- Zajebiście! – Wykrzyknął oburzony Shannon. - Spóźnimy się, nie dojedziemy na czas.
- Shannon, chłopcze – Kevin starał się go uspokoić. – Jak nie będziesz tak marudził, to może bardziej skupię się na drodze i dojedziemy minimalnie wcześniej. Szybko się rozstawicie i zaczniecie grać.
- My szybko? Ha ha dobry żart. Przecież pan wie ile mamy sprzętu w tych dwóch czerwonych ciężarówkach, które jadą za nami.
- Tak, wiem, więc zmykaj z mojego miejsca dowodzenia. – Kevin zawsze nazywał cały autobus Wielkim Pielgrzymem, a miejsce za kółkiem było przeznaczone tylko i wyłącznie dla niego. Jego prawdziwe miejsce dowodzenia.
Jazda z samego Los Angeles poszła sprawnie. Zespół nie natrafił na większe korki i utrudnienia. Jednak tuż przy wjeździe do Las Vegas, przez które trzeba było przejechać w drodze do Colorado City, zdarzył się karambol. Zderzyło się ponad trzydzieści aut.
- To jesteśmy udupieni. – Shannon wychodził z siebie. Z natury był okropnym perfekcjonistą. Wszystko musiał mieć zapięte na ostatni guzik. Jednak nikt nie mógł przewidzieć zablokowanej drogi.
- Musimy stać i czekać. Popatrz co jest za nami. – Kevin wskazał ręką. – Nie ruszymy się. Tyle co stanęliśmy, a za nami nagromadziło się mnóstwo samochodów. Przykro mi, na to nic wam nie poradzę.
- Wiem, Kevin, wiem. – Shannon udał się do Tomo, który ciągle rozmyślał. O wizycie u Jareda nie było mowy. Oboje nie ochłonęli jeszcze po burzliwej rozmowie.
- Stoimy. – Oznajmił wchodząc do małego pomieszczenia, które było sypialnią gitarzysty.
- Wiem, zauważyłem. Kurde dopiero co zaczęliśmy trasę, a tyle się dzieje, tyle się sypie.
- Racja. Wiesz, brakuje mi Emmy.
- Mnie też. Zarządza koncertami elektronicznie, ale nie wszystko się tak da. Dobrze, że nie odeszła na zawsze.
- No a jak tam nasz humorzasty królewicz?
- Nie wiem. Siedzi u siebie. – Shannon najwyraźniej nie chciał o nim rozmawiać. Krótka wymuszona odpowiedź musiała Tomo wystarczyć.
Korek o dziwo ruszył po godzinie do przodu. Nie było co narzekać, bo wszyscy wiedzieli, że i tak to nic nie da, tylko jeszcze pogorszy sprawę, a godzina jak na taki karambol to dość szybko.
Jared próbował uciąć sobie małą drzemkę, ale niestety mu to nie wyszło. Nie mógł spać. Zaczął cierpieć na chroniczną bezsenność. W dzień chodził zaspany. Powieki mu się zamykały chociaż i tak nie mógł zasnąć. Przestał się uśmiechać do zdjęć, bo po prostu nie miał na to siły. Cały szum jaki panował wokół jego zespołu go przytłaczał. Wieczna trasa równała się wiecznemu zmęczeniu. Miał świadomość blasku fleszy i krzyków już jak wybierał się na studia, już jak dostał swoją pierwszą rolę. Po tylu latach jednak przestał sobie z tym radzić. Nikł w oczach i od wielu lat nie wiedział co robić. Podążał po prostu drogą, którą obrał, nic więcej. Zagadał do pozostałych chłopaków, dopiero gdy zbliżali się na miejsce.
- Zrobił ktoś setlistę?
- Pisałem w hotelu na skrawku papieru, ale chyba się zgubił. – Oznajmił Tomo. Kłamał, ale wiedział, że skoro Jared otworzył usta to trzeba mu pozwolić się jakoś rozgadać. Shannon ani śmiał zwrócić się do młodszego brata.
- Genialnie.
- Napiszę nową.
- Nie spoko. Prawie zawsze ja to robię, to zaraz coś na szybko się napisze. Ile mamy opóźnienia?
- Dwie godziny. Fani pewnie się wściekną.
- A jest chociaż jakiś dobry suport?
- Holly Dolly***. Jakaś podwórkowa kapela.
- No to mamy przesrane.
- Już od dawna to powtarzałem. – Przemówił w końcu Shannon.
- W nagrodę dla wytrwałych pogramy dłużej, a potem wyjdzie się do tych piszczących nastolatek i będzie z bani. - Jared i jego genialne pomysły.
- Tak będzie trzeba zrobić. A swoją drogą wkurzają mnie takie małolaty. Gdy wracam do Vicki pragnę tylko ciszy i spokoju. Jesteśmy tylko ludźmi, a one robią z nas nie wiem co, jakieś bożyszcze, bogów, nieśmiertelnych.
Między muzykami nastała niezręczna cisza. Wszyscy wiedzieli, że Tomo ma rację. Nagle zauważyli, że autobus zatrzymał się. Po chwili przyszedł do nich Kelvin:
- Co tak siedzicie? Jesteśmy na miejscu. Pospieszcie się. Zwijajcie manele i lećcie się rozstawić. Może jeszcze ktoś został, dla kogo będziecie mogli zagrać.
- Dzięki Stary za pocieszenie. – Shannon poklepał kierowcę po ramieniu i w błyskawicznym tempie zaczęło się rozpakowywanie sprzętu. Opóźnienie mieli największe w swojej karierze, ale zagrali jakby podwójne show, bo dwa razy dłuższe. Prawdziwi fani potrafią wszystko wybaczyć. Niektórzy poszli faktycznie do domów, ale większość została. Kapela grała nawet stare kawałki z pierwszej płyty i po spóźnieniu nie było śladu. Nawet nikt nie zauważył, że między zespołem są jakieś zgrzyty. „Kings and Queens” na koniec, ludzie na scenie, pakowanie i ponowna trasa. Nawet nie było szansy by pozwiedzać Colorado City.
Życie na walizkach jest błyskawiczne. Z jednego miasta do drugiego. Najpierw trasa po Ameryce, potem Europa i pozostałe kontynenty. Najlepsze w graniu koncertów było wtedy, gdy mieli chwile dla siebie, by pozwiedzać odwiedzane miasto, zobaczyć coś, czego wcześniej nie było im dane. Nacieszyć oko i nakarmić duszę. Miło wspominają wizytę w Afryce oraz tajemnicze Chiny, które dały im możliwość nakręcenia jednego z najdroższych teledysków w historii – "From Yesterday".
Po koncercie wszyscy byli zmęczeni. W końcu przebyli długą podróż i jeszcze musieli się wysilić na koncert. Shannon zadbał o pokoje w hotelu. Dla niego nie ważne było jaki hotel wynajmuje, najważniejsze żeby miał łóżko. Z Tomo było podobnie, ale Jared od jakiegoś czasu zachowywał się okropnie, dlatego hotel musiał być dość dobry, a pokój wokalisty z wszystkimi możliwymi wygodami. To było dość dziwne ponieważ w domu, w Los Angeles nie miał wielu wygód. Wszystko prosto zbudowane, mało mebli, mało wszystkiego, również przepychu. Ściany pomalowane sterylną bielą, która wskazywała, że Jared jest w domu niezwykle pedantyczny, ale również dobijała samym swoim kolorem. Była bez wyrazu, nijaka.
Autobus zatrzymał się na parkingu należącego do czterogwiazdkowego hotelu Hampton Inn & Suites Big Spring.
- Zarezerwowałem przez telefon pokoje. Możecie wziąć bagaże, a ja pójdę odebrać klucze. Spotkamy się w holu. – Oznajmił Shannon opuszczając autobus.
Po odejściu Emmy takimi rzeczami on musiał się zajmować. Nie było to dla niego łatwe, bo był zmęczony po każdym koncercie. Musiał machać swoimi pałeczkami z całych sił, a potem jeszcze martwić się, gdzie będzie spała cała ekipa. Było mu podwójnie ciężko, ponieważ Emma nie była tylko osobą od załatwiania spraw, była również jego dobrą przyjaciółką, która nigdy go nie zawiodła i zawsze pomogła w potrzebie, często kosztem swoich spraw. Chciał jak najszybciej zwrócić cały dług do wytwórni i móc zrobić sobie w końcu dłuższą chwilę odpoczynku.
Automatyczne drzwi hotelu rozsunęły się bezszelestnie. Przy wejściu stały dwie duże kamienne donice z egzotycznymi roślinami o niezwykle intensywnym zielonym kolorze. Czerwony dywan prowadził wprost do recepcji. Reszta podłogi była pokryta lśniącymi płytkami, choć były bardzo ciemne, niemalże czarne, można było w nich zobaczyć własne odbicie. Ściany przyozdabiały kopie obrazów słynnych malarzy, takich jak Picasso, Rembrandt, Vincent Van Gogh, Claude Monet czy Leonardo da Vinci. Chociaż hotel miał bardzo dużo lamp, światło z nich się wydobywające nie oślepiało. Było specjalnie przyciemniane, co sprawiało wrażenie zarówno dobrego gustu, jak i pewnego rodzaju mroczności. Shannon wiedział, że takie wnętrze raczej spodoba się jego bratu. Przynajmniej o to nie będzie miał pretensji – pomyślał. Doszedł w końcu do wielkiego czarnego biurka, za którym siedziała recepcjonistka. Drobna blondynka o piwnych oczach i sympatycznie wyglądającej twarzy.
- Witam, ja mam rezerwację na nazwisko Shannon Leto.
- Tak, pamiętam pański telefon. Już sprawdzam w komputerze numery pokoi. O są! Proszę to pańskie klucze. Życzę miłego pobytu. – Uśmiechnęła się uwodzicielsko. Perkusista wpadł jej w oko. Jednak na nic więcej niż odwzajemnienie uśmiechu nie mogła liczyć. Shannon zabrał klucze i poszedł do stojących już w holu chłopaków. Rozdał im klucze do pokoi. Podając jeden z nich Jaredowi, zmierzył go wzrokiem. Młodszy brat nic nie odpowiedział. Oni rozumieli się bez słów. Ale oboje nie wiedzieli ile jeszcze potrwa to milczenie. Nie było dla nich łatwo być obok siebie, czuć swoją obecność, a jednak się nie odzywać, w końcu byli braćmi. I w dodatku dorosłymi facetami. Shannon wiedział, że to trochę dziecinne, karać brata milczeniem, ale z nim czasem trzeba było postępować jak z dużym chłopcem.
Cała ekipa udała się do swoich pokoi. Jedni pojechali windą, drudzy poszli schodami. Każdy marzył tylko o ciepłym łóżku, miękkiej pościeli, zapachu świeżych kwiatów w pokoju, tylko nie Jared. Z racji tego, że nie mógł spać musiał znaleźć sobie zajęcie. Wszedł do pokoju. Rzucił walizkę w kąt. Położył się na dużym łóżku i badał wzrokiem hotelowy pokój. Z racji tego, że widział ich w swoim życiu bardzo wiele, każdy wydawał mu się taki sam. Poleżał chwilę w bezruchu, po czym wstał i udał się na balkon. Tylko on jeden miał wygodę wyjścia na balkon. Shannon wiedział, co robi – pomyślał. Świeże powietrze jednak nie poprawiło mu nastroju. Wrócił do pokoju. Zapalił świece. Zajrzał do pełnego barku i wypił sam całą whiskey. Gdy dno butelki świeciło pustkami, a przed oczami widział gwiazdki padł na łóżko i pragnął zasnąć. W głowie kręciło mu się niemiłosiernie, jednak i tak nie mógł zmrużyć oczu.
- Cholera, dlaczego muszę być tak beznadziejny? – Pytał sam siebie. – Nawet porządnie się upić, by zasnąć nie mogę. Życie jest do dupy. Shannon miał rację, mój kochany Shanimalek miał rację. – Leżał tak i po chwili się rozpłakał. Dorosły facet, a płakał jak dziecko, któremu zabierze się jakąś zabawkę, ale co jemu zostało odebrane? Przecież miał wszystko, co tylko chciał. Wystarczyło wziąć się w garść i spłacić dług wytwórni, a byłby wolny. Nad ranem, gdy alkohol trochę odpuścił Jared postanowił przyćpać, by nowy dzień był dla niego choć odrobinę lepszy i nabrał koloru. Miał od starego znajomego trochę towaru. Już po chwili mógł się cieszyć rozpływającą się w żyłach trucizną. Nigdy nie nakłuwał sobie rąk. Wiedział, że wtedy jego mały sekret by się wydał. Znalazł dobrze widoczne żyły na nogach. Nigdy ich nie pokazywał, więc to było wyśmienite miejsce. Próbował wstać z łóżka, ale się przewrócił. Shannon miał pokój naprzeciwko i w momencie, kiedy Jared wywinął orła obudził się. W pierwszej chwili pomyślał, że coś mu się przyśniło, albo najzwyczajniej zdawało. Tak więc próbował zasnąć ponownie. W końcu godzina na zegarku wskazywała 5. rano, a więc zupełnie godzinę nie do wstawania. Shannon w przeciwieństwie do swojego młodszego brata kochał długo leżeć w ciepłym łóżku. W wolne dni nawet wstawał w południe. Gdy mieszkali jeszcze w trójkę, z mamą załapał się o tej porze na obiad. Constance jednak nic na to nie mówiła. Cieszyła się, że ma dwóch synów obok siebie. Ich obecność, nawet gdy spali jej wystarczała.
Jared leżał na podłodze. Zrobiło mu się jeszcze bardziej niedobrze. W głowie pomimo panującej wokół ciszy słyszał wydobywający się skądś krzyk. Dostał drgawek W pewnym momencie nie wiedział, gdzie jest. W końcu, gdy się opamiętał próbował znowu wstać. Minęło jakieś dziesięć minut, a Shannon znowu usłyszał huk, dochodzący zza drzwi. Podniósł się z łóżka i niepewnym krokiem wyszedł na korytarz, Nikogo na nim nie było. Spojrzał na drzwi pokoju brata i przypomniało mu się o jego bezsenności. Postanowił wejść i z nim porozmawiać. Zapukał do drzwi, jednak nie usłyszał odpowiedzi. Zapukał ponownie i znowu cisza. Nacisnął na klamkę. Drzwi były otwarte. Popchnął je lekko i zauważył młodszego brata leżącego w bezruchu obok łóżka, Jared stracił przytomność.
- Jezu! Jared! – Podbiegł do niego, zamykając drzwi na klucz. Widział, że jego młodszy brat oddycha, widział też butelkę po alkoholu i strzykawkę po narkotyku. – Coś ty z sobą zrobił! Ty pacanie! – Wziął go pod pachę i zawlókł do łazienki. Wsadził go pod prysznic i odkręcił lodowatą wodę. Jared momentalnie się ocknął.
- Co ty robisz? Puść mnie! – krzyczał, ale woda, zagłuszała wszystko, co powiedział.
- Puszcze cię dopiero jak trochę otrzeźwiejesz. – Dodał stanowczo. Po chwili Shannon zakręcił wodę i podał młodszemu bratu ręcznik. – Wycieraj się i przyjdź do sypialni, czekam tam na ciebie.
Jared wiedział jedno, w powietrzu wisiała kolejna bardzo poważna rozmowa ze starszym bratem. Wziął głęboki oddech, zarzucił ręcznik na ramię i udał się do czekającego na niego Shannona.
Usiadł pokornie na krześle, nic się przy tym nie odzywając.
- Słucham? – Zaczął perkusista.
- Co mam ci powiedzieć? – Odpowiedział pytaniem na pytanie, wbijając wzrok w podłogę.
- Może zacznij od tego: Shannon wiesz, że jestem beznadziejnym kretynem i nie wiem, co mi odbiło żeby mieszać dragi z butelką dobrego trunku. Może być?
Jared spojrzał na brata i nie wiedział, co powiedzieć. Myślał, że będzie na niego krzyczał, że pobudzi cały hotel, a tym razem zaczął rozmowę w inny sposób. Od żartu zawierającego doskonałą ironię i wyrażającą świetnie jego głupotę.
- Wiem, że coś ci leży na sercu, ale nie chcesz mi tego powiedzieć. Dobra uszanuję to, ale dlaczego katujesz się każdego dnia? Staczasz się na dno i nie potrafisz się zatrzymać. Któregoś dnia ugrzęźniesz w tym i ja już ci nie pomogę. Doskonale o tym wiesz.
- Tak wiem.
- Masz jeszcze jakieś świństwo w walizce?
- Nie to było ostatnie.
- Mówisz prawdę?
- Spójrz mi w oczy.
- Pokaż. – Zbliżył się do brata. – Wyglądają jakbyś nieźle przyćpał. O 10. mamy odjazd. Zrób coś z tym. Wypij kawę, albo coś.
- Do 10. nie będzie widać.
- Dobra, wierzę ci. Ale zapamiętaj, że jakbym ja miał jakiś problem to pierwszą osobą, do której bym przyszedł, byłbyś ty. - Te słowa całkowicie zaskoczyły Jareda. Shannon podszedł do niego dodatkowo go przytulił. – Zawsze będziesz moim kochanym braciszkiem, zawsze. Proszę cię nie ćpaj już.
- Shannon… - wydusił tylko z siebie.
- No dobra, dobra. Może przebierz się w suche rzeczy. Tylko tego brakuje żebyś był chory na koncertach. Potrzebujesz czegoś?
- Nie, dziękuję. Obiecuję, że będę w dobrej formie.
- Mam nadzieję. – Wyszedł, zostawiając brata samego. Jared nagle zdał sobie sprawę, że ktoś go bardzo kocha i te wszystkie kłótnie, które miały miejsce są tylko i wyłącznie z miłości i troski. Czuł się podle. Choć wpadł w nałóg powiedział sobie, że spróbuje być silny. Jeśli nie dla siebie to choć dla Shannona. Pierwszy raz od dłuższego czasu poczuł się potrzebny.
__________________
*** Holly Dolly - nie wiem, czy jest taka kapela, jeśli jest i kogoś obraziłam pisząc, że jest ona "podwórkowa" to sorry, nie miałam tego na celu.
Notka wyjątkowo w środę, ale przez problemy osobiste. Miałam na komputerze, brakowało czasu, by opublikować. Ciągle w biegu :) W weekend będzie następna.
A swoją drogą średni ten rozdział. Chyba muszę się bardziej spiąć i rozkręcić akcję :D
Nareszcie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Już się doczekać nie mogłam ^^ Nie zawiodłaś mnie tym rozdziałem, jestb wspaniały. Kiedy kolejny, nie karz długo czekać ;p
OdpowiedzUsuń