta uciekały w popłochu, ptaki spadały nieżywe na ziemię. Gabrielle zaczęła cofać się w tył z przerażenia. W końcu na niebie ponownie ujrzała matkę, jej postać zanikała.
- Mamo, nie zostawiaj mnie, nie odchodź. Chcę być z tobą, bo jesteś i zawsze będziesz częścią mnie, mojego życia. Pamiętam każdą chwilę, gdy byłaś blisko.
- Ja żyję w tobie. - Postać powtórzyła. - Ale mnie zabijasz. Zabijasz siebie, a więc zabijasz i mnie. To co teraz widzisz to świat narkotyków, pełen trucizny, śmierci i nienawiści. Taki właśnie będzie, gdy nie przestaniesz. Ja cię widzę i zawsze będę przy tobie. - Postać matki zaczęła zanikać, a z nią wszystko co teraz otaczało Gabrielle. Dziewczyna tylko krzyknęła za nią głośne: „Zaczekaj!” - ale nie dostała odpowiedzi. Otaczała ją teraz jedna wielka pustka. Czerń panująca dookoła przerażała. Stąpała lecz nie wiedziała po czym. Zaczęła spadać coraz szybciej i szybciej. Nagle znajdowała się w szpitalu. Obudziła się ze śpiączki. 

Przypięta była pasami do łóżka. Badała wzrokiem każdy fragment pomieszczenia, w którym się teraz znajdowała. Miała przyspieszony puls i zapach kwiatów w nozdrzach. Zupełnie jakby to, co przed chwilą widziała naprawdę się zdarzyło. Spojrzała na swoje ręce, znowu miała na nich blizny. Wróciła do realnego świata, z którego tak bardzo chciała zniknąć, raz na zawsze.
Po dłuższej chwili samotności, do pomieszczenia wszedł doktor Norton:
- Oczom nie wierzę! - Zawołał już od progu. - Moja ulubiona pacjentka odzyskała przytomność. - Gabrielle pierwszy raz go zobaczyła, choć głos wydawał się jej znajomy, jednak sama postać nieco ją dziwiła. Norton był bardzo spostrzegawczy, od razu to zauważył. - A przepraszam! Nazywam się doktor Norton. Przyjąłem cię z urazówki, po tym jak zachciało ci się odlecieć. Jak się czujesz? Nie chce ci się wymiotować albo nie kręci ci się w głowie?
- Nie, dziękuję. Wszystko jest OK. 
- Jesteś tego pewna? – Zapytał.
- Tak. Chyba tak.
- Nie chcesz znowu spróbować znaleźć się po tamtej stronie?
- Nie. Już nie chcę.
- W takim razie jestem z ciebie dumny. Zrobimy parę badań i będziesz mogła za dwa, może trzy dni wyjść.
- Mam pytanie.
- Słucham.
- Przychodził pan tutaj wcześniej?
- Tak. Praktycznie codziennie. Twój przyjaciel Tomo poprosił mnie żebym się tobą zajął. Prosił również żebym nie zawiadamiał policji.
- Stąd pana głos wydaje mi się znajomy.
- Być może. – Uśmiechnął się lekko.
- Dziękuję.
- Masz od losu kolejną szansę. Nie popsuj tego.
- A muszę być przypięta do łóżka tymi pasami?
- Nie. Zaraz poproszę pielęgniarkę żeby ci to zdjęła. Zostaniesz przewieziona gdzie indziej. Ja uciekam do innych pacjentów. A! I jeszcze jedno. Nie mów do mnie per ‘pan’. Jestem Norton, po prostu Norton. – Jego postać zniknęła za drzwiami. To, co powiedział o tym, że Gabrielle dostała drugą szansę, była słuszną racją. Jej życie nie musiało być tak beznadziejne, jak do tej pory. Mogła je zmienić, wszystko było w jej rękach.

Tomo z Shannonem i pozostałymi członkami ekipy wrócili z miasta. Weszli do autobusu nieźle hałasując. Nie spodziewali się tego, co zobaczyli. Jared skulony w kłębek spał na kanapie. Obok niego siedziało skrzydlate stworzenie i urywało mu guziki od niebieskiego sweterka w kratę. Shannon nie mógł się powstrzymać i chwycił do ręki aparat. Wyłączył flesz i po chwili był dumny ze zrobionego zdjęcia. Powiedział chłopakom żeby nie mówili młodszemu bratu o tajemniczej fotografii. Postanowił, że kiedyś mu je osobiście pokaże. Gdy nadaży się odpowiednia okazja.


___________________
I tak oto wybudziłam Emily. Rozdział odrobinę krótszy niż zawsze, ale chyba pierwszy raz w pewien sposób mi się podoba. Oczywiście nie całość (tak wiem, narzekam), ale pewna część, więc jest dobrze :D

Następny w weekend



----------------------------
EDIT: Jeśli ktoś czyta notkę w późniejszym terminie, niż w październiku 2011, a w komentarzach pojawia się imię "Emily" proszę nie wytrzeszczać oczu. Nastąpiła zmiana imienia głównej bohaterki na Gabrielle. Emily pojawiała się na innych blogach i nie chcę, by brano to jako niewymyślone przez autorkę, jako ściągnięty detal tudzież plagiat.

środa, 24 sierpnia 2011

Rozdział 10: Wizyta w Colorado City

- Zajebiście! – Wykrzyknął oburzony Shannon. - Spóźnimy się, nie dojedziemy na czas.
- Shannon, chłopcze – Kevin starał się go uspokoić. – Jak nie będziesz tak marudził, to może bardziej skupię się na drodze i dojedziemy minimalnie wcześniej. Szybko się rozstawicie i zaczniecie grać.
- My szybko? Ha ha dobry żart. Przecież pan wie ile mamy sprzętu w tych dwóch czerwonych ciężarówkach, które jadą za nami.
- Tak, wiem, więc zmykaj z mojego miejsca dowodzenia. – Kevin zawsze nazywał cały autobus Wielkim Pielgrzymem, a miejsce za kółkiem było przeznaczone tylko i wyłącznie dla niego. Jego prawdziwe miejsce dowodzenia.
Jazda z samego Los Angeles poszła sprawnie. Zespół nie natrafił na większe korki i utrudnienia. Jednak tuż przy wjeździe do Las Vegas, przez które trzeba było przejechać w drodze do Colorado City, zdarzył się karambol. Zderzyło się ponad trzydzieści aut.
- To jesteśmy udupieni. – Shannon wychodził z siebie. Z natury był okropnym perfekcjonistą. Wszystko musiał mieć zapięte na ostatni guzik. Jednak nikt nie mógł przewidzieć zablokowanej drogi.
- Musimy stać i czekać. Popatrz co jest za nami. – Kevin wskazał ręką. – Nie ruszymy się. Tyle co stanęliśmy, a za nami nagromadziło się mnóstwo samochodów. Przykro mi, na to nic wam nie poradzę.
- Wiem, Kevin, wiem. – Shannon udał się do Tomo, który ciągle rozmyślał. O wizycie u Jareda nie było mowy. Oboje nie ochłonęli jeszcze po burzliwej rozmowie.
- Stoimy. – Oznajmił wchodząc do małego pomieszczenia, które było sypialnią gitarzysty.
- Wiem, zauważyłem. Kurde dopiero co zaczęliśmy trasę, a tyle się dzieje, tyle się sypie.
- Racja. Wiesz, brakuje mi Emmy.
- Mnie też. Zarządza koncertami elektronicznie, ale nie wszystko się tak da. Dobrze, że nie odeszła na zawsze.
- No a jak tam nasz humorzasty królewicz?
- Nie wiem. Siedzi u siebie. – Shannon najwyraźniej nie chciał o nim rozmawiać. Krótka wymuszona odpowiedź musiała Tomo wystarczyć.
Korek o dziwo ruszył po godzinie do przodu. Nie było co narzekać, bo wszyscy wiedzieli, że i tak to nic nie da, tylko jeszcze pogorszy sprawę, a godzina jak na taki karambol to dość szybko.

