John dopiero po kilkunastu dniach zauważył, że jego pasierbica zniknęła. Po chwili przypomniał sobie kałużę krwi oraz to, że próbował się jej pozbyć, raz na zawsze. W jednej chwili nie miał na kim się wyżywać. Gabrielle stała się łatwo dostępną „rozrywką”, próbą sił kogoś starszego i silniejszego nad młodszą i bezbronną osóbką, o delikatnym ale wytrwałym ciele. Tyle lat ją katował, a ona nadal żyła. Może pomimo wielu prób skończenia ze sobą, nadal miała chęć do życia? Może ciągle szukała tego „czegoś”, czego nigdy nie miała w swoim życiu?
Obudził go chłodny powiew wiatru, który przedostał się przez niedomknięte okno. Leżał rozłożony na kanapie, brudny i zaniedbany. Otworzył zaspane oczy. W ustach czuł gorycz, a w głowie szum – tak, obudził się na kacu. Był wrakiem człowieka. Oczywiście nie stał się taki z dnia na dzień. Najbardziej dała mu we znaki śmierć matki Gabrielle. Kochał ją, ale nie jej dziecko. Chciał mieć z nią własnego potomka. Kiedy się z nią związał myślał, że jakoś pogodzi się z małym bękartem i jakoś w trójkę będą wiedli sielankowe życie. Jednak tak się nie stało, Sally Diovan umarła, zostawiając mu małą córeczkę pod opieką.
Mówiono, że John leczył się psychiatrycznie, już na długo wcześniej, gdy związał się z Sally. Podobno pracował w rzeźni. Tam narodziło się jego zamiłowanie do wykańczania żywych stworzeń. Robił to na wiele sposobów, patrząc jak umierają w męczarniach. W zakładzie, w którym pracował w tajemniczych okolicznościach zaginęła dwójka pracowników. Po prostu rozpłynęli się w powietrzu, nikt ich nie widział, nikt o nich nic nie słyszał – magia.
Potem zdarzył się wypadek, zginął młody chłopak. Jego ręka została wciągnięta aż do ramienia przez maszynę do miażdżenia resztek i przerabiania tego na parówki. Zanim przyszła pomoc, wykrwawił się na śmierć. Zdarzyło się to na zmianie, na której był również John. Wszyscy, którzy byli o tej porze w pracy, zostali zwolnieni. Zakład niedługo po tym przestał istnieć. Nikt nie chciał kupować wyrobów zwierzęcych, w których może być ludzka ręka, ludzka krew. Sama myśl o tym przyprawiała o dreszcze.
John później trafił do budowlanki. Odciął się od rodziny, która była dość wpływowa w Los Angeles. Potem przyszedł alkohol i upadanie, nie fizyczne ale upadanie jako człowieka. Przestał nim być pod każdym względem. Prostytutki goszczące w domu każdego dnia, a wychodzące późno w nocy. Jego sex z nimi był brutalny, sadomasochistyczny. Bił wszystkie przychodzące tam kobiety. Traktował je jak śmieci, których nikt już nie chce. One same nie garnęły się żeby tak przychodzić. Robiły losowania, która ma tę „przyjemność” przebywania z Johnem. Gdyby nie poszły na zlecenie, alfons każdej z nich zrobiłby im pewnie gorszą rzecz niż bicie.
John zmienił się, gdy poznał Sally. Nikogo tak nie kochał, jak jej. Wychował się w domu dziecka. Nikt go nie chciał, chociaż nie był brzydkim chłopcem. Zakonnice prowadzące ośrodek nigdy go nie przytuliły, nie powiedziały miłego słowa. Później adoptowała go bogata rodzina z Los Angeles. Miał wszystko, ale też brakowało w tej rodzinie miłości, jakiegokolwiek uczucia. Kończyło się na zachowaniu umiaru i dostosowaniu do sytuacji. Adoptowano go, bo pasował do rodzinnej fotografii. Poza tym, jego macocha startowała w wyborach do parlamentu, dlatego wzięcie sieroty pod swój dach dało jej wiele cennych głosów.
Dopiero Sally naprawdę się nim zainteresowała. Nie była to miłość. Przynajmniej nie dla niej. John to wiedział. Myślał jednak, że z czasem uczucie, jakie jest między nimi rozkwitnie, stanie się czymś pięknym i wyjątkowym. Czuł się przy niej kimś innym, lepszym, doskonałym. Wraz z jej śmiercią czar prysł, wszystko zniknęło. Została mała dziewczynka do złudzenia przypominająca swoją matkę. Te same usta, oczy, nos, rysy twarzy, uszy, włosy, ten uśmiech, który tak bardzo chciał wymazać ze swojej pamięci. Wiedział, że nie może cofnąć czasu, dlatego to co czuł bolało go jeszcze bardziej.
Gabrielle nie chciała nigdy sprawiać kłopotów, ale John zawsze znalazł jakiś powód, by ją skarcić. Dlatego zaczęła wcześnie uciekać z domu. Wolała nie widzieć orgii, jakie się tam działy, nie słyszeć krzyków, nie czuć zapachu alkoholu zmieszanego z potem, krwią i spermą. Stała się dzieckiem ulicy, ukrywającym się w najciemniejszych zakamarkach Miasta Aniołów.
Mężczyzna przebudził się nie wiedząc, jaki mamy rok, miesiąc ani dzień tygodnia. Szukał w zasięgu ręki jakiejś nieopróżnionej butelki, jednak nic takiego nie znalazł. Pomyślał o Gabrielle: Gdzie jesteś mała zdziro? Zwlókł się z kanapy i wolnym krokiem poszedł do łazienki. Ogromnie chciało mu się wymiotować. Kac pojawiał się u niego zawsze, nawet gdy wypił małą ilość. Gdy już opuszczał łazienkę, trzasnął mocno drzwiami, aż popękana na nich biała farba zaczęła spadać na ziemię. Wtedy jego wzrok skierował się na podłogę tuż przy wejściu do kuchni. Zobaczył na niej wyschniętą plamę krwi. Przypomniał sobie, co zrobił Gabrielle. Uśmiechnął się w duchu na myśl, że mocno ją skatował. Był pewien, że z takimi obrażeniami daleko nie poszła. Zaraz zdał sobie sprawę, że pomimo iż była ogromnym odludkiem, ktoś mógł jej pomóc. Zmarszczył brwi i zacisnął pięści. Postanowił, że ją odszuka. A jak już to zrobi, dokończy dzieła. Gdy zauważył krew przez chwilę poczuł ulgę, a teraz? Teraz czuł gniew i chęć zemsty, która nie wiadomo skąd się u niego pojawiła. Gabrielle przecież nie była niczemu winna.
Wiedział, że nie umarła, czuł to w sobie. Ktoś musiał jej pomóc, tylko kto? Ubrał się najbardziej schludnie, jak tylko mógł. Postanowił popytać osób na osiedlu. Może któraś babcia się nad nią zlitowała. Dzielnica, w której mieszkał była jedną z najgorszych w Los Angeles i nikt nawet nie pamiętał, jakich ma sąsiadów. Dobry wygląd równał się z dobrym wychowaniem i nastawieniem. Ludzie chętnie pomagali takim osobnikom. Panowała tutaj zasada: bądź miły dla mnie, a ja będę miły dla ciebie.
Doprowadzenie się do porządku zajęło Johnowi trzy dni, jednak zanim zauważył jej zniknięcie, był to już jej siedemnasty dzień w szpitalu. Mężczyzna przestał nawet pić, był zbyt zaangażowany podjętym działaniem. Następne pięć dni pytał ludzi w okolicy, czy nie widzieli „jego kochanej córki”. Niektórzy mimo ogromnych chęci mu nie pomogli. Nikt jej nie widział, ani o niej nie słyszał. Ostatnią rzeczą, jaka przyszła mu do głowy, to sprawdzenie szpitali. W okolicy były dwa. Można powiedzieć, że były podzielone ze względu na klasy społeczne. Jeden dla biednych, a w drugim leczyli się ci „lepsi”. John od razu odwiedził szpital dla marginesu społecznego, ale nikogo takiego o nazwisku Gabrielle Diovan nie znalazł. Trochę się wahał, czy w ogóle fatygować się wchodzić do luksusowego szpitala, ale gdy go zobaczył przeszło przez niego jakieś dziwne uczucie. W końcu to mogła być jedyna przystań dla tak skatowanej dziewczyny. Nie mogła być gdzie indziej. Raczej nie wyjechała, bo dokąd. Ona kocha Los Angeles. Ruszył śmiało do przodu. Ubrał twarz w fałszywy uśmiech i skierował się do recepcji. Przywitały go tam dwie sympatycznie wyglądające kobiety:
- W czym możemy panu pomóc? – Zapytały prawie równocześnie.
- Szukam córki. Nie mam jej zdjęcia. Zaginęła. – Dukał. – Może przywieźliście kogoś nowego o nazwisku Gabrielle Diovan?
- Proszę zaczekać. – Jedna z nich wpisała nazwisko w komputer i zaczęła szukać w dziale nowo przywiezionych. – Niestety nikogo takiego nie ma. Przykro mi. – Oznajmiła po dłuższej chwili.
John miał jednak uczucie, że Gabrielle tam jest. Coś wewnątrz niego podpowiadało mu to.
- Trudno, będę szukał dalej. – Skwitował z pozornym smutkiem, odwrócił się i zaczął odchodzić.
- Proszę zaczekać! – Usłyszał nagle, będąc już przy drzwiach.
- Pańska córka jest u nas. Wpisałam dalszą datę szukania niż tydzień. Leży na piątym piętrze.
- Naprawdę? – Udawał ojcowską troskę. – Jak się cieszę! Mogę się z nią zobaczyć? Który pokój? Kto się nią zajmuje?
- Piąte piętro, całe ono należy do doktora Edwarda Nortona. On też ma całą dokumentację. Nie wiem, dlaczego nie wklepał jeszcze historii choroby do komputera. To dziwne. Tak czy inaczej proszę tam iść i zapytać o pokój.
- Bardzo paniom dziękuję. Szalenie miło mi było panie poznać. To był prawdziwy zaszczyt. Jeszcze raz dziękuję. – Ucałował ręce obu kobietom i wsiadł do windy, która zawiozła go na piąte piętro. W reszcie nadszedł twój czas, ty mała, kłamliwa suko. Kochałem twoją matkę całym moim sercem. Jesteś do niej taka podobna. Nie wytrzymam już dłużej. Nie chce mieć świadomości, że na świecie żyje druga Sally, a ja nie mogę jej mieć. – myślał.
Drzwi windy się rozsunęły i jego oczom ukazał się wielki napis oddziału oraz długi szary korytarz. Rozglądnął się na prawo i lewo. Zobaczył w oddali kręcące się trzy pielęgniarki. Podszedł do nich ze złowieszczym błyskiem w oku.
- Przepraszam, powiedziano mi, że na tym oddziale leży Gabrielle Diovan, to moja córka. Czy mógłbym się z nią zobaczyć? Dawno jej nie widziałem, ona zaginęła. Na pewno ucieszy się ze spotkania starego ojca. – Uśmiechnął się, chcąc przekazać szczerość, której nie było ani grama.
- Tutaj nie można wchodzić. Ten oddział jest zamknięty na jakiekolwiek odwiedziny. – Odparła jedna z nich.
- Kate, pan nie widział córki od bardzo dawna, pozwólmy mu. – Dodała błagalnym wzrokiem druga.
- No nie wiem. A jak to się wyda? Nie będzie wtedy wesoło.
- Ja nic nie powiem. – Wtrącił John.
- No widzisz. Nikt się nie dowie.
- Dobrze, ale na pięć minut, nie więcej.
- Będę paniom ogromnie wdzięczny. Są panie prawdziwymi aniołami. – Znowu ta sama gatka, co w recepcji. Żadna kobieta nie mogłaby nie odwzajemnić takich komplementów.
Pielęgniarki wskazały Johnowi pokój Gabrielle, po czym ulotniły się w drugim końcu szarego korytarza. Stanął przed drzwiami do pokoju dziewczyny. Miał na twarzy szeroki uśmiech. Tym razem prawdziwy, zły. Wziął głęboki oddech i napawał się dumą. Nacisnął na klamkę i otworzył drzwi. Była tam. Widział śpiącą spokojnie dziewczynę. Wszystkie rany się zabliźniły, nie było po nich śladu. Jej ciało już nie krępowały pasy. Tak spokojna była jedynie gdy żyła jej matka, w dzieciństwie. Oddychała miarowo, równo. Wiedziała, że teoretycznie tutaj nic jej nie grozi. Na stoliku stały kwiaty. Ich zapach dochodził do każdego zakamarka pomieszczenia. Dodawał otuchy.
Teraz, kiedy wiedziała, że chce żyć, że chce skończyć raz na zawsze z przeszłością, pojawił się John. Jej największy wróg, który nigdy nie był kochającym ojczymem, tylko tyranem, nie pozwalającym jej dorastać w normalnych warunkach. Zamknął za sobą bezszelestnie drzwi. Stanął nad nią. Wpatrywał się w drobną postać dziewczyny. Zastanawiał się jak mógłby pozbawić ją życia. Zauważył na ręce wenflon. Może sporządzę ci jakąś truciznę i wstrzyknę do ciała? Umierałabyś w męczarniach. No, ale jesteś w szpitalu, ktoś może cię szybko uratować. To musi być coś doskonałego. Bez odcisków palców, bez hałasu i dość szybkie. I najważniejsze, to musi być teraz, w tej chwili. Drugi raz mogą nie pozwolić mi tutaj przyjść. A tego bym nie chciał. Jak działać to skutecznie. Nie lubię się powtarzać – myśli w jego głowie się kotłowały. Podszedł tak blisko, że mógł się pochylić nad Gabrielle i poczuć wydobywające się z jej nozdrzy ciepłe powietrze. Czuł jej zapach. Przypominał zapach kwiatów na stoliku obok, ale był inny, zmysłowy i kobiecy. Mała Gabi dorosła. Już nie była dziewczynką, a kobietą, która pięknie pachniała i równie pięknie wyglądała. Ciemne kosmyki włosów opadały na jej ramiona, delikatna cera promieniała, rzęsy ani myślały drgnąć. Zakrywały duże oczy, w których zawsze kryła się niezwykła tajemniczość. Nie czekając ani chwili wyciągnął z pod jej głowy poduszkę. Przyłożył ją gwałtownym ruchem do jej twarzy. Gabrielle obudziła się pod naciskiem puszystego przedmiotu. Rzucała się chcąc złapać łyk powietrza. Jej ręce błądziły szukając oprawcy, który chce ją pozbawić życia. Nie wiedziała, kto ją dusi, ale czuła, że może to być John. Tylko on pragnął jej śmierci. I tylko on jak nikt w świecie nie lubił mieć niedokończonych spraw. W tym wypadku taką sprawą było jej życie.
Wtedy w mieszkaniu nie miał już sił jej kopać i okładać pięściami. Był zbyt pijany. A poza tym ona straciła przytomność. Dla tego chorego psychicznie człowieka, mogło to równać się z utratą przez nią życia. Dlatego zostawił ją w kałuży krwi, zupełnie nie przejmując się jej dalszym losem. Teraz walczyła ostatkiem sił. Trwało to jakieś niecałe pięć minut, gdy opadła z sił. Ten krótki czas był dla niej wiecznością. Przestała machać rękoma, kopać nogami, jej ciało leżało już spokojnie. Walcząc o życie wyrwała ze swojego ciała parę kontrolek badających jej stan. Po jej prawej ręce ściekała krew. John odłożył z jej twarzy poduszkę. Była sina. Jednak jeszcze otwierała oczy, by zobaczyć swojego oprawcę. Zapytała: Dlaczego?
John nie odpowiedział i przyłożył znowu poduszkę. Gabrielle nie reagowała. W tej chwili w pokoju pojawił się Norton. Stał w progu i patrzył na Johna, nie wiedząc co powiedzieć. Po paru sekundach zakontraktował, co właśnie ma miejsce:
- Co pan robi? Proszę przestać! Ochrona! – Krzyczał.
Podbiegł do mężczyzny i zaczął go okładać pięściami, aż John upadł na podłogę. Po chwili zjawiła się ochrona szpitala. W odpowiedni sposób go potraktowano. Z kolei Norton zajął się już nie oddychającą Gabrielle. Błyskawicznie zjawił się respirator i podano jej tlen. Po długiej walce Gabrielle odzyskała przytomność. Ekipa ratunkowa wyszła, zostawiając Edwarda z Gabrielle.
- Dlaczego on mnie tak nienawidzi? – Zapytała po długiej chwili ciszy.
- Ciii, cichutko. – Podszedł do niej i mocno ją przytulił.
Gabrielle wtuliła się w ramiona doktora i zaczęła głośno płakać. Skryła twarz w jego białej flanelowej koszuli. Od tak dawna nie płakała, że już zapomniała jak to się robi. Próbowała być twardą. Nie płakała, gdy czuła ból, nie płakała już gdy myślała o matce. Łzy dla niej przestały istnieć, aż do tej chwili. Ona sama nie wiedziała, dlaczego teraz przyszedł jej czas na łzy. Tak długo wszystko się to w niej zbierało, że aż w końcu musiała wybuchnąć. – Już nic ci nie grozi. Ochrona się nim zajmie, przekaże policji. Został przyłapany ma gorącym uczynku. Obiecuję ci, że mu tego nie daruję. – Oznajmił stanowczo, jeszcze raz ją mocno przytulając.
Poczuła jego przyjemny zapach. Perfumy jakich używał były zarówno delikatne jak i oryginalne. Pachniały morzem, szumem wiatru, szelestem liści. Były doskonałe na każdą pogodę i okazję.
- Chcesz mi opowiedzieć wszystko?
To pytanie ją bardzo zaskoczyło. Następny człowiek poza Tomo się nią zainteresował. Kogoś obchodził jej los.
- A nie musi pan iść do innych pacjentów?
- Jaki pan? I nie, nie muszę.
- Dobrze. To ja chcę ci wszystko opowiedzieć. Zrzucić ciężar jaki noszę w sobie przez kilkanaście lat...
_____________
_____________
No i jest kolejny rozdział.
Następny nie wiem kiedy będzie, bo zaczął się wrzesień, a z nim obowiązki :(
W miarę możliwości postaram się jednak nie zaniedbywać tego opowiadania... zobaczymy czy mi się uda :D
Czyatałam z zapartym tchem. Boże co to było? Już myślałam że John ją zabije. Ale uratowałaś ją. I dobrze. Czekam na kolejny. ELLIE
OdpowiedzUsuń