Tomo ubłagał Nortona, by ten nie wzywał policji. Wejściówki na jeden z ich koncertów i miejsca przy samej scenie załatwiły sprawę. Mógł śmiało dorzucić prywatne spotkanie z całym zespołem, ale przyjaciółki doktora były zbyt nieśmiałe i nie chciały patrzeć prosto w oczy prawdopodobnie najsławniejszym obecnie rockmanom Ameryki. Gitarzysta zawarł umowę, której celem było tylko i wyłącznie uratowanie z narkotykowego bagna jednego marnego ludzkiego istnienia. Tomo nie mógł czuwać nad Gabrielle. Miał zobowiązania wobec zespołu. Dziewczyna była w śpiączce, pod stałą opieką lekarzy, dodatkowo przypięta do łóżka specjalnymi pasami. W razie gdyby odzyskała przytomność i chciała ponownie targnąć się na swoje życie. Poza tym był doktor Norton, który regularnie zaglądał do pacjentki. Nie była ona jedną z wielu. Dzięki Tomo, również on widział dla niej małe światełko w szerokim tunelu zwanym życiem.
Mężczyźni na pożegnanie podali sobie ręce, po czym gitarzysta opuścił szpital. Z bólem serca odchodził. Nie mógł nawet zobaczyć Gabrielle. Leżała na oddziale zamkniętym, dostępnym jedynie dla personelu. Z pewnością, gdyby nalegał, doktor Norton by się zgodził, ale Tomo nie chciał narażać pozycji swojego sprzymierzeńca. Wiadomość o tym, że osoba bez uprawnień dopuściła się wtargnięcia na taki oddział odbiła by się utratą stanowiska lekarza, który się tego dopuścił. W tym przypadku Nortona. Już i tak nieco się naraził, nie zawiadamiając policji.
Tomo po wyjściu ze szpitala szybko złapał taksówkę i udał się do hotelu. Był przekonany, że pozostali członkowie zespołu już na niego czekają i się denerwują. Po części miał rację. Bo wchodząc do tour-busa zastał braci „lekko” nabuzowanych emocjami.
- No jesteś wreszcie! – Wykrzyknął młodszy.
- Zostaw go w spokoju! W końcu ty jesteś głównym powodem naszego opóźnienia, a nie Tomo! – W Shannonie aż się gotowało.
- Myślałem, że już skończyliśmy ten temat? – Jared nie dawał za wygraną. Uwielbiał mieć we wszystkim ostatnie słowo. Niestety Shannon również. W końcu mieli te same geny, charaktery, w końcu byli braćmi.
- Chłopaki – wtrącił Tomo – to może ja pójdę do swojej części tour-busa, a wy sobie tutaj „rozmawiajcie”. Jak usłyszę jakiś łomot, bo zaczniecie się tłuc, to wtedy do was zawitam, żebyście się nie pozabijali.
Gitarzysta wyszedł. Musiał poukładać wszystkie wydarzenia minionych godzin w głowie. Było to trochę trudne, bo przeszkadzały w tym krzyki dwójki Leto:
- I co, nie było mnie, jesteśmy lekko spóźnieni, i co?! Nawet jakbyśmy nie zagrali tego cholernego koncertu, to by się jakąś wymówkę znalazło, a ty nie musiałbyś tracić na mnie siana!
- Czy ty siebie słyszysz?! Trawa i inne świństwa chyba wypaliły ci resztki rozumu!
- A ty to niby taki święty, tak?!
- Ja nie rozbijam się po klubach, nie niszczę ich, ani nie mam chęci posuwania panienek na środku baru! Gdyby tylko matka się o tym dowiedziała, pękło by jej serce!
- Ani się waż jej tego mówić! – Zagroził.
- Nie rozumiem cię. Panicznie się boisz matki. Zawsze jej unikasz, a robisz takie rzeczy. Jared, przed czym ty uciekasz? – Shannon podszedł bliżej i spojrzał bratu w oczy. Niebieskie, jak tafla jeziora tęczówki spoglądały na starszego brata, nie mówiąc nic. Mówi się oczy zwierciadłem duszy, ale Shannon nic w nich nie widział. – Przecież wiesz, że mi możesz powiedzieć.
- Nic nie mogę i nic nie muszę. A teraz zostaw mnie w spokoju, idę do siebie. – Wyminął brata i zniknął za rozsuwanymi drzwiami. Jared pragnął teraz tylko jednego, odizolowania się. Przez kolejne dobre trzy godziny z nikim nie rozmawiał. Czasem zza drzwi dochodziły ciche szmery, co oznaczało, że żył.
Shannon poszedł do Tomo, grzecznie zapukał i wszedł do środka:
- Siema brachu, co tak leżysz na wyrku i patrzysz w sufit? Gdzie byłeś przez odjazdem?
- Uwierz mi Shannon wolałbym cię w tę sprawę nie mieszkać.
- Błagam cię Tomo, ty też masz jakieś tajemnice? Może powinniśmy zmienić nazwę zespołu na 30 Seconds To Secret? Co się z nami wszystkimi stało? Ciągle jakieś sekrety i przekręty…
- Dobra, nie narzekaj tak. Powiem ci, bo i tak już się trochę wypaplałem.
- Ej, chodzi o tą dziewczynę? – Shannon należał do osób bardzo spostrzegawczych. – Ale przecież obiecałeś, że nie skrzywdzisz Vicki. To jest zbyt dobra dziewczyna, ona nie może cierpieć.
- Oj wiem, wiem. Poszedłem do szpitala, bo chciałem się tylko pożegnać z Gabrielle. Was nie było…
- No i się pożegnałeś?
- Daj mi skończyć. Właściwie, to się nie pożegnałem.
- Dlaczego?
- Ona leży teraz w śpiączce po próbie samobójczej. Naszprycowała się wszystkim, co miała pod ręką. W tym narkotykami, o których ja wiedziałem.
- O chłopie! I teraz pewnie obwiniasz się za to, co się stało?
- Nie ukrywam, że nie.
- Spoko. Chciała to zrobić i to zrobiła. Nawet gdybyś zabrał jej to świństwo, znalazłaby inny sposób. Nie możesz kontrolować czyjegoś życia. Zobacz na mnie i Jareda. Gdybym zabronił mu chodzenia po klubach, byłoby jeszcze gorzej. Może też wpadłby na taki świetny pomysł, żeby się zabić. A tak, przynajmniej wiem, że jest w towarzystwie kogoś. Nawet jak to są śliniące się na niego flądry.
Tomo zaczął się śmiać:
- Kiedyś też lubiłeś takie flądry.
- Ale to było jak sam powiedziałeś „kiedyś”. Teraz już nie mam dwudziestu lat. Mam znacznie więcej i chyba zachowuję się zgodnie z moim wiekiem. W przeciwieństwie do mojego braciszka, który sobie niczego nie żałuje. Aż któregoś dnia obudzi się, spojrzy w lustro i zobaczy w nim starca o siwych włosach, albo w ogóle łysego, od ciągłego farbowania, z licznymi zmarszczkami i trzęsącymi dłońmi. A obok niego nie będzie nikogo. To będzie jego prawdziwa tragedia. Cały czas chce mu to powiedzieć. Chciałbym żeby się ustatkował. Wtedy ja też mógłbym odsapnąć. Ale on woli panienki na jedną noc, hektolitry alkoholu, rozboje, wszystkiego rodzaju bójki, bo wie, że jest w nich dobry i doszły do tego jeszcze prochy. Dwa tygodnie temu spuściłem w ubikacji 20 tabletek ekstazy. Udawałem, że nie mam pojęcia, o czym on mówi, gdy ich szukał. Chyba kupił to, co mu powiedziałem. Cały dzień nie mógł dać upustu emocjom.
- Musisz przyznać, że Jared jest specyficzny.
- Tak. Czasem nawet wątpię, że jest moim bratem.
Mężczyźni nagle zamilkli, bo usłyszeli wydobywający się skądś odgłos cichego popiskiwania. Mały gołąb domagał się jedzenia. Tomo zapomniał, że teraz on musi się nim zajmować. Kartonik z nim w środku był zostawiony na szafce tuż przy drzwiach do pokoju Jareda. Wokalista musiał słyszeć pisklaka dużo wcześniej, bo stanął w małym salonie i szukał dziwnego dźwięku. Zorientował się, dochodzi z kartonika. Podszedł bliżej i go otworzył. Nagle Tomo wyrwał mu go z rąk, o mały włos wyrzuciłby pisklaka na podłogę.
- Zostaw, to nie twoje!
- Tomo, co to jest? – Jared był nieco zdziwiony. – To jakaś nasz nowa maskotka, czy co? Rozumiem, że na okładce płyty był tygrys, ale… gołąb?
- A co nagle przestałeś lubić zwierzęta? – Tomo był zły.
- Nie, nadal je lubię. Ale no stary, gołąb? Setki, ba tysiące mijamy codziennie. Niejeden zostawi nawet po sobie jakąś pamiątkę na tour-busie albo na naszych dwóch ciężarówkach. A wiesz, jak takie coś się trudno czyści?
- Nie gadam z tobą. – Tomo odwrócił się i poszedł do swojego pokoju. A bracia wymienili tylko spojrzenia. Żaden z nich nie odezwał się do drugiego ani słowem. Wiedzieli, że ich rozmowa się jeszcze nie skończyła i będzie ciąg dalszy.
Czuć było w powietrzu, że wieczorny koncert w Colorado City będzie nieco udawany. Wszyscy członkowie zespołu nie byli w nastrojach do koncertowania. Potrzebowali dłuższej chwili odpoczynku. Koncert ma się odbyć o godzinie 21. Wyjazd z Los Angeles zaplanowany był w południe, ale przeciągnął się do godziny 14. Jeżeli nic nie stanie im na drodze powinni być na miejscu… właśnie o godzinie 21. Zwykle się nie spóźniają. Zawsze są na miejscu parę godzin przez rozpoczęciem show. Zwykle nad powodzeniem całego występu czuwała Emma – osobista asystentka Jareda. Jednak problemy rodzinne oraz kłótnia z samym Jaredem skłoniły ją do wyjazdu do rodzinnej Australii. Shannon ubłagał ją by nie odchodziła na zawsze. Wiedział, że odwala dla zespołu kupę porządnej roboty, nie chciał jej stracić. Bez Emmy wiele koncertów by się nie odbyło. Ta z pozoru drobna osóbka potrafiła niejednym menadżerom zajść za skórę i walczyć do upadłego, aż nie osiągnie zamierzonego celu.
W tę noc, kiedy Jared pokłócił się z Emmą grali koncert w wielkim Las Vegas. Emma Ludbrook odebrała telefon podczas próby. Głos w słuchawce powiedział, że jej dziadek miał atak serca i znajduje się w szpitalu w Sydney. Emma nie czekając ani chwili weszła na scenę i przerwała trwającą już trzy godziny próbę:
- Jared mogę z tobą pomówić?
- Emma nie widzisz, że mamy próbę? Pogadamy za godzinę.
- Nie Jared. Za godzinę mnie już tutaj nie będzie. Chce pogadać teraz. Daj odpocząć chłopakom. Cały dzień byliśmy w drodze, a wy od trzech godzin walicie jeszcze w te sprzęty i macie te cholerną próbę. Wszystkim przyda się odpoczynek. - Jared odwrócił się do Shannona i Tomo, dając znak, że mają grać dalej. – Chcę pogadać! – Wrzasnęła Emma.
- Jared? – Shannon próbując załagodzić sytuację – Faktycznie przerwa nam nie zaszkodzi. Trochę już zgłodniałem. Ostatni posiłek jadłem rano.
- O właśnie ja też. – Poparł Tomo.
- Dobra, choć pogadać. Ale masz się streszczać. – Niechętnie Jared zwlókł się ze sceny i podążył za Emmą do wspólnej garderoby zespołu.
Gdy już znaleźli się w jej środku Emma zaczęła wyjaśniać, co jest takie pilne, że musi przerwać próbę:
- Jared posłuchaj. Mój dziadek miał atak serca. Jest w szpitalu w ciężkim stanie. Ja… ja muszę lecieć do Sydney na jakiś czas.
- Jak to lecieć? Znaczy ty tam? No a zespół? Organizacja koncertów? Kto się tym wszystkim zajmie? Ja tego nie ogarnę.
- Zatrudnij kogoś innego, ja naprawdę muszę tam lecieć. Nie wiem ile życia zostało mojemu dziadkowi. Chcę być przy nim.
- Ok., to że chcesz przy nim być to rozumiem, ale czy my też nie jesteśmy twoją rodziną? My się nie liczymy?
- Jared, to nie to samo. Mój dziadek umiera, rozumiesz?
- Bez ciebie nie damy rady.
- Mogę zarządzać koncertami przez Internet.
- A spotkania? Planowanie, organizacja… Może lepiej powiedz, że masz cały zespół w dupie! I to co było kiedyś między nami też dla ciebie nie miało najmniejszego znaczenia, bo liczysz się tylko i wyłącznie ty! Mną też się pobawiłaś, a po jakimś czasie stwierdziłaś, czekaj jak to powiedziałaś? A tak: Myślę, że to nie ma sensu. Wróćmy do poprzedniego życia, bo z tobą nie potrafię się odnaleźć, brakuje mi powietrza. Nie taką Emmę poznałem!
- Nie mów tak. Proszę cię nie mów tak. Te parę miesięcy, przez które byliśmy parą były dla mnie ważne.
- To dlaczego nie chciałaś tego ciągnąć?
- Paparazzi zaczynali już węszyć, a ja się w tym gubiłam. Wolę być w cieniu całego zespołu i wykonywać po cichu całą pracę. Robię co tylko mogę, żeby zespół nie poszedł na dno, a ty nie pozwalasz mi nawet zobaczyć się z rodziną.
- Dobrze, droga wolna! Idź i nie wracaj! Mam dosyć twoich uwag, dosyć twojej obecności!
Ze łzami w oczach wybiegła z garderoby, mijając zdezorientowanego Shannona.
- Jared, coś ty jej zrobił?
- Ja? Nic, odeszła. Leci do Australii. Daj ogłoszenie, że szukamy asystentki, albo asystenta. Z babami trudno się dogadać.
- O nie, nie. Biegnę za nią. Nie wiem, co jej powiedziałeś, ale masz ją przeprosić i błagać by została.
- Ja mam ją przepraszać? Chyba ci się coś poprzewracało!
- Mnie? Emma zna wszystkie nasze brudy. Gdyby tylko chciała, mogłaby zniszczyć całe 30 Seconds To Mars, to co przez tak długi czas budowaliśmy, o co tak walczyliśmy. Ona nie może odejść.
Jared odwrócił się plecami do brata. Wiedział, że Shannon miał rację. Emma nie mogła odejść. Potęga całej kapeli by się rozsypała. Wszystko potoczyłoby się błyskawicznie, jak w klockach domino.
Shannon nie czekając już na reakcję brata pobiegł za Emmą. Od razu pomyślał, że się pakuje i rezerwuje samolot. Poszedł do tour-busa i zgodnie z oczekiwaniami znalazł tam Emmę. Była cała we łzach. To, co powiedział jej Jared bardzo ją zabolało.
- Emma, co się stało? – Blondynka nie zauważyła stojącego obok niej starszego Leto, dlatego nieco się przestraszyła.
- Yyy, co? Odchodzę.
- Nie wiem, co ci młody powiedział, ale nie możesz odejść. Proszę, zostań.
- Z Jaredem nie da się pracować, przykro mi Shannon.
- Mamy stresujący czas. Na pewno nie chciał tego wszystkiego powiedzieć, tylko go poniosło.
- Ostatnio ponosi go coraz częściej. Powiedział, że nie liczę się innymi. A nim się tylko bawiłam. To nie prawda. Nasz związek był krótki i wiedzieli o nim tylko członkowie zespołu, ale nie był bez znaczenia, Shannon…
- Perkusista nie czekając ani chwili objął Emmę. Zawsze twierdził, że dla rozpłakanej dziewczyny najlepszy jest mocny uścisk, czekoladki, wino i kąpiel z płatami róż. – To może zostań dla mnie i Tomo? Daj temu dupkowi ostatnią szansę. Jeśli znowu zawiedzie, odejdziesz i nikt cię już nie zatrzyma.
- Shannon, nie wiem. Sama już nic nie wiem. I tak dzisiaj muszę być w Sydney. Mój dziadek jest umierający.
- Ok., to leć do niego. Póki co damy sobie radę. Ale obiecaj, że wrócisz.
- Może. Muszę się nad tym poważnie zastanowić. Wiem jedno, teraz muszę być w Australii.
- Zarezerwowałaś lot?
- Tak. Dokumenty też mam już spakowane.
- To będzie długi lot.
- Wiem. – Uśmiechnęła się do Shannona. A on pomógł jej znieść walizki do czekającej już taksówki.
- Daj znać, jak będziesz na miejscu.
- Dobrze, zadzwonię. Pozdrów ode mnie Tomo, powiedź, że przepraszam…
- Nim się nie przejmuj, romansuje przez telefon z Vicki.
Emma odjechała na lotnisko. Z wielkim żalem w sercu zostawiała Amerykę. Nie przypuszczała, że kiedykolwiek usłyszy od Jareda takie słowa. Myślała, że przyjaźń pomiędzy mężczyzną, a kobietą istnieje. Jednak po dzisiejszych słowach zaczęła w to wątpić. Po tym wszystkim, co ona robi dla zespołu, Jared nie pozwolił jej odwiedzić chorego dziadka. Kiedyś powiedziała sobie, że gdy praca będzie stawiana wyżej niż rodzina odejdzie. Tak też zrobiła. Jej dziadkowi się polepszyło. Bardzo ucieszył się, że jego wnuczka znalazła dla niego czas, w tym wielkim świcie wiecznych koncertów.
Tak więc tutaj, w Colorado City koncert miał być z opóźnieniem. Czego nawet zespół nie zdołali wcześniej oznajmić, bo telefon tamtejszych organizatorów nie odpowiadał. Zwykle to Emma miała do wszystkich kontakty. Teraz zabiegany świat muzyków musiał stawać na głowie, by podołać temu wszystkiemu. Nie wiedzieli, co ich jeszcze czeka, ale jedynym wyjściem z tej sytuacji, było brnięcie naprzód, mimo wszystko.
O Jesus... Nie spodziewałam się tego po Jaredzie... Zszokowałaś mnie... Dodawaj nowego NN bo nie wytrzymam!
OdpowiedzUsuńKiedy następny?
OdpowiedzUsuń