Jared próbował uciąć sobie małą drzemkę, ale niestety mu to nie wyszło. Nie mógł spać. Zaczął cierpieć na chroniczną bezsenność. W dzień chodził zaspany. Powieki mu się zamykały chociaż i tak nie mógł zasnąć. Przestał się uśmiechać do zdjęć, bo po prostu nie miał na to siły. Cały szum jaki panował wokół jego zespołu go przytłaczał. Wieczna trasa równała się wiecznemu zmęczeniu. Miał świadomość blasku fleszy i krzyków już jak wybierał się na studia, już jak dostał swoją pierwszą rolę. Po tylu latach jednak przestał sobie z tym radzić. Nikł w oczach i od wielu lat nie wiedział co robić. Podążał po prostu drogą, którą obrał, nic więcej. Zagadał do pozostałych chłopaków, dopiero gdy zbliżali się na miejsce.
- Zrobił ktoś setlistę?
- Pisałem w hotelu na skrawku papieru, ale chyba się zgubił. – Oznajmił Tomo. Kłamał, ale wiedział, że skoro Jared otworzył usta to trzeba mu pozwolić się jakoś rozgadać. Shannon ani śmiał zwrócić się do młodszego brata.
- Genialnie.
- Napiszę nową.
- Nie spoko. Prawie zawsze ja to robię, to zaraz coś na szybko się napisze. Ile mamy opóźnienia?
- Dwie godziny. Fani pewnie się wściekną.
- A jest chociaż jakiś dobry suport?
- Holly Dolly***. Jakaś podwórkowa kapela.
- No to mamy przesrane.
- Już od dawna to powtarzałem. – Przemówił w końcu Shannon.
- W nagrodę dla wytrwałych pogramy dłużej, a potem wyjdzie się do tych piszczących nastolatek i będzie z bani. - Jared i jego genialne pomysły.
- Tak będzie trzeba zrobić. A swoją drogą wkurzają mnie takie małolaty. Gdy wracam do Vicki pragnę tylko ciszy i spokoju. Jesteśmy tylko ludźmi, a one robią z nas nie wiem co, jakieś bożyszcze, bogów, nieśmiertelnych.
Między muzykami nastała niezręczna cisza. Wszyscy wiedzieli, że Tomo ma rację. Nagle zauważyli, że autobus zatrzymał się. Po chwili przyszedł do nich Kelvin:
- Co tak siedzicie? Jesteśmy na miejscu. Pospieszcie się. Zwijajcie manele i lećcie się rozstawić. Może jeszcze ktoś został, dla kogo będziecie mogli zagrać.
- Dzięki Stary za pocieszenie. – Shannon poklepał kierowcę po ramieniu i w błyskawicznym tempie zaczęło się rozpakowywanie sprzętu. Opóźnienie mieli największe w swojej karierze, ale zagrali jakby podwójne show, bo dwa razy dłuższe. Prawdziwi fani potrafią wszystko wybaczyć. Niektórzy poszli faktycznie do domów, ale większość została. Kapela grała nawet stare kawałki z pierwszej płyty i po spóźnieniu nie było śladu. Nawet nikt nie zauważył, że między zespołem są jakieś zgrzyty. „Kings and Queens” na koniec, ludzie na scenie, pakowanie i ponowna trasa. Nawet nie było szansy by pozwiedzać Colorado City.

Życie na walizkach jest błyskawiczne. Z jednego miasta do drugiego. Najpierw trasa po Ameryce, potem Europa i pozostałe kontynenty. Najlepsze w graniu koncertów było wtedy, gdy mieli chwile dla siebie, by pozwiedzać odwiedzane miasto, zobaczyć coś, czego wcześniej nie było im dane. Nacieszyć oko i nakarmić duszę. Miło wspominają wizytę w Afryce oraz tajemnicze Chiny, które dały im możliwość nakręcenia jednego z najdroższych teledysków w historii – "From Yesterday".

Po koncercie wszyscy byli zmęczeni. W końcu przebyli długą podróż i jeszcze musieli się wysilić na koncert. Shannon zadbał o pokoje w hotelu. Dla niego nie ważne było jaki hotel wynajmuje, najważniejsze żeby miał łóżko. Z Tomo było podobnie, ale Jared od jakiegoś czasu zachowywał się okropnie, dlatego hotel musiał być dość dobry, a pokój wokalisty z wszystkimi możliwymi wygodami. To było dość dziwne ponieważ w domu, w Los Angeles nie miał wielu wygód. Wszystko prosto zbudowane, mało mebli, mało wszystkiego, również przepychu. Ściany pomalowane sterylną bielą, która wskazywała, że Jared jest w domu niezwykle pedantyczny, ale również dobijała samym swoim kolorem. Była bez wyrazu, nijaka.

Autobus zatrzymał się na parkingu należącego do czterogwiazdkowego hotelu Hampton Inn & Suites Big Spring.
- Zarezerwowałem przez telefon pokoje. Możecie wziąć bagaże, a ja pójdę odebrać klucze. Spotkamy się w holu. – Oznajmił Shannon opuszczając autobus.
Po odejściu Emmy takimi rzeczami on musiał się zajmować. Nie było to dla niego łatwe, bo był zmęczony po każdym koncercie. Musiał machać swoimi pałeczkami z całych sił, a potem jeszcze martwić się, gdzie będzie spała cała ekipa. Było mu podwójnie ciężko, ponieważ Emma nie była tylko osobą od załatwiania spraw, była również jego dobrą przyjaciółką, która nigdy go nie zawiodła i zawsze pomogła w potrzebie, często kosztem swoich spraw. Chciał jak najszybciej zwrócić cały dług do wytwórni i móc zrobić sobie w końcu dłuższą chwilę odpoczynku.

Automatyczne drzwi hotelu rozsunęły się bezszelestnie. Przy wejściu stały dwie duże kamienne donice z egzotycznymi roślinami o niezwykle intensywnym zielonym kolorze. Czerwony dywan prowadził wprost do recepcji. Reszta podłogi była pokryta lśniącymi płytkami, choć były bardzo ciemne, niemalże czarne, można było w nich zobaczyć własne odbicie. Ściany przyozdabiały kopie obrazów słynnych malarzy, takich jak Picasso, Rembrandt, Vincent Van Gogh, Claude Monet czy Leonardo da Vinci. Chociaż hotel miał bardzo dużo lamp, światło z nich się wydobywające nie oślepiało. Było specjalnie przyciemniane, co sprawiało wrażenie zarówno dobrego gustu, jak i pewnego rodzaju mroczności. Shannon wiedział, że takie wnętrze raczej spodoba się jego bratu. Przynajmniej o to nie będzie miał pretensji – pomyślał. Doszedł w końcu do wielkiego czarnego biurka, za którym siedziała recepcjonistka. Drobna blondynka o piwnych oczach i sympatycznie wyglądającej twarzy.
- Witam, ja mam rezerwację na nazwisko Shannon Leto.
- Tak, pamiętam pański telefon. Już sprawdzam w komputerze numery pokoi. O są! Proszę to pańskie klucze. Życzę miłego pobytu. – Uśmiechnęła się uwodzicielsko. Perkusista wpadł jej w oko. Jednak na nic więcej niż odwzajemnienie uśmiechu nie mogła liczyć. Shannon zabrał klucze i poszedł do stojących już w holu chłopaków. Rozdał im klucze do pokoi. Podając jeden z nich Jaredowi, zmierzył go wzrokiem. Młodszy brat nic nie odpowiedział. Oni rozumieli się bez słów. Ale oboje nie wiedzieli ile jeszcze potrwa to milczenie. Nie było dla nich łatwo być obok siebie, czuć swoją obecność, a jednak się nie odzywać, w końcu byli braćmi. I w dodatku dorosłymi facetami. Shannon wiedział, że to trochę dziecinne, karać brata milczeniem, ale z nim czasem trzeba było postępować jak z dużym chłopcem.

Cała ekipa udała się do swoich pokoi. Jedni pojechali windą, drudzy poszli schodami. Każdy marzył tylko o ciepłym łóżku, miękkiej pościeli, zapachu świeżych kwiatów w pokoju, tylko nie Jared. Z racji tego, że nie mógł spać musiał znaleźć sobie zajęcie. Wszedł do pokoju. Rzucił walizkę w kąt. Położył się na dużym łóżku i badał wzrokiem hotelowy pokój. Z racji tego, że widział ich w swoim życiu bardzo wiele, każdy wydawał mu się taki sam. Poleżał chwilę w bezruchu, po czym wstał i udał się na balkon. Tylko on jeden miał wygodę wyjścia na balkon. Shannon wiedział, co robi – pomyślał. Świeże powietrze jednak nie poprawiło mu nastroju. Wrócił do pokoju. Zapalił świece. Zajrzał do pełnego barku i wypił sam całą whiskey. Gdy dno butelki świeciło pustkami, a przed oczami widział gwiazdki padł na łóżko i pragnął zasnąć. W głowie kręciło mu się niemiłosiernie, jednak i tak nie mógł zmrużyć oczu.
- Cholera, dlaczego muszę być tak beznadziejny? – Pytał sam siebie. – Nawet porządnie się upić, by zasnąć nie mogę. Życie jest do dupy. Shannon miał rację, mój kochany Shanimalek miał rację. – Leżał tak i po chwili się rozpłakał. Dorosły facet, a płakał jak dziecko, któremu zabierze się jakąś zabawkę, ale co jemu zostało odebrane? Przecież miał wszystko, co tylko chciał. Wystarczyło wziąć się w garść i spłacić dług wytwórni, a byłby wolny. Nad ranem, gdy alkohol trochę odpuścił Jared postanowił przyćpać, by nowy dzień był dla niego choć odrobinę lepszy i nabrał koloru. Miał od starego znajomego trochę towaru. Już po chwili mógł się cieszyć rozpływającą się w żyłach trucizną. Nigdy nie nakłuwał  sobie rąk. Wiedział, że wtedy jego mały sekret by się wydał. Znalazł dobrze widoczne żyły na nogach. Nigdy ich nie pokazywał, więc to było wyśmienite miejsce. Próbował wstać z łóżka, ale się przewrócił. Shannon miał pokój naprzeciwko i w momencie, kiedy Jared wywinął orła obudził się. W pierwszej chwili pomyślał, że coś mu się przyśniło, albo najzwyczajniej zdawało. Tak więc próbował zasnąć ponownie. W końcu godzina na zegarku wskazywała 5. rano, a więc zupełnie godzinę nie do wstawania. Shannon w przeciwieństwie do swojego młodszego brata kochał długo leżeć w ciepłym łóżku. W wolne dni nawet wstawał w południe. Gdy mieszkali jeszcze w trójkę, z mamą załapał się o tej porze na obiad. Constance jednak nic na to nie mówiła. Cieszyła się, że ma dwóch synów obok siebie. Ich obecność, nawet gdy spali jej wystarczała.

Jared leżał na podłodze. Zrobiło mu się jeszcze bardziej niedobrze. W głowie pomimo panującej wokół ciszy słyszał wydobywający się skądś krzyk. Dostał drgawek W pewnym momencie nie wiedział, gdzie jest. W końcu, gdy się opamiętał próbował znowu wstać. Minęło jakieś dziesięć minut, a Shannon znowu usłyszał huk, dochodzący zza drzwi. Podniósł się z łóżka i niepewnym krokiem wyszedł na korytarz, Nikogo na nim nie było. Spojrzał na drzwi pokoju brata i przypomniało mu się o jego bezsenności. Postanowił wejść i z nim porozmawiać. Zapukał do drzwi, jednak nie usłyszał odpowiedzi. Zapukał ponownie i znowu cisza. Nacisnął na klamkę. Drzwi były otwarte. Popchnął je lekko i zauważył młodszego brata leżącego w bezruchu obok łóżka, Jared stracił przytomność.
- Jezu! Jared! – Podbiegł do niego, zamykając drzwi na klucz. Widział, że jego młodszy brat oddycha, widział też butelkę po alkoholu i strzykawkę po narkotyku. – Coś ty z sobą zrobił! Ty pacanie! – Wziął go pod pachę i zawlókł do łazienki. Wsadził go pod prysznic i odkręcił lodowatą wodę. Jared momentalnie się ocknął.
- Co ty robisz? Puść mnie! – krzyczał, ale woda, zagłuszała wszystko, co powiedział.
- Puszcze cię dopiero jak trochę otrzeźwiejesz. – Dodał stanowczo. Po chwili Shannon zakręcił wodę i podał młodszemu bratu ręcznik. – Wycieraj się i przyjdź do sypialni, czekam tam na ciebie.
Jared wiedział jedno, w powietrzu wisiała kolejna bardzo poważna rozmowa ze starszym bratem. Wziął głęboki oddech, zarzucił ręcznik na ramię i udał się do czekającego na niego Shannona.
Usiadł pokornie na krześle, nic się przy tym nie odzywając.
- Słucham? – Zaczął perkusista.
- Co mam ci powiedzieć? – Odpowiedział pytaniem na pytanie, wbijając wzrok w podłogę.
- Może zacznij od tego: Shannon wiesz, że jestem beznadziejnym kretynem i nie wiem, co mi odbiło żeby mieszać dragi z butelką dobrego trunku. Może być?
Jared spojrzał na brata i nie wiedział, co powiedzieć. Myślał, że będzie na niego krzyczał, że pobudzi cały hotel, a tym razem zaczął rozmowę w inny sposób. Od żartu zawierającego doskonałą ironię i wyrażającą świetnie jego głupotę.
- Wiem, że coś ci leży na sercu, ale nie chcesz mi tego powiedzieć. Dobra uszanuję to, ale dlaczego katujesz się każdego dnia? Staczasz się na dno i nie potrafisz się zatrzymać. Któregoś dnia ugrzęźniesz w tym i ja już ci nie pomogę. Doskonale o tym wiesz.
- Tak wiem.
- Masz jeszcze jakieś świństwo w walizce?
- Nie to było ostatnie.
- Mówisz prawdę?
- Spójrz mi w oczy.
- Pokaż. – Zbliżył się do brata. – Wyglądają jakbyś nieźle przyćpał. O 10. mamy odjazd. Zrób coś z tym. Wypij kawę, albo coś.
- Do 10. nie będzie widać.
- Dobra, wierzę ci. Ale zapamiętaj, że jakbym ja miał jakiś problem to pierwszą osobą, do której bym przyszedł, byłbyś ty. - Te słowa całkowicie zaskoczyły Jareda. Shannon podszedł do niego dodatkowo go przytulił. – Zawsze będziesz moim kochanym braciszkiem, zawsze. Proszę cię nie ćpaj już.
- Shannon… - wydusił tylko z siebie.
- No dobra, dobra. Może przebierz się w suche rzeczy. Tylko tego brakuje żebyś był chory na koncertach. Potrzebujesz czegoś?
- Nie, dziękuję. Obiecuję, że będę w dobrej formie.
- Mam nadzieję. – Wyszedł, zostawiając brata samego. Jared nagle zdał sobie sprawę, że ktoś go bardzo kocha i te wszystkie kłótnie, które miały miejsce są tylko i wyłącznie z miłości i troski. Czuł się podle. Choć wpadł w nałóg powiedział sobie, że spróbuje być silny. Jeśli nie dla siebie to choć dla Shannona. Pierwszy raz od dłuższego czasu poczuł się potrzebny.

__________________


 *** Holly Dolly - nie wiem, czy jest taka kapela, jeśli jest i kogoś obraziłam pisząc, że jest ona "podwórkowa" to sorry, nie miałam tego na celu.

Notka wyjątkowo w środę, ale przez problemy osobiste. Miałam na komputerze, brakowało czasu, by opublikować. Ciągle w biegu :) W weekend będzie następna. 
A swoją drogą średni ten rozdział. Chyba muszę się bardziej spiąć i rozkręcić akcję :D

niedziela, 14 sierpnia 2011

Rozdział 9: Goodbye

Tomo ubłagał Nortona, by ten nie wzywał policji. Wejściówki na jeden z ich koncertów i miejsca przy samej scenie załatwiły sprawę. Mógł śmiało dorzucić prywatne spotkanie z całym zespołem, ale przyjaciółki doktora były zbyt nieśmiałe i nie chciały patrzeć prosto w oczy prawdopodobnie najsławniejszym obecnie rockmanom Ameryki. Gitarzysta zawarł umowę, której celem było tylko i wyłącznie uratowanie z narkotykowego bagna jednego marnego ludzkiego istnienia. Tomo nie mógł czuwać nad Gabrielle. Miał zobowiązania wobec zespołu. Dziewczyna była w śpiączce, pod stałą opieką lekarzy, dodatkowo przypięta do łóżka specjalnymi pasami. W razie gdyby odzyskała przytomność i chciała ponownie targnąć się na swoje życie. Poza tym był doktor Norton, który regularnie zaglądał do pacjentki. Nie była ona jedną z wielu. Dzięki Tomo, również on widział dla niej małe światełko w szerokim tunelu zwanym życiem. 

Mężczyźni na pożegnanie podali sobie ręce, po czym gitarzysta opuścił szpital. Z bólem serca odchodził. Nie mógł nawet zobaczyć Gabrielle. Leżała na oddziale zamkniętym, dostępnym jedynie dla personelu. Z pewnością, gdyby nalegał, doktor Norton by się zgodził, ale Tomo nie chciał narażać pozycji swojego sprzymierzeńca. Wiadomość o tym, że osoba bez uprawnień dopuściła się wtargnięcia na taki oddział odbiła by się utratą stanowiska lekarza, który się tego dopuścił. W tym przypadku Nortona. Już i tak nieco się naraził, nie zawiadamiając policji.

Tomo po wyjściu ze szpitala szybko złapał taksówkę i udał się do hotelu. Był przekonany, że pozostali członkowie zespołu już na niego czekają i się denerwują. Po części miał rację. Bo wchodząc do tour-busa zastał braci „lekko” nabuzowanych emocjami.
- No jesteś wreszcie! – Wykrzyknął młodszy.
- Zostaw go w spokoju! W końcu ty jesteś głównym powodem naszego opóźnienia, a nie Tomo! – W Shannonie aż się gotowało.
- Myślałem, że już skończyliśmy ten temat? – Jared nie dawał za wygraną. Uwielbiał mieć we wszystkim ostatnie słowo. Niestety Shannon również. W końcu mieli te same geny, charaktery, w końcu byli braćmi.
- Chłopaki – wtrącił Tomo – to może ja pójdę do swojej części tour-busa, a wy sobie tutaj „rozmawiajcie”. Jak usłyszę jakiś łomot, bo zaczniecie się tłuc, to wtedy do was zawitam, żebyście się nie pozabijali.
Gitarzysta wyszedł. Musiał poukładać wszystkie wydarzenia minionych godzin w głowie. Było to trochę trudne, bo przeszkadzały w tym krzyki dwójki Leto:
- I co, nie było mnie, jesteśmy lekko spóźnieni, i co?! Nawet jakbyśmy nie zagrali tego cholernego koncertu, to by się jakąś wymówkę znalazło, a ty nie musiałbyś tracić na mnie siana!
- Czy ty siebie słyszysz?! Trawa i inne świństwa chyba wypaliły ci resztki rozumu!
- A ty to niby taki święty, tak?!
- Ja nie rozbijam się po klubach, nie niszczę ich, ani nie mam chęci posuwania panienek na środku baru! Gdyby tylko matka się o tym dowiedziała, pękło by jej serce!
- Ani się waż jej tego mówić! – Zagroził.
- Nie rozumiem cię. Panicznie się boisz matki. Zawsze jej unikasz, a robisz takie rzeczy. Jared, przed czym ty uciekasz? – Shannon podszedł bliżej i spojrzał bratu w oczy. Niebieskie, jak tafla jeziora tęczówki spoglądały na starszego brata, nie mówiąc nic. Mówi się oczy zwierciadłem duszy, ale Shannon nic w nich nie widział. – Przecież wiesz, że mi możesz powiedzieć.
- Nic nie mogę i nic nie muszę. A teraz zostaw mnie w spokoju, idę do siebie. – Wyminął brata i zniknął za rozsuwanymi drzwiami. Jared pragnął teraz tylko jednego, odizolowania się. Przez kolejne dobre trzy godziny z nikim nie rozmawiał. Czasem zza drzwi dochodziły ciche szmery, co oznaczało, że żył.
Shannon poszedł do Tomo, grzecznie zapukał i wszedł do środka:
- Siema brachu, co tak leżysz na wyrku i patrzysz w sufit? Gdzie byłeś przez odjazdem?
- Uwierz mi Shannon wolałbym cię w tę sprawę nie mieszkać.
- Błagam cię Tomo, ty też masz jakieś tajemnice? Może powinniśmy zmienić nazwę zespołu na 30 Seconds To Secret? Co się z nami wszystkimi stało? Ciągle jakieś sekrety i przekręty…
- Dobra, nie narzekaj tak. Powiem ci, bo i tak już się trochę wypaplałem.
- Ej, chodzi o tą dziewczynę? – Shannon należał do osób bardzo spostrzegawczych. – Ale przecież obiecałeś, że nie skrzywdzisz Vicki. To jest zbyt dobra dziewczyna, ona nie może cierpieć.
- Oj wiem, wiem. Poszedłem do szpitala, bo chciałem się tylko pożegnać z Gabrielle. Was nie było…
- No i się pożegnałeś?
- Daj mi skończyć. Właściwie, to się nie pożegnałem.
- Dlaczego?
- Ona leży teraz w śpiączce po próbie samobójczej. Naszprycowała się wszystkim, co miała pod ręką. W tym narkotykami, o których ja wiedziałem.
- O chłopie! I teraz pewnie obwiniasz się za to, co się stało?
- Nie ukrywam, że nie.
- Spoko. Chciała to zrobić i to zrobiła. Nawet gdybyś zabrał jej to świństwo, znalazłaby inny sposób. Nie możesz kontrolować czyjegoś życia. Zobacz na mnie i Jareda. Gdybym zabronił mu chodzenia po klubach, byłoby jeszcze gorzej. Może też wpadłby na taki świetny pomysł, żeby się zabić. A tak, przynajmniej wiem, że jest w towarzystwie kogoś. Nawet jak to są śliniące się na niego flądry.
Tomo zaczął się śmiać:
- Kiedyś też lubiłeś takie flądry.
- Ale to było jak sam powiedziałeś „kiedyś”. Teraz już nie mam dwudziestu lat. Mam znacznie więcej i chyba zachowuję się zgodnie z moim wiekiem. W przeciwieństwie do mojego braciszka, który sobie niczego nie żałuje. Aż któregoś dnia obudzi się, spojrzy w lustro i zobaczy w nim starca o siwych włosach, albo w ogóle łysego, od ciągłego farbowania, z licznymi zmarszczkami i trzęsącymi dłońmi. A obok niego nie będzie nikogo. To będzie jego prawdziwa tragedia. Cały czas chce mu to powiedzieć. Chciałbym żeby się ustatkował. Wtedy ja też mógłbym odsapnąć. Ale on woli panienki na jedną noc, hektolitry alkoholu, rozboje, wszystkiego rodzaju bójki, bo wie, że jest w nich dobry i doszły do tego jeszcze prochy. Dwa tygodnie temu spuściłem w ubikacji 20 tabletek ekstazy. Udawałem, że nie mam pojęcia, o czym on mówi, gdy ich szukał. Chyba kupił to, co mu powiedziałem. Cały dzień nie mógł dać upustu emocjom.
- Musisz przyznać, że Jared jest specyficzny.
- Tak. Czasem nawet wątpię, że jest moim bratem.

Mężczyźni nagle zamilkli, bo usłyszeli wydobywający się skądś odgłos cichego popiskiwania. Mały gołąb domagał się jedzenia. Tomo zapomniał, że teraz on musi się nim zajmować. Kartonik z nim w środku był zostawiony na szafce tuż przy drzwiach do pokoju Jareda. Wokalista musiał słyszeć pisklaka dużo wcześniej, bo stanął w małym salonie i szukał dziwnego dźwięku. Zorientował się, dochodzi z kartonika. Podszedł bliżej i go otworzył. Nagle Tomo wyrwał mu go z rąk, o mały włos wyrzuciłby pisklaka na podłogę.
- Zostaw, to nie twoje!
- Tomo, co to jest? – Jared był nieco zdziwiony. – To jakaś nasz nowa maskotka, czy co? Rozumiem, że na okładce płyty był tygrys, ale… gołąb?
- A co nagle przestałeś lubić zwierzęta? – Tomo był zły.
- Nie, nadal je lubię. Ale no stary, gołąb? Setki, ba tysiące mijamy codziennie. Niejeden zostawi nawet po sobie jakąś pamiątkę na tour-busie albo na naszych dwóch ciężarówkach. A wiesz, jak takie coś się trudno czyści?
- Nie gadam z tobą. – Tomo odwrócił się i poszedł do swojego pokoju. A bracia wymienili tylko spojrzenia. Żaden z nich nie odezwał się do drugiego ani słowem. Wiedzieli, że ich rozmowa się jeszcze nie skończyła i będzie ciąg dalszy.

Czuć było w powietrzu, że wieczorny koncert w Colorado City będzie nieco udawany. Wszyscy członkowie zespołu nie byli w nastrojach do koncertowania. Potrzebowali dłuższej chwili odpoczynku. Koncert ma się odbyć o godzinie 21. Wyjazd z Los Angeles zaplanowany był w południe, ale przeciągnął się do godziny 14. Jeżeli nic nie stanie im na drodze powinni być na miejscu… właśnie o godzinie 21. Zwykle się nie spóźniają. Zawsze są na miejscu parę godzin przez rozpoczęciem show. Zwykle nad powodzeniem całego występu czuwała Emma – osobista asystentka Jareda. Jednak problemy rodzinne oraz kłótnia z samym Jaredem skłoniły ją do wyjazdu do rodzinnej Australii. Shannon ubłagał ją by nie odchodziła na zawsze. Wiedział, że odwala dla zespołu kupę porządnej roboty, nie chciał jej stracić. Bez Emmy wiele koncertów by się nie odbyło. Ta z pozoru drobna osóbka potrafiła niejednym menadżerom zajść za skórę i walczyć do upadłego, aż nie osiągnie zamierzonego celu.
W tę noc, kiedy Jared pokłócił się z Emmą grali koncert w wielkim Las Vegas. Emma Ludbrook odebrała telefon podczas próby. Głos w słuchawce powiedział, że jej dziadek miał atak serca i znajduje się w szpitalu w Sydney. Emma nie czekając ani chwili weszła na scenę i przerwała trwającą już trzy godziny próbę:
- Jared mogę z tobą pomówić?
- Emma nie widzisz, że mamy próbę? Pogadamy za godzinę.
- Nie Jared. Za godzinę mnie już tutaj nie będzie. Chce pogadać teraz. Daj odpocząć chłopakom. Cały dzień byliśmy w drodze, a wy od trzech godzin walicie jeszcze w te sprzęty i macie te cholerną próbę. Wszystkim przyda się odpoczynek. - Jared odwrócił się do Shannona i Tomo, dając znak, że mają grać dalej. – Chcę pogadać! – Wrzasnęła Emma.
- Jared? – Shannon próbując załagodzić sytuację – Faktycznie przerwa nam nie zaszkodzi. Trochę już zgłodniałem. Ostatni posiłek jadłem rano.
- O właśnie ja też. – Poparł Tomo.
- Dobra, choć pogadać. Ale masz się streszczać. – Niechętnie Jared zwlókł się ze sceny i podążył za Emmą do wspólnej garderoby zespołu.
Gdy już znaleźli się w jej środku Emma zaczęła wyjaśniać, co jest takie pilne, że musi przerwać próbę:
- Jared posłuchaj. Mój dziadek miał atak serca. Jest w szpitalu w ciężkim stanie. Ja… ja muszę lecieć do Sydney na jakiś czas.
- Jak to lecieć? Znaczy ty tam? No a zespół? Organizacja koncertów? Kto się tym wszystkim zajmie? Ja tego nie ogarnę.
- Zatrudnij kogoś innego, ja naprawdę muszę tam lecieć. Nie wiem ile życia zostało mojemu dziadkowi. Chcę być przy nim.
- Ok., to że chcesz przy nim być to rozumiem, ale czy my też nie jesteśmy twoją rodziną? My się nie liczymy?
- Jared, to nie to samo. Mój dziadek umiera, rozumiesz?
- Bez ciebie nie damy rady.
- Mogę zarządzać koncertami przez Internet.
- A spotkania? Planowanie, organizacja… Może lepiej powiedz, że masz cały zespół w dupie! I to co było kiedyś między nami też dla ciebie nie miało najmniejszego znaczenia, bo liczysz się tylko i wyłącznie ty! Mną też się pobawiłaś, a po jakimś czasie stwierdziłaś, czekaj jak to powiedziałaś? A tak: Myślę, że to nie ma sensu. Wróćmy do poprzedniego życia, bo z tobą nie potrafię się odnaleźć, brakuje mi powietrza. Nie taką Emmę poznałem!
- Nie mów tak. Proszę cię nie mów tak. Te parę miesięcy, przez które byliśmy parą były dla mnie ważne.
- To dlaczego nie chciałaś tego ciągnąć?
- Paparazzi zaczynali już węszyć, a ja się w tym gubiłam. Wolę być w cieniu całego zespołu i wykonywać po cichu całą pracę. Robię co tylko mogę, żeby zespół nie poszedł na dno, a ty nie pozwalasz mi nawet zobaczyć się z rodziną.
- Dobrze, droga wolna! Idź i nie wracaj! Mam dosyć twoich uwag, dosyć twojej obecności!
Ze łzami w oczach wybiegła z garderoby, mijając zdezorientowanego Shannona.
- Jared, coś ty jej zrobił?
- Ja? Nic, odeszła. Leci do Australii. Daj ogłoszenie, że szukamy asystentki, albo asystenta. Z babami trudno się dogadać.
- O nie, nie. Biegnę za nią. Nie wiem, co jej powiedziałeś, ale masz ją przeprosić i błagać by została.
- Ja mam ją przepraszać? Chyba ci się coś poprzewracało!
- Mnie? Emma zna wszystkie nasze brudy. Gdyby tylko chciała, mogłaby zniszczyć całe 30 Seconds To Mars, to co przez tak długi czas budowaliśmy, o co tak walczyliśmy. Ona nie może odejść.
Jared odwrócił się plecami do brata. Wiedział, że Shannon miał rację. Emma nie mogła odejść. Potęga całej kapeli by się rozsypała. Wszystko potoczyłoby się błyskawicznie, jak w klockach domino.
Shannon nie czekając już na reakcję brata pobiegł za Emmą. Od razu pomyślał, że się pakuje i rezerwuje samolot. Poszedł do tour-busa i zgodnie z oczekiwaniami znalazł tam Emmę. Była cała we łzach. To, co powiedział jej Jared bardzo ją zabolało.
- Emma, co się stało? – Blondynka nie zauważyła stojącego obok niej starszego Leto, dlatego nieco się przestraszyła.
- Yyy, co? Odchodzę.
- Nie wiem, co ci młody powiedział, ale nie możesz odejść. Proszę, zostań.
- Z Jaredem nie da się pracować, przykro mi Shannon.
- Mamy stresujący czas. Na pewno nie chciał tego wszystkiego powiedzieć, tylko go poniosło.
- Ostatnio ponosi go coraz częściej. Powiedział, że nie liczę się innymi. A nim się tylko bawiłam. To nie prawda. Nasz związek był krótki i wiedzieli o nim tylko członkowie zespołu, ale nie był bez znaczenia, Shannon…
- Perkusista nie czekając ani chwili objął Emmę. Zawsze twierdził, że dla rozpłakanej dziewczyny najlepszy jest mocny uścisk, czekoladki, wino i kąpiel z płatami róż. – To może zostań dla mnie i Tomo? Daj temu dupkowi ostatnią szansę. Jeśli znowu zawiedzie, odejdziesz i nikt cię już nie zatrzyma.
- Shannon, nie wiem. Sama już nic nie wiem. I tak dzisiaj muszę być w Sydney. Mój dziadek jest umierający.
- Ok., to leć do niego. Póki co damy sobie radę. Ale obiecaj, że wrócisz.
- Może. Muszę się nad tym poważnie zastanowić. Wiem jedno, teraz muszę być w Australii.
- Zarezerwowałaś lot?
- Tak. Dokumenty też mam już spakowane.
- To będzie długi lot.
- Wiem. – Uśmiechnęła się do Shannona. A on pomógł jej znieść walizki do czekającej już taksówki.
- Daj znać, jak będziesz na miejscu.
- Dobrze, zadzwonię. Pozdrów ode mnie Tomo, powiedź, że przepraszam…
- Nim się nie przejmuj, romansuje przez telefon z Vicki.

Emma odjechała na lotnisko. Z wielkim żalem w sercu zostawiała Amerykę. Nie przypuszczała, że kiedykolwiek usłyszy od Jareda takie słowa. Myślała, że przyjaźń pomiędzy mężczyzną, a kobietą istnieje. Jednak po dzisiejszych słowach zaczęła w to wątpić. Po tym wszystkim, co ona robi dla zespołu, Jared nie pozwolił jej odwiedzić chorego dziadka. Kiedyś powiedziała sobie, że gdy praca będzie stawiana wyżej niż rodzina odejdzie. Tak też zrobiła. Jej dziadkowi się polepszyło. Bardzo ucieszył się, że jego wnuczka znalazła dla niego czas, w tym wielkim świcie wiecznych koncertów.

Tak więc tutaj, w Colorado City koncert miał być z opóźnieniem. Czego nawet zespół nie zdołali wcześniej oznajmić, bo telefon tamtejszych organizatorów nie odpowiadał. Zwykle to Emma miała do wszystkich kontakty. Teraz zabiegany świat muzyków musiał stawać na głowie, by podołać temu wszystkiemu. Nie wiedzieli, co ich jeszcze czeka, ale jedynym wyjściem z tej sytuacji, było brnięcie naprzód, mimo wszystko.

sobota, 6 sierpnia 2011

Rozdział 8: Nadzieja w zwycięstwo

Shannon czekał, aż ujrzy w małej poczekalni swojego brata. Było w niej miejsce tylko na mały stolik i cztery krzesła. Całe pomieszczenie było bardzo przygnębiające. Puste i pomalowane w barwy zgniłej zieleni. W oknach kraty nie pozwoliły zapomnieć o przeznaczeniu tego miejsca. Żadnych dywanów, obrazów i innych bibelotów. Nic co pozwoliłoby dać choć cień wesołości. Starszy Leto obejrzał wszystko dokładnie. Przeszedł go zimny dreszcz, na myśl gdzie musi siedzieć i za kim czekać. Zaczął chodzić nerwowo i liczyć swoje kroki. W końcu jeden ze strażników przyprowadził zakutego w kajdanki Jareda. Perkusista tylko patrzył jak umięśniony i umundurowany mężczyzna pozbawia młodszego Leto kajdanek. Było to dla Shannona jeszcze gorsze uczucie, niż wstyd jaki czuł wcześniej. Nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał oglądać brata z kajdankami i w areszcie. Przypomniało mu się dzieciństwo, gdy zdarzało im się obu ukraść coś ze sklepów, a potem zostali złapani. Teraz wiedział, co musiała czuć ich matka. Byli wtedy jeszcze małolatami, które nie odróżniają dobra od zła. Matka nie raz prawiła im kazania. Zrozumieli jej słowa, gdy usłyszeli jednej nocy, jak płacze w poduszkę. Obiecali sobie, że już więcej nic takiego nie zrobią. Przypieczętowali to nawet krwią. Rozcięli nożem palce wskazujące i patrzyli jak krople krwi spadają na ziemię. Potem przyłożyli te palce do siebie. Przypieczętowali przysięgę i żaden z nich nigdy jej nie złamał. Shannon nie mógł opisać tego, co czuł, zarówno gniew jak i ogromna troska i litość.

- Przy wyjściu dostanie pan swoje rzeczy. – Szorstki głos strażnika dał Jaredowi znak odejścia, po czym służbista zniknął za stalowymi drzwiami.
Po chwili Jared zwrócił się do starszego brata:
- No i na co się tak gapisz? Mówiłem żebyś po mnie nie przychodził!
- Stul pysk! Wpadasz w bagno… A z resztą, nie będziemy tutaj o tym rozmawiać. Zabieraj rzeczy i ruszamy w trasę.

Jared z miną istnego cwaniaczka ruszył za udającym się do wyjścia starszym bratem. W głębi duszy jednak wiedział, że zrobił źle, a Shannon ma stu procentową rację. Nie umiał jednak się odnaleźć w tym świecie. Tak, on Jared Leto, wielki celebryta, aktor i muzyk stracił poczucie pewności siebie, istnienia oraz wiarę w dobro, przyjaźń i miłość. Przestał liczyć się z ludźmi. Zbyt wiele osób go skrzywdziło, by mógł im jeszcze raz zaufać.
Tymczasem Tomo, przebywający obecnie w szpitalu i stojący w progu do pokoju Gabrielle zaniemówił, nie mógł wykrztusić ani słowa. Gdy zobaczył pielęgniarkę zmieniającą pościel przez jego umysł w tym momencie przechodziło milion myśli, a największą było to, że Gabrielle już nie ma wśród nas. Nie widział w pomieszczeniu żadnych rzeczy należących do dziewczyny, totalnie nic, co stanowiłoby jej własność. Przecież przez telefon wydawała się cieszyć, nawet się śmiała. 

- Przepraszam – zapytał w końcu – gdzie jest pacjentka, co tutaj leżała?
Kobieta zmierzyła Tomo wzrokiem od stóp do głów i powiedziała:
- Przykro mi, nie wiem. Zajmuję się tylko zmienianiem pościeli, przynoszeniem różnych rzeczy potrzebnych pacjentom i sprzątaniem. Nikt nic mi nie mówi i ja również o nic nie pytam. Proszę spytać w recepcji. Tam powinni wiedzieć, gdzie jaki pacjent leży i co się z nim stało.
- Dziękuję. – Tomo pobladł. Czuł w sobie niesamowite napięcie. Czuł, że zaraz usłyszy o śmierci tej młodej dziewczyny i będzie dobity przez całą trasę.

Mężczyzna kochał swoją pracę, kochał muzykę i koncerty, ale łatwo mógłby to porzucić, rozpocząć użalanie się nad sobą, i opłakiwać Gabrielle. Bardzo łatwo się rozklejał. Miał dobre serce i zabawne usposobienie. Łatwo ufał ludziom. Zawsze pomocny i uczciwy. Pomógł zespołowi w wielu sprawach i zarówno Shannon, jak Jared byli mu wdzięczni, za to, że z nimi jest. W tej chwili czuł się paskudnie. Podszedł niepewnym krokiem do dwóch kobiet zasiadających w recepcji, przełknął ślinę i zapytał:
- Ja szukam dziewczyny z pokoju 6277. Rozmawiałem z nią przez telefon, a teraz jej nie ma. Co się stało?
- Proszę zaczekać. Sprawdzimy w komputerze. – Kobieta wstukała odpowiednie dane do historii pokoju i po chwili dodała – Pacjentka została przewieziona na oddział detoksykacyjno – odwykowy.
- Jak to odwykowy? Detoksyka… co się stało? – Tomo nie mógł uwierzyć. Gabrielle żyła, ale musiała wziąć narkotyki, które zostały w jej kurtce, skoro znalazła się na takim oddziale.
- Nie wiem, kim dla pana jest ta dziewczyna, ale ona chciała popełnić samobójstwo. Zmieszała szpitalne lekarstwa oraz zbyt dużą dawkę narkotyku. Jak on się tam znalazł, nie mamy pojęcia. Lekarz zaraz zawiadomi policję, która zbada sprawę.
- Samobójstwo! – Tomo wykrzyknął, aż wszyscy przechodzący obok przystanęli na chwilę. – Samobójstwo – powtórzył już ciszej. – Czy mogę się z nią zobaczyć?
- Przykro mi, ale nie wolno się z nią teraz widywać. A poza tym jest w śpiączce. O mały włos udałoby jej się, to co zamierzała.
- A w którą stronę na ten oddział? Chciałbym pomówić z lekarzem prowadzącym.
- Prosto tym korytarzem, aż dojdzie pan do dużych szklanych drzwi. Za tymi drzwiami proszę iść w lewo i zobaczy pan gabinet lekarzy. Na oddział nikogo nie wpuszczamy z zewnątrz. Proszę zapytać o doktora Edwarda Nortona.
- Dziękuję bardzo. – Tomo nie przypuszczał, że Gabrielle użyje zostawionych w kurtce narkotyków. Winił teraz sam siebie, że ich nie zabrał. Zatopił się w rozmyślaniach, aż stanął przed wcześniej opisanymi drzwiami, za którymi znajdowała się główna siedziba lekarzy tamtego oddziału. Zapukał do drzwi. Po chwili stanęła w nich ciemnoskóra pielęgniarka, z ostrym jaskrawym makijażem.
- Słucham pana, o co chodzi? – Zapytała.
- Szukam doktora Nortona. Panie w recepcji skierowały mnie tutaj.
- O tak, doktor Norton jest w gabinecie. Już go do pana wołam. – Odwróciła się i zniknęła za drzwiami.
Po chwili drzwi ponownie się otworzyły i stanął w nich młody lekarz. Przystojny, wysoki brunet, cały ubrany na biało. Jedyne co rzucało się w oczy, to plakietka z nadrukowanym czarnymi literami jego nazwiskiem. Lekko się uśmiechnął, jakby rozpoznał w Tomo gitarzystę znanego zespołu.
- W czym mogę panu pomóc… panie Tomo? – Dodał niepewnie. Teraz już było jasne, że lekarz zna zespół 30 Seconds To Mars.
- Tak. – Tomo również uśmiechnął się serdecznie. – Chciałem zapytać o pana nową pacjentkę.
- Pokój 6277?
- Tak, właśnie tak.
- Hm, jest pan kimś z rodziny?
- Nie. Ale zależy mi na losie tej dziewczyny. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale naprawdę tak jest.
- Ma pan czas? Chciałem pomówić z panem w cztery oczy. – Lekarz rozglądnął się po korytarzu, jakby czegoś szukał.
- No w sumie mam chwilę.
- To proszę za mną.
Mężczyźni udali się do osobistego gabinetu doktora Nortona. Normalnie przyjmował on tam pacjentów, ale akurat dzisiaj nie miał nikogo umówionego. Oprócz pracy na oddziale był również świetnym psychiatrą. Leczenie ludzi było jego pasją. A najlepsi lekarze to lekarze z zamiłowania. Uwielbiał patrzeć, jak jego podopieczni są wypisywani, wracają do zdrowia i z uśmiechem na twarzy go pozdrawiają. Nie można było takich chwil kupić za żadne pieniądze.
- Nie pytam kim dla pana jest Gabrielle Diovan i nie wnikam w szczegóły. Z racji tego, że pana lubię i uwielbiam pański zespół co nieco panu powiem, choć nie powinienem. Proszę na to zerknąć.
- Co to jest? – Tomo spojrzał na wygniecioną kartkę trzymaną w ręce przez doktora Nortona.
- Proszę zobaczyć. – Podał mu świstek.

Ta noc bez pożegnania, noc bez gwiazd, noc bez ruchu,
Długo mi wiatr histeryczny tłumaczył epilog najprostszy,
aż oto śmierć dzisiejszą ciężko bijąc ukłuł.
Jestem bezradna jak motyl, motyl nabity na ostrze.
Rzeka: przez okno widać, stanęła i czeka.
Przez okno widać miasta nasunięty witraż.
Na wierszach ślady krwi.
Nie przeczytasz przeżytych epopei.
Nie zobaczysz ani jednego człowieka.
Odpływam nocą najstraszniejszą, a dokąd -
- już wszystko jedno, oczy zamkną odwroty w życie jak drzwi,
ręce jak drewno, ręce jak drewno, ręce jak drewno.
Już spod nóg stoczył się świat
wąskim strumykiem krwi
i tylko czarne szkielety mebli płynąc ode mnie wokoło stoją
a jutro rano jak dziś:
przyjdą na okno małe wróble
i nie spłoszone obejrzą śmierć zastygłą w moim pokoju.

- O Boże, co to jest?
- To napisała Gabrielle. To jej list pożegnalny. Tak więc nie mam wątpliwości, co do tego, że była to próba samobójstwa. – Tomo słuchał uważnie, a Norton kontynuował. – Liczne obrażenia, jakie ma na swoim ciele wskazują, na wielokrotne pobicia oraz, że nie pierwszy raz ta dziewczyna targnęła się na swoje życie. W jej organizmie zmieszało się bardzo wiele substancji, wywołując śpiączkę…
- A ile może potrwać taka śpiączka? – Przerwał gitarzysta.
- Trudno powiedzieć. Dużo zależy od niej samej. Czasem pacjencji, w podobnym do jej stanie budzą się po paru dniach, czasem miesiącach, a czasem zajmuje im to lata. Ona na chwilę obecną nie chce żyć. Jej organizm wykazuje jakieś zalążki chęci bycia wśród ludzi, ale psychicznie osoba, która chce pozbawić się życia musi być wykończona. Zauważyłem na nadgarstkach małe cięcia, prawdopodobnie żyletką. Już dobre parę lat temu chciała się zabić przez podcinanie żył i wykrwawienie, ale chyba w porę otrzeźwiała, albo ktoś ją uratował.
- Doktorze? Zawiadomił pan już policję?
- Nie. Mam zamiar to zrobić, gdy skończymy rozmowę. – Oznajmił.
- Może to bardzo głupio zabrzmi, co teraz powiem, ale proszę tego nie robić.
- Słucham? – Zapytał zaskoczony. Nie mógł rozgryźć, co chodziło Tomo po głowie.
- Nie znam Gabrielle długo. Wiedziałem o narkotykach w jej kurtce. Znalazłem je przypadkowo. Postanowiłem je zostawić, by nauczyć ją, że sama kieruje swoim życiem i sama dokonuje w nim wyborów. Jeśli wybierze źle, to je schrzani i będzie to wyłącznie jej wina. Nie wiem co mi strzeliło do głowy, żeby zostawić ją w posiadaniu prochów. To tylko i wyłącznie moja wina…
- Niech pan się nie…
- Proszę mi nie przerywać. Chcę powiedzieć co czuję. To dla mnie bardzo ważne. - W odpowiedzi uzyskał tylko skinienie głową. – Jak już mówiłem, nie znam jej długo. Ale widzę w niej nutkę dobroci, ludzkiego piękna, które nigdy nie potrafiło rozkwitnąć. Chce jej w tym pomóc. To nie chodzi o to, że ona jest kobietą, a ja mężczyzną. Mam narzeczoną i kocham tylko ją. Po prostu zapałałem do tej dziewczyny przyjaźnią. Chcę jej pomóc, choć nie wiem jak. Chcę jej pomóc, choć to nie łatwe, ale nikt nie powiedział, że życie będzie łatwe…

Między mężczyznami zapanowała głucha cisza. Norton zmarszczył brwi, oddając się intensywnie swoim myślom.
- A co jeśli spróbuje znowu? I wtedy nie będzie miała nikogo, kto mógłby jej pomóc? Co jeśli nie będzie pod fachową opieką, jak tutaj w szpitalu? – Zapytał.
- Chodzi mi tylko o ostatnią szansę, jedną jedyną. Jeżeli się nie uda, polegniemy. Ale jeżeli się uda i ta dziewczyna jakoś wyjdzie na prostą, to będzie nas wszystkich wielki sukces. Kolejne ocalone życie… Policja tylko pogorszy sprawę. Ja na jej miejscu jeszcze bardziej bym się załamał widząc przed sobą posterunkowych i zatrzymanie za posiadanie narkotyków.
- To ma sens, ale co powiem pielęgniarkom, które były wtedy ze mną?
- A lubią 30 Seconds To Mars? – Uśmiechnął się, a w jego oku pojawił się tajemniczy błysk.
- Tak, raczej tak. A czy to próba przekupstwa?

Mężczyźni zaśmiali się głośno. Zawarli pakt polegający na ocaleniu jednej zagubionej duszy. Oboje wiedzieli, że działają w słusznej sprawie, a zwycięstwo osiągną tylko wtedy, gdy wytrwale będą dążyli do celu. Wiedzieli też, że nie będzie łatwo. Sprowadzić na odpowiednią drogę osobę, która chciała się zabić nigdy nie jest łatwo. Będą pojawiały się kolejne przeszkody, ale czemu nie spróbować? Nadzieja nigdy przecież nie umiera…

________________________
Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że notki w tamtym tygodniu nie było, a powinna być. Oddałam się wakacjom, dlatego opowiadanie trochę na tym ucierpiało :/ Już wróciłam z idealnego świata do rzeczywistości i tego typu opóźnień nie powinno być.
Bye! :)


EDIT: Jeśli ktoś czyta notkę w późniejszym terminie, niż w październiku 2011, a w komentarzach pojawia się imię "Emily" proszę nie wytrzeszczać oczu. Nastąpiła zmiana imienia głównej bohaterki na Gabrielle. Emily pojawiała się na innych blogach i nie chcę, by brano to jako niewymyślone przez autorkę, jako ściągnięty detal tudzież plagiat